
31 sie Europa. Włochy. Toskania – Piza. Cuda Placu Cudów 26-29.08.2022
Toskania i Prowansja – dwa topowe kierunki migracji Europejczyków z grubym portfelem w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, dekadę wcześniej odkryte przez pisarzy, z chudym portfelem, którzy napisali o tych miejscach książki z gatunku „przeprowadzka w tydzień” i uczynili je najmodniejszymi adresami na kontynencie. Wiele lat temu, gdy nie mogłam jeszcze pozwolić sobie na urlop z prawdziwego zdarzenia, prowadząc kancelarię tkwiłam bowiem w przekonaniu, że tylko katorżnicza praca prowadzi do pełni szczęścia, zaczytywałam się w książkach Francis Mayes i Ferenca Máté (o Toskanii) i Petera Mayle’a (o Prowansji). Literatura to może nie najwyższych lotów, ale o wybitnie wakacyjnym, relaksującym charakterze. Opisane w niej perypetie autorów-właścicieli posiadłości, którzy z różnych przyczyn porzucali dotychczasowe życie i przenosili się na włoską/francuską prowincję uruchamiały moją wyobraźnię i budziły nieprzepartą ochotę odwiedzenia opisanych w tych książkach miejsc. A były przecież i filmy („Pod słońcem Toskanii”z Diane Lane, „Dobry rok” z Russellem Crowem, „Włoskie wakacje” z Liamem Neesonem), w których uporządkowany obraz winnic przeplatał się z sielankowymi wzgórzami z sosnami piniowymi, wiejskimi drogami wysadzanymi szpalerem szpikulcowatych cyprysów, powodując przemożną ochotę skonfrontowania wyobrażeń z rzeczywistością.

Płynęły lata, o Toskanii i Prowansji wciąż tylko ciepło myślałam, marząc że je kiedyś zobaczę. Aż w 2019 r. zakochałam się bez pamięci w 3. sezonach serialu „Medyceusze: Władcy Florencji”. Koprodukcja brytyjsko-włosko-francuska z genialną obsadą aktorską (Daniel Sharman, Dustin Hoffman, Richard Madden, Annabel Scholey – tu nie ma słabych ról), świetnym scenariuszem zgrabnie łączącym dworskie intrygi, romanse z historią rodu Medyceuszy, olśniewającymi kostiumami (przepiękna biżuteria, zwłaszcza kolczyki) i scenografią oddającą charakter autentycznych palazzo wywarła ba mnie tak duże wrażenie, że natychmiast zarezerwowałam hotel we Florencji. Planowałam podróż w maju 2020r., ale świat wówczas wywracała do góry nogami pandemia (w serialu zresztą też pojawia się wątek zarazy, tyle że wówczas pewnie wszyscy z ulgą przyjęliby szczepionkę, a nie wymądrzali się na temat jej szkodliwości, bezskuteczności, etc.). Hotel prolongował wprawdzie opłaconą rezerwację, ale kolejnej prośby o przełożenie terminu pobytu już nie uwzględnił, choć nadal do Włoch praktycznie nie można było pojechać ze względu na obostrzenia sanitarne. . Niesmak z tym związany sprawił, że wymarzona Toskania znowu rozpłynęła się we mgle.


Całym sercem jestem italianofilką i w zasadzie jest mi zupełnie obojętne, w którą część Włoch rzuci mnie los, czy są to wyspy, czy Półwysep Apeniński. Zawsze wracam stamtąd z przekonaniem, że Włosi wygrali los na loterii rodząc się właśnie w swoim kraju i nie mogę pojąć, dlaczego tak chętnie z niego w przeszłości emigrowali. Wszak pieniądze to nie wszystko, a innej tak pięknej przystani po prostu nie znajdą.

Zbieg okoliczności, bo latem zwykle jeżdżę do Ligurii, sprawił, że w tym roku stało się inaczej i znalazłam się w Pizie. Miasto odwiedzają miliony turystów, traktując je jako cel jednodniowej wycieczki. Ja miałam spędzić trzy dni, co ma tę przewagę, że zupełnie nie musiałam się spieszyć. W bilet (za 20 euro)zapewniający wejście na Krzywą Wieżę, do katedry, baptysterium, Camposanto i 2. muzeów na szczęście zaopatrzyłam się przed samym wyjazdem przez internet, unikając dzięki temu uciążliwego stania w kolejce przed kasą.

Na najsłynniejszym pizańskim Piazza dei Miracoli (Placu Cudów, oficjalna nazwa to Piazza del Duomo, czyli Plac Katedralny) pysznią się cztery oszałamiające urodą średniowieczne budowle: Katedra Santa Maria Assunta, Baptysterium San Giovanni, Krzywa Wieża i Camposanto Monumentale. Plac pokrywa idealnie przystrzyżony, rozległy trawnik wielkości mniej więcej dwóch boisk piłkarskich. Na szczęście nikt nie wpadł na tak powszechny obecnie pomysł, bo go pokryć kamienną kostką.




Katedra w Pizie, jeden z cudów na Placu Cudów, nawiązuje lekkością frontowej fasady z kolumnami na 4. poziomach i zewnętrznymi arkadami głównej nawy do sąsiadującej z nią Krzywej Wieży.



Budowę romańskiej katedry Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny rozpoczęto w 1063 lub 1064 r., wg projektu Buscheto i Rainaldo, a ukończono w połowie XII w., zaś Krzywą Wieżę budowano później – od 1174 r. przez 199 lat. Katedra z kolumnami na 4. poziomach i zewnętrznymi arkadami głównej nawy w istocie stanowi kompilację różnych stylów architektonicznych: lombardzko-emilijskiego, bizantyjskiego, arabskiego, rawenneńskiego. Republika Pizy była w tamtych czasach morską potęgą, a budowle znajdujące się na Placu Cudów powstały w okresie jej szczytowego rozwoju, głównie dzięki wojennym łupom. We wnętrzu katedry znajduje się kolejne koronkowe dzieło – ambona autorstwa Giovanniego Pisano. Powstała między 1302 a 1310 r. i zastąpiło poprzedniczkę, która powędrowała do Cagliari. Ambona wspiera się na misternych rzeźbach przedstawiających ludzkie postaci. Część z nich, po pożarze w 1599 r., nigdy nie powróciła do katedry i znajduje się w zbiorach różnych muzeów, np. nowojorskiego MoMA. W katedrze znajduje się jeszcze jedno dzieło tego samego rzeźbiarza – posąg Madonny wykonany z kości słoniowej.




Na ścianach katedry umieszczono wielkoformatowe obrazy, a w niewielkiej bocznej kaplicy nieduży, za to bardzo stary, bo namalowany prawdopodobnie ok. 1226 r. przez Berlinghiero di Melanese nietypowy portret Madonny z Dzieciątkiem zwany Madonną pod organami (Madonna di sotto gli Organi). Na portrecie (o wymiarach 93×55 cm, tempera i złoto na drewnie) Madonna podtrzymuje Dzieciątko prawą ręką, wskazując na nie lewą, o nienaturalnie wydłużonych palcach, zamiast odwrotnie – zgodnie ze schematem hodigitrii. Na dodatek Dzieciątko nie ma prezencji rozkosznego bobasa, a dojrzałego filozofa ubranego zgodnie z bizantyjską tradycją w tunikę i paliusz, z wyraźnie zarysowanymi zakolami i bruzdą na czole, trzymającego otwartą księgę (Ewangelia Jana, 8:12).


Krzywa Wieża, rozpoznawalny na całym świecie symbol Pizy, to nic innego jak campanilla, czyli katedralna dzwonnica. Choć budowana później od katedry pięknie się z nią komponuje kolorystycznie (jest również z białego marmuru) i stylistycznie (lekkości nadają jej kolumny arkad na 7. poziomach). Wieża praktycznie od początku odchylała się od pionu, ok. 1 mm rocznie, w sumie na przestrzeni wieków aż 5m. Nad jej zabezpieczeniem przez zawaleniem i konserwacją pracował na przełomie XX i XXI w. zespół naukowców pod kierownictwem profesora geotechniki z Politechniki w Turynie Michela Jamiolkowskiego. Chyba dla żartu udzielono wówczas 300-letnej gwarancji, że wieża się nie przewróci. W kwietniu 2011r. po 20 latach prac konserwatorskich otwarto ją dla zwiedzających, którzy w liczbie ok. 10 mln rokrocznie wchodzą na jej szczyt.



Na ostatni podest wieży prowadzi 248 schodów (policzyłam), a znajduje się na nim 5 dużych dzwonów i 2 małe. Kręcone schody i przychylenia podczas wchodzenia po nich raz w jedną, raz w drugą stronę powodują lekkie szaleństwo błędnika, ale warto je pokonać, bo w nagrodę otrzymuje się fantastyczną panoramę miasta i gór na horyzoncie.



Budowę Baptysterium San Giovanni, wg projektu Diotisalviego, ukończono ok. roku 1180. W ogromnej rotundzie o średnicy 35m i wysokości prawie 55m udzielano chrztów. Budowla szczyci się doskonałą akustyką, a jej wnętrze jest nadspodziewanie oszczędne w zdobienia. Zachwycająca z zewnątrz, wewnątrz nie wywołuje specjalnych emocji.

Największe wrażenie spośród cudów Piazza dei Miracoli zrobił na mnie często pomijany przez turystów, istotnie nie zauważyłam tam gęstego tłumu, cmentarz Camposanto. Jego początki sięgają XIII w. i kolejnych siedem umocniło jego pozycję najbardziej niecodziennej nekropolii na świecie. Prostokąt o wymiarach 130 m długości i 52 szerokości, wysoki na 12 m, w którego środku mieści się ogromny dziedziniec (ziemia pochodzi z Golgoty) porośnięty równiutko przyciętym trawnikiem, z krzewami róż na obrzeżach to w istocie szerokie arkady z drewnianym stropem pokrytym metalowym dachem. Ściany z freskami (w sumie 900 metrów kwadratowych, czyli więcej niż w Kaplicy Sykstyńskiej, na murze o długości ponad pół kilometra) zdobili artyści czternasto- i piętnastowieczni, głównie reprezentujący tę samą, florencką szkołę, więc mimo różnic w czasie powstania malowidła stanowią imponującą całość. Ich tematyka nawiązuje oczywiście do spraw ostatecznych i ma jednoznacznie religijne konotacje. Ogromna ilość postaci, ekspresja godna surrealizmu, niezwykły ładunek szczegółów (na drzewach można liczyć liście, w budynkach zdobienia odwzorowano z fotograficzną dokładnością, a ludzkie twarze mają indywidualne cechy i wyrażają określone emocje)czynią to miejsce absolutnie wyjątkowym. A przecież są jeszcze marmurowe grobowce pokryte koronkowymi płaskorzeźbami i zdobione rzeźbami naturalnej wielkości.



27 lipca 1944r. Piza została zbombardowana przez wojska alianckie, a zniszczenia boleśnie dotknęły również Camposanto (ich rozmiar można obejrzeć na fotografii w Museo delle Sinopie). Ołowiany dach topił się, a strugi metalu zalewały rzeźby na grobowcach, freski odpadały z powodu wstrząsów i wysokiej temperatury, Prace konserwatorskie prowadzone od zakończenia wojny i trwające po dziś dzień z mozołem przywracają Camposanto dawną świetność. Część ocalałych i mocno uszkodzonych fresków oraz rysunki przedstawiające oryginalną kolorystykę malowideł umieszczono w Museo delle Sinopie, położonym w sąsiedztwie cmentarza, przy Piazza dei Miracolli.

Zespół zabytkowy Piazza del Duomo z dwóch stron otaczają mury obronne (wejście 5 euro). Można nimi, na wysokości ok. 10 m, przejść 1850 m, więc sporo poza plac, uciekając w ten prosty sposób od tłumu turystów, którzy zwykle ograniczają się do spacerów po Placu Cudów. Z tej perspektywy można przyjrzeć się pięknym rezydencjom, których w Pizie nie brakuje.




Spacerując po starych uliczkach Pizy z pewnością wcześniej czy później trafi się na coś ciekawego, np. rozległy Piazza Cavalieri z potężnym Palazzo della Carovana i uroczą fontanną przy jego rozłożystych, dwustronnych schodach, świeżo odrestaurowany romański kościół z białego marmuru przy Piazza San Francisco czy kamienice nad rzeką Arno.



W Palazzo della Carovana mieści się Scuola Normale Superiore di Pisa, założone w 1810 r. przez Napoleona Bonaparte elitarne i prestiżowe centrum studiów i badań. Szkoła ta wraz z Scuola Superiore di Sant Anna stanowią odpowiednik francuskich tzw. wielkich szkół. Jednak ani one, ani najstarszy europejski uniwersytet w Bolonii nie uchroniły Italii przed populizmem i demagogią. 25 września tego roku odbędą się wybory i, co podkreślają moi włoscy znajomi, mężem opatrznościowym w nich może okazać się skompromitowany były premier Silvio Berlusconi. Bardzo duże szanse na wygraną ma bowiem neofaszystka i nacjonalistka Giorgia Meloni stojąca na czele partii Bracia Włosi. Wybór między amatorem bunga-bunga, a zwolenniczką krzyża celtyckiego – wprawdzie nie jest to żadne pocieszenie, ale degrengolada nie jest tylko naszą specjalnością.

Piza nie ma zbyt wiele do zaoferowania miłośnikom włoskiej kuchni. Restauratorzy świetnie wiedzą, że obsługiwanie jednodniowych turystów nie wymaga maestrii. Jedynym adresem, który mnie uwiódł była malutka kawiarenka Cioccorocolato (Via Giovanni di Simone 10). Kula czekoladowego musu z mrożoną malinową konfiturą w środku, połyskująca warstwą gęstej, gorzkiej płynnej polewy czekoladowej, na cieniutkiej warstwie grylażowej smakuje tam wybornie. Podobnie zresztą jak ptyś z kremem śmietankowym i kruszonymi pistacjami, deser z białej czekolady i kremem kokosowym czy mus pomarańczowy. Ceny za te wspaniałości są więcej niż zachęcające, np. deser 3,20 euro, kawa cappuccino 1,60.





Grand Hotel w Pizie teoretycznie 4-gwiazdkowy z pewnością nie zasługuje na więcej niż 2, a jego jedyną zaletą jest bliskie sąsiedztwo Piazza del Duomo i fantastyczny widok na jego cuda z tarasu na ostatnim piętrze. Ale przecież w hotelu tylko się śpi, a do czystości pokoju nie miałam zastrzeżeń.

Zobaczywszy wszystko, co było do pobieżnego zobaczenia w Pizie, po kwadransie jazdy pociągiem znalazłam się w Livorno. To duże portowe miasto, z licznymi kamienistymi plażami na przedmieściach. I świetnymi, maleńkimi restauracjami nad morzem specjalizującymi się w daniach „z wody”. W La Baracchina Azzurra (Viale Amerigo Vespucci 6) można zjeść spaghetti z owocami morza lub zażyczyć sobie te ostatnie bez makaronu – oba dania są świetne. Za dania te trzeba zapłacić odpowiednio 12 i 20 euro, prosecco kosztuje tyle co woda mineralna. Polskie ceny niebezpiecznie zbliżyły się do włoskich, częstokroć je przekraczając i mam na myśli nie tylko wina i trufle. Za mój ulubiony makaron spaghetti la Molissana płacę w kraju 17,90 zł, tu za ten sam zaledwie 1,39 euro, cappuccino można wypić, płacąc 1,60 euro, u nas nie do pomyślenia.




Czekam wciąż na historyka sztuki, który weźmie na tapet włoskie kołatki do drzwi i fontanny. To takie wdzięczne dzieła sztuki, a traktowane po macoszemu.





Do Toskanii z pewnością jeszcze wrócę, bo o Florencji i maleńkich, kolorowych miasteczkach przyklejonych do wzgórz wciąż marzę, choć do Pizy już niekoniecznie, bo istotnie wystarczy spędzić tu jeden dzień. Chyba, że zechce się postudiować historię włoskiej sztuki, wtedy nie starczy życia.

