09 lut Europa. Włochy. Sardynia. „La dolce vita” w kocim mieście 31.01.-5.02.2022
Od wyjścia z domu do przyjazdu na miejsce, do nadmorskiej Posady w zachodniej części wyspy, potrzeba zaledwie sześciu godzin, w tym dwóch samolotem do Cagliari i kolejnych ok. dwóch autostradą (samochodem Fiat 500 wypożyczonym na lotnisku za niespełna 100 euro, z pełnym ubezpieczeniem, za 5 dni) w kierunku Olbii. Sardyński luty w niczym nie przypomina naszego, który kojarzy mi się kolorystycznie wyłącznie z szarym mydłem, bo właśnie zaczyna się tutaj wiosna: ptaki śpiewają jak oszalałe, drzewa owocowe, w tym osypane różowym puchem brzoskwinie, zaczynają kwitnienie, sady cytrynowe, mandarynkowe, pomarańczowe wciąż owocują, słońce świeci na bezchmurnym niebie, a uśmiechnięci ludzie nie przejdą obok siebie, nie wypowiadając radośnie na swój widok „buon giorno”, co dotyczy także nieznajomych, czyli mnie. Posadę wybrałam jako bazę zaledwie pięciodniowej wycieczki na wyspę po poprzednim tu pobycie. Miasteczko wzniesione na stromym, wysokim wzgórzu porośniętym wciąż owocującymi krzewami cytryn, mandarynek i przekwitających właśnie ogromnych rozmarynów, ma wszystko, co od położenia geograficznego można wymagać. Z jednej strony Morze Śródziemne, o krystalicznie czystych wodach i kilometrach szerokich, kompletnie teraz pustych plaż, z drugiej niewysokie góry. Sielskiego krajobrazu dopełniają uporządkowane ogrody u stóp miasteczka i średniowieczna, świetnie zachowana wieża zamkowa, pamiętająca wieki średnie, na samym szczycie wzgórza, widoczna dzięki oświetleniu nawet w nocy.



Posada
W labiryncie brukowanych, stromych i bardzo wąskich uliczek Posady (na szerokość fiata 500 lub innego samochodu o niewielkich gabarytach, a w niektórych miejscach zaledwie na szerokość rozpostartych ramion) nie sposób się zgubić, wszystkie bowiem i tak prowadzą do zamkowej wieży górującej nad miasteczkiem (Castello della Fava), natomiast schodząc nimi w dół dociera się w końcu do jedynej głównej drogi, którą można dotrzeć do jego nowej części, z ryneczkiem, na którym mieszkańcy o każdej porze dnia mogą wypić espresso w jednym z trzech barów lub zrobić zakupy w miejscowym „supermarkecie”, do którego wchodząc należy gromko krzyknąć „salve”, bo sprzedawczyni urzęduje przy kasie po drugiej stronie sklepu. Ceny są niższe niż w Polsce, a smak owoców i warzyw „prosto z krzaka” – genialny! Pomidory, nawet lekko zielone, mają smak o jakim w Polsce nawet w środku lata można co najwyżej pomarzyć. Ceny żywności, kawy w miejscowych barach czy też posiłków w restauracjach w porównaniu z naszymi wydają się być wręcz śmieszne (danie główne 9-16 euro, cappuccino 1,20 euro).
W Posadzie jest wiele miejsc oferujących noclegi (typu B&B np. Marco e Caterina w nowej części przy Via Circon Vallazione, wieczorem podaje się tu najlepszą pizzę w miasteczku, na starówce zaś Eleonora D’Arborea przy Via Nazionale 30, a także hoteli, np. Sa Rocca, Via Eleonora D’arborea 28 – położony przy głównym placu starego miasta). Niestety, czas pandemii spowodował, że większość z tych miejsc jest teraz na głucho zamknięta. Z pewnością lepszym rozwiązaniem, gdy tylko znowu powróci normalność, będzie wybór noclegu w średniowiecznej części miasteczka, choćby ze względu na widok za oknem, który jest po prostu zachwycający (morze, góry, relaksująca geometria tutejszych ogrodów i sadów).




Nie mając zbyt dużego wyboru, zdecydowałam się tym razem na hotel Donatella, Via A. Gramsci 66, którego niewątpliwym walorem, prócz czystego pokoju i przemiłej obsługi, jest dobra restauracja, serwująca dania lokalnej kuchni w tym świetne spaghetti z battargą, Danie to jest nad wyraz łatwe do przygotowania: należy ugotować, oczywiście al dente, makaron, polać go dobrej jakości oliwą z oliwek, może być np. z dodatkiem trufli, i oprószyć bottargą, dodać kilka piórek zielonej pietruszki. W supermarkecie w Posadzie można kupić kilka rodzajów bottargi: z tuńczyka, z cefala, suszoną i świeżą, w bardzo różnych cenach. Poproszona o radę sprzedawczyni bez wahania sięgnęła po słoiczek z bursztynową zawartością suszonej ikry z cefala (Horo Bottarga di Muggine firmy Smeralda Srl z Cagliari, za 6 euro) , stwierdzając, że tę lubi najbardziej, więc wybór okazał się oczywisty. Bottargę można także kupić w ostatniej chwili, na lotnisku w Cagliari, ale jest droższa. W sąsiedztwie Donatelli jest kilka restauracji, godną polecenia zaś La Bottega Dei Sapori, Via Gramsci 25, w której jadłam świetne misto di mare fritto czyli mieszankę owoców morza i ryb smażonych w głębokim tłuszczu. Lokalne białe wina są świetne, doskonale komponują się z tym, co można wyłowić z morza. W obu restauracjach, w których jadłam w Posadzie wypieka się podawany na całej wyspie przed zasadniczym posiłkiem pane carasau, czyli „papier nutowy” – cieniuteńkie placki z mąki durum, o średnicy zwykle ok. 50 cm, skropione oliwą, czasem z igiełką rozmarynu bardziej dla zapachu, niż smaku. Najlepiej smakuje taki placek, gdy kucharz sobie o nim zapomni, ale nie zdąży spalić. Ta sztuka jednak wymaga wytężonej uwagi, ciasto bowiem jest tak cieniutkie, że muszą być przez nie widoczne nuty, czemu zresztą ten rodzaj chleba zawdzięcza swą muzyczną nazwę. Zdecydowanie najlepszy pane carasau tym razem podano mi w restauracji hotelu Sardegna, Cagliari, Via Lunigiana 50, był tak cieniutki i stosownie zrumieniony, że łamał się w palcach przy każdej próbie podniesienia do ust. Moim odkryciem podczas tej podróży były genialne sardyńśkie sery. Nie wiedziałam dotychczas, że pecorino ma też odmianę pleśniową, występuje wówczas pod nazwą pecorino erborinato. To jest wyzwanie dla kogoś, kto lubi ostry smak sera, bo reakcją na zjedzenie choćby małego kawałeczka erborinato jest wyraźnie odczuwalne, ale jednocześnie bardzo przyjemne szczypanie w język. Natomiast specjalnych wrażeń zapachowych ser ten nie wywołuje. N Sardynii owce hasają na zielonych pastwiskach i niczego im nie brakuje, podobnie zresztą jak serom z ich mleka.


Spacery po starówce w Posadzie, nad laguną wcinającą się w miejskie ogrody, którą upodobało sobie wodne ptactwo, długie wędrówki po pustej plaży – czy kawa w sąsiedniej wakacyjnej miejscowości San Giovanni lub trekking w górach? Trudno się zdecydować, zwłaszcza, że rzut kamieniem od Posady zaczyna się najbardziej znana część sardyńskiego wybrzeża Costa Smeralda.


Ludzie z grubsza dzielą się na miłośników psów lub kotów, rzadko obu gatunków. Należę zdecydowanie do pierwszej grupy. Ilość kotów w Posadzie, jak i dachowców oficjalnie zarejestrowanych w Porto Rotondo, jest zdumiewająca. Ludzie traktują zwierzaki w nader życzliwy sposób, dokarmiając te, których właściciele pojawiają się tylko w letnich miesiącach. Jeden ze spotkanych przeze mnie kotów stanowił swoistą realizację praw dziedziczenia Mendla. Głowa rasowego brytyjskiego krótkowłosego, w przepięknym kolorze niebieskiej popieli została sprytnie doklejona do łososiowego, puszystego sierściucha.






Olbia i okolice (San Teodoro, Golfo Aranci, Porto Rotondo, Porto Cervo)
San Teodoro
Jadąc do Olbii nalezy koniecznie wybrać boczną drogę, autostradę pozostawić na powrót późnym wieczorem. Piękne, nadmorskie i górskie krajobrazy, malownicze miasteczka – grzechem byłoby pozbawić się takich widoków. Pierwszy przystanek, sentymentalny, w San Teodoro, uzmysłowił mi, jak dalece ten region ucierpiał w wyniku pandemii. Restauracja Da Fabio, Via dei Platani 5, w której kiedyś jadłam wyborną rybę pieczoną w soli, teraz bez życia, straszy tylko pustym patio i stertą krzeseł i stolików pokrytych kurzem. Jedynym przejawem optymizmu w tej miejscowości był bar przy niewielkim ryneczku, w którym kilka osób piło poranne espresso i czynny, nie wiedzieć dlaczego, bo przecież klientów brak, sklep z biżuterią. Sardynia, podobnie jak Tajwan, słynie z najwyższej jakości koralowców. W niewielkim sklepie Vassalo, Piazza Emilio Lussu, wybór koralowej biżuterii mnie wręcz oszołomił. Sznury i sznurki koralowych korali, w kolorach od kości słoniowej, przez blady róż, jasnomalinowy przez typową czerwień koralową aż po najcenniejszą – bardzo, bardzo ciemną jak żylna krew, szlifowane (na gładko lub w fasetki), w walce lub kulki różnej wielkości, od ziarnka pieprzu po duże czereśnie (kulki są droższe od powszechniej spotykanych przyokrąglonych walców, bo wymagają przed oszlifowaniem większego kawałka koralowca), w cenach od kilkuset po kilka tysięcy euro. Najdroższy sznur kosztował prawie 8 tys. euro, ale też duże, koralowe kulki (z gradacją od ziarnka zielonego groszku po mirabelkę), były idealnej jakości i krągłości.


Olbia
Położona nad samym morzem Olbia powinna chyba zmienić czym prędzej nazwę na „Olvia”, tyle w niej donic z krzewami oliwnymi, powykręcanymi przez czas w dziwne kształty, niczym rzeźby z galerii sztuki nowoczesnej. Miasto jest piękne, bardzo zadbane, z długim nadmorskim deptakiem wyłożonym granitową mozaiką w fale niczym Copacabana w Rio de Janeiro. Oczywiście teraz, po sezonie i w czasie pandemii, nie ma w nim turystów, a liczne restauracje na starówce w większości zamknięto. Mogę więc mówić o sporym szczęściu, bo wiedziona tylko własną intuicją znalazłam doskonały adres kulinarny. Ristorante da Paolo, Via Garibaldi 18, bo o niej mowa, mieści się przy urokliwej, cichej uliczce. Przyjemne wnętrza, zachowane stare stropy i minimalistyczny wystrój, obsługa kelnerska na świetnym poziomie i danie, które początkowo pomyliłam z truskawkami, ale w końcu od „fragola” do „fregola” nie jest daleko. Rzeczona fregola ai frutti di mare, typowe danie kuchni sardyńskiej, to nic innego jak przypominające couscous malutkie kuleczki makaronu z semoliny, wcześniej prażone w piecu. Do ugotowanych na miękko dodaje się zwykle sos pomidorowy i owoce morza. W moim daniu sos był idealnie aksamitny, lekko pikantny, a całe danie po prostu pyszne! Spacerując po olbiańskiej starówce mija się pięknie ukwiecone kamienice, w których nikt nie wstydzi się swego nazwiska, dumnie umieszczając je na wizytówkach przy głównych drzwiach. Tu RODO z pewnością się nie przyjmie.







Golfo Aranci
Wyobrażam sobie tę mieścinkę w środku sezonu wakacyjnego. Zgiełk, gwar na plaży i każdej dochodzącej do niej uliczce pełnej barów i trattorii. Walka o miejsce, by zaparkować samochód przy plaży, a następnie ręcznik w piaskownicy. Całe szczęście, że chociaż nikt nie wpadł na diabelski pomysł, by wybudować tu sieciowe hotele i wysyłać turystów z biur podróży. Natomiast teraz panuje tu cisza i spokój, a jedyne przejawy życia wykazują ekipy budowlane remontujące liczne tu letnie domy.

Porto Rotondo
Prawie Porto Cervo, architektonicznie bardzo przypominające ten najbardziej znany sardyński kurort, ale jednak z własnym charakterem. Centrum miasteczka stanowi rozległa marina, w której teraz kołyszą się dziesiątki niewielkich jachtów, o których zapomnieli właściciele, oprócz jednego zapalonego wędkarza i jego partnerki, którzy późnym popołudniem zdecydowali się złowić coś na kolację. Oprócz nich – żywej duszy! Szereg niskich domów okalających marinę także zieje pustką. Główny deptak prowadzący do mariny pokrywa granitowa kostka, w której ułożono mozaikę z motywami ryb. Nie spotkałam tu ani jednej czynnej restauracji, bo też i dla kogo miałaby być otwarta, skoro wszyscy mieszkańcy wrócą tu za kilka miesięcy.

Porto Cervo
Nadmorski kurort po sezonie sprawia zawsze dosyć przygnębiające wrażenie i dotyczy to również Porto Cervo, w którym wprawdzie znalazłam jedną czynną restaurację, ale pozbawioną choćby jednego zainteresowanego nią gościa. Natomiast spacer po opustoszałym tego wieczoru miasteczku okazał się bardzo przyjemny, kolory morza i jego przejrzystość zachwycające, więc w sumie sentymentalna wycieczka bardzo się udała. W drodze powrotnej zaś, na obrzeżach Porto Cervo, chciałam ponownie zjeść kolację w restauracji Belvedere, ale niestety trwa w niej remont i jest nieczynna do odwołania.





Oristano
W drodze powrotnej, z Posady do Cagliari, postanowiłam wypić kawę w Oristano – niedużym mieście z bardzo ładną starówką, nad którą góruje gotycka wieża, w nocy oczywiście podświetlona, barokową katedrą i ogromną, przytłaczającą siedzibą arcybiskupa. W Oristano, nawet jeśli nie planuje się zakupów, warto spojrzeć na wystawy sklepów jubilerskich (np. Laboratorio orafo Renolfi Oristano, Via Figoli 9, specjalizującego się w kameach, czy Prestige, Via Aquila 10, z wyrobami z koralowców), bo ich właściciele przykładają dużą wagę do estetyki swoich zakładów pracy.








Cagliari
Tym razem mój pobyt w głównym mieście Sardynii trwał zaledwie kilkanaście godzin, i ograniczył się do noclegu i kolacji w Sardegna Hotel – Suites & Restaurant, Via Lunigniana 50, położonego niedaleko lotniska. Świetna kuchnia, zasłużenie restaurację wymieniono w przewodniku Michelin, w której królują owoce morza, świetny tatar z tuńczyka i tagliatele z owocami morza, a ceny są bardzo rozsądne.


Słońce, brak pośpiechu, świetna kuchnia, bo też jaka może być skoro pyszne pomidory wciąż dojrzewają na krzakach, a do morza niedaleko, uśmiechnięci Sardyńczycy – „La dolce vita”. Wystarczy zakołatać.





