Europa. Włochy. Sardynia. Duma bez uprzedzenia
1-12.10.2017

Stolica Sardynii Cagliari jest otoczona lagunami, a założyli ją Fenicjanie w VII w. p.n.e. Rzymianie podbili je 400 lat później. Czasy świetności miasta przypadły na wieki średnie, ale nie brak też zabytków z epoki baroku. Katedrę wzniesiono w XIII w., ale później wielokrotnie przebudowywano zgrabnie mieszając różne style.

Jadąc na południe od Cagliari można zatrzymać się w Puli, by w restauracji Sincontru, na rynku miasteczka zjeść świetną pizzę sarda. Ludzi nie ma, bo pora jeszcze za wczesna na posiłek dla mieszkańców, a turystów po sezonie jak na lekarstwo.

Pierwszym miastem założonym na Sardynii, w IX w. p.n.e. przez Fenicjan, była Nora. Teraz jest ono niewielką osadą odwiedzaną głównie dla odkrywki archeologicznej (ruiny miasta z czasów rzymskich) i rdzawych, roślinnych wysp.

W Masainas odbywał się dzisiaj festyn. Prócz różnych rodzajów owczego sera pecorino można też było spróbować kilka odmian nugatów, tutejsze nie są tak słodkie jak francuskie, oraz sardyńskiej specjalności czyli prosiaczka z rożna.

Droga z Nory do Iglesias to nieustanna walka z ostrymi zakrętami, co rekompensują piękne widoki (na przemian morze i góry). Prowincja Carbonaria Iglesias (południowo-wschodnia część wyspy) była drzewiej znana z kopalnictwa metali i węgla, ale złoża albo się wyczerpały (metale), albo wydobycie nie spełniało surowych norm unijnych (węgiel), więc teraz znowu jest regionem rolniczym.

W Iglesias można się zakochać, wbrew temu, co twierdzą przewodniki, gdyż przestarzałego przemysłu już w nim nie ma, zabytki odrestaurowano, a życie toczy się cudownie wolno.

Jazda samochodem po tych wąziutkich uliczkach wymaga niezwykłych umiejętności, gdyż auto od kamienic dzieli dosłownie kilka centymetrów, więc nie podjęłam wyzwania i zaparkowałam na opłotkach miasta.

W Iglesias, jak sama nazwa wskazuje, nie sposób na każdym kroku nie potknąć się o kościół. Nie brakuje też kilkustolikowych trattorii z pysznym jedzeniem.

Kościółek św. Franciszka z Asyżu w Iglesias zrekompensował mi niefortunną wizytę w Mt. Saint Michael. Tym razem promień słońca był! Kościół położony jest w najstarszej części miasta i pochodzi z XII w.

Lekcja tolerancji w prowincjonalnej sardyńskiej szkole. Na tabliczkach dzieci miały zdjęcia rówieśników o różnym kolorze skóry. Podczas przedstawienia zatrzymywali się przechodnie, śpiewając razem z dziećmi. Już widzę coś takiego w polskich, katolickich, miłosiernych inaczej miasteczkach.

Kolejna trasa wyłącznie dla odpornych na chorobę lokomocyjną. Z Iglesias do Arbusu (mam drobny problem z deklinacją, w mianowniku nazwa miasteczka brzmi „Arbus”, więc do wyboru pozostaje jeszcze „do Arbusa”, ale chyba gorzej brzmi) wiedzie świetnej jakości droga w pętelki.

La Trattoria – cucina buona e semplice – jak głosi szyld nad drzwiami, w Arbusie (Via Fratellanza Operaia), z premedytacją poddaje pod wątpliwość tezę, że reklama = kłamstwo. Kuchnia w niej bowiem rzeczywiście zasługuje na przymiotnik „buona”, z „semplice” natomiast już po przystawkach polemizowałabym. Pomarańczowe plasterki na karczochach w oliwie to bottarga, tym razem całe gonady cefala, prócz tego ośmiornica w sosie pomidorowym, marynowane sardynki, krewetki z pomidorkami i ziemniaczane kuleczki, zaś jako danie główne grillowana ryba z małżami, i wreszcie na deser wyśmienite tiramisu. Ufff! Danie główne, poziomem nie ustępujące przystawkom, o semplice pora zapomnieć. Podpatrzyłam właśnie świetny sposób na odstraszanie owadów, które równie ochoczo jak biesiadnicy przyglądały się jedzeniu. Otóż wystarczy podpalić na talerzyku trochę kawy, skrzydlate stworzenia zwiewają, gdzie pieprz rośnie! Po deserze poszukam dźwigu…

Arbus położony jest na stromym wzgórzu, którego szczyt porasta las piniowy. Uliczki w miasteczku, kręte i strome, wręcz zachęcają do wyścigów samochodowych; mam wrażenie, że odkryłam swe powołanie.

W Arbusie działa ten oto zakład produkujący noże ze stali damasceńskiej. Rękojeści wykonywane są z rogów lub drewna oliwkowego. Właściciel zakładu założył jedyne w swym rodzaju muzeum, które powinno być Mekką Kuby Rozpruwacza. W zbiorach eksponaty o rekordowych wymiarach, np. najcięższy i najdłuższy nóż świata. Urzekła mnie także aranżacja warsztatu i air condition rodem z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

Droga z Arbusu do Oristano wiedzie przez góry, jest doskonałej jakości i obfituje w zakręty 180 stopni. Jazda bez trzymanki, co jako kierowca uwielbiam. Zaś Oristano jest piękne! I bodaj najlepsze, by dokonać zakupów biżuterii z koralowców.

W Oristano zauważyłam wyraźną słabość mieszkańców do balkonów (każda kamienica ma inny wzór, konkurencja nie dopuszcza naśladownictwa).

Prowincja Oristano słynie z ceramiki, nie tylko użytkowej, i karnawału, który przynajmniej sądząc ze zdjęć, to jakiś dance macabre. Maski są, oczywiście, ceramiczne, w śnieżnobiałym kolorze, a występujący w nich Sardyńczycy płci obojga muszą budzić grozę. Miejscowa katedra była wczoraj po południu zamknięta, bo mój mąż, chcąc umożliwić zrobienie zdjęcia jej miedzianych drzwi, zatrzasnął je i potem już nie mógł otworzyć. Salwował się ucieczką przez boczną nawę. Ambona i główny ołtarz zostały wykonane z intarsjowanych marmurów.

Costa Verde, część zachodniego wybrzeża, w pobliżu Cabras i Oristano, swą nazwę zawdzięcza zielonym łanom sukulentów schodzących wprost na plażę. Turyści namiętnie wywożą stąd kwarcowy piasek w bielutkim kolorze (regularnie ukształtowane kuleczki wielkości od kaszy jaglanej po pęcak), co jest zabronione karą 3000 eur, chyba za ziarenko…

Capo San Marco. W pobliżu ruiny fenickiego miasta w Tarros. Pogoda cudna, ludzi nie ma, a ci którzy są, zażywają kąpieli słonecznych pewnie od maja, na co ewidentnie wskazuje czekoladowy kolor skóry.

Na Zielonym Wybrzeżu, teraz po sezonie, bez trudu można znaleźć nocleg ze śniadaniem w jednym z licznych gospodarstw agroturitsmo lub, w porównywalnej cenie, niezłej klasy hotelu. W Cabras hotel Sa Pedrera oferuje w cenie również godzinne przyjemności w spa. Zaletą hotelu jest również wyborna lokalna kuchnia, oferująca smaczne owoce morza, własne pieczywo i dobre wina.

Zachodnie wybrzeże Sardynii, bardziej dzikie od wschodniego, jest także mniej od niego uczęszczane, a wcale nie mniej atrakcyjne i krajobrazowo chyba nawet ciekawsze. Ale nie ma na nim tak dużego wyboru plaż i szmaragdowej wody.

Nad Zatoką Oristano. Niebo bez jednej chmurki, temperatura ok. 25 stopni, ciepła woda nagrzana letnimi upałami, sięgającymi stopni 40., pusta plaża – jednym słowem RAJ.

Kompletnym zaskoczeniem okazały się ogromne trudności ze znalezieniem noclegu w głębi wyspy. W prowincji Nuoro jest pełnia sezonu turystycznego, miejsca bez rezerwacji w agroturismo okazały się marzeniem ściętej głowy, a w 4.gwiazdkowym hotelu Su Gologone w pobliżu miasteczka Oliena złapałam ostatni wolny pokój! Okolica jest piękna – surowe góry w stylu Alp, a na płaskowyżu jak okiem sięgnąć winnice. Krajobraz z winoroślami niezmiennie wzbudza we mnie rozczulenie, mogę bez końca patrzyć na uporządkowane, równiutkie rzędy krzewów, zieleń w spokojnym odcieniu, właśnie lekko rdzewiejącą, bo przecież to już jesień. Nie potrzebuję wówczas medytacji, bo spokój przychodzi sam, zupełnie bezszelestnie.

Śniadanie w hotelu Su Gologone serwowane jest na zewnętrznym tarasie z widokiem na campanię i góry. W tym samym czasie trwają już przygotowania do kolacji, gdyż sardyńskie prosię z rożna należy piec wiele godzin. Wczoraj na kolację zamówiłam ten specjał, rzeczywiście mięso jest bardzo dobre, a chrupiąca skórka delikatna jak prażynka.

Właściciel hotelu Su Gologone ma wyraźną słabość do kolorów i sztuki ludowej, autorstwa miejscowych artystów. Wnętrza utrzymane są w rustykalnym stylu, a każdy pokój jest inaczej zaaranżowany. W zasadzie miejsce to spełnia również funkcję małego muzeum etnograficznego, wejście w cenie. Wśród gości mieszanka z całego świata, z Amerykanami włącznie. Poznawszy walory tego miejsca przestałam się dziwić, że tak trudno o wolny pokój.

Oliena, po sardyńsku Uliena, położeniem bardzo przypomina Innsbruck. Jest przylepiona do wysokiej, granitowej góry. Panowie od rana plotkują, piją grappę i, tylko bladym świtem, cappuccino, by podniosło ciśnienie i pozwoliło przytomnie spojrzeć, jak tu pięknie.

Droga z Olieny do Orune, same agrafki, wiedzie wysoko w górach i jest malownicza. Samo miasteczko, oprócz ciekawej lokalizacji, na szczycie wniesienia, nie jest specjalnie ciekawe.

Z Orune do Bitti nawigacja zaprowadziła mnie na polną drogę, z przeprawą przez rzekę włącznie. Przy okazji udało mi się wyrysować misterne wzory na drzwiach samochodu, gdyż w porywach droga zamieniała się w wąziutki wąwóz, szczelnie pokryty kolczastymi zaroślami, a odwrotu nie było.

Droga do Bitti prowadzi wśród upraw drzew korkowych. I nic dziwnego, bo na korki zapotrzebowanie w miasteczku jest ogromne. Podczas spaceru Sardyńczycy zaproponowali mi łyk świeżego wina z tegorocznych zbiorów.

Siniscola, po drodze z Bitti do Posady, niekoniecznie. Bo zarówno architektura nie zwala z nóg, i kulinarnie jest też bez fajerwerków, co na Sardynii stanowi niechlubny wyjątek.

Posada leży bardzo blisko Morza Tyrreńskiego, w linii prostej ok. 1 km. Miasteczko założono w średniowieczu, nadal góruje nad nim wieża z tego okresu. Po sezonie nie ma już turystów, więc bez trudu znalazłam miejsce w B&B Marco and Caterina. Właściciele prowadzą również pizzerię. Pizza frutti di mare – palce lizać po same łokcie!

Najwęższa uliczka w Posadzie jest naprawdę bardzo wąziutka, 60-70 cm.

W miarę pokonywania krętych sardyńskich dróg zmienia się nie tylko krajobraz, ale też uprawy. Na południu i południowym zachodzie dominowały oliwki i karczochy (identyfikacja tych ostatnich nastręczyła zresztą sporych kłopotów, bo jest już po zbiorach i na polach zalegają tylko liście przypominające gigantyczne, omszałe osty), w głębi wyspy – okolice Nuoro i Olieny – to ciągnące się kilometry winnic, również nowopowstałych i już nie tak urokliwych jak stare, bo wprawdzie nadal krzewy prężą się w nich równiutko w rzędach i szeregach niczym pretorianie przed walką, ale i odstępy między nimi większe, i podpórki dla roślin metalowe, zamiast drewnianych, co sprawia, że błyszcząc w słońcu niczym na odpuście odbierają winnicom należne im wyrafinowane dostojeństwo. Do krajobrazu wzbogaconego winnicami mam od dawna niezwykłą atencję, nie tylko ze względu na kojące oczy uporządkowanie przyrody i kolory, piękne niezależnie od pory roku, ale i obietnicę przyjemności płynącej z karafki. Przemieszczając się na wschód, w okolicach Bitti, zaczynają się uprawy korkowców. Drzewa to bardzo stare, powykrzywiane artretyzmem, z gałęziami porosłymi szarymi porostami, a jeszcze im człowiek robi krzywdę okorowując pnie i malując rany na ciemnobordowy, niemal czarny, kolor. Pod korkowcami nic nie rośnie, więc uprawy mają wyjątkowo przygnębiający wygląd, choć służą radosnemu przeznaczeniu. Sporadycznie uprawia się tutaj kukurydzę, a namiętnie słodkie, ciemnoczerwone pomidory koktajlowe i ociekające sokiem, delikatne i w związku z tym kompletnie nienadające się do transportu brzoskwinie, równie dobre jadłam dotychczas tylko raz w życiu, w Langwedocji na południu Francji.

Ludzie w centrum wyspy są zupełnie inni niż na wybrzeżu, mam wrażenie, że jeszcze serdeczniejsi i otwarci. Lokalny patriotyzm wyspiarzy ma się świetnie. Pani zagadnięta w restauracji o danie „tipico italian” mało nie powaliła mnie wzrokiem, a potem, wyraźnie cedząc słowa odparła, że serwuje dania, ale „tipico sardegna”. To oooogromna różnica. Jak zwał, tak zwał – jedzenie jest tutaj boskie! Wina przednie, krajobrazy fantastyczne, a ludzie tak mili, że natychmiast chciałoby się z nimi zostać na zawsze. Może tylko usunęłabym faszystowski napis na ostatnim domu.

Posada od strony Morza Tyrreńskiego. Plaża i tutaj pusta.

Konia z rzędem, kto wyjaśni cel spaceru pana w stroju plażowym, trzymającego na żyłce wodne saneczki. Posada ma wszystko – morze, jezioro, rzekę i góry.

Posada, ostatni rzut okiem.

W Agrustos taka oto symboliczna i zachęcająca do relaksu nazwa hotelu. Droga wzdłuż Szmaragdowego Wybrzeża nie jest już tak ekscytująca. Przeraża też liczba turystów odwiedzających tutejsze kurorty. Nawet po sezonie jest gęsto.

Obiad w San Teodore, Ristorante DaFabio, bardzo dobra pulpa ziemniaczana z pesto jako dodatek do grillowanej ośmiornicy. Co z rybą moule jeszcze nie wiem, bo kelner właśnie ją odkrywa z soli

Plaża Cinta w San Teodore. Kolor Morza Tyrreńskiego niczym Karaibskiego na Yucatanie lub Oceanu Indyjskiego wokół Malediwów, czyli lepiej już być nie może. Włosi grają w boule lub fruwają na kitesurfingu, Niemcy walczą z dziećmi, Polacy się opalają i zażywają kąpieli.

Podczas karnawału Sardynki zakładają takie maski, dosiadają rumaków i walczą na szpady.

Costa Smeralda obfituje w takie maleńkie plaże. Część z nich jest kamienista, ale zdarzają się też piaszczyste. Jedyny mankament tej części wybrzeża to jego ogromna popularność wśród wczasowiczów. Brak mi w związku z tym naturalności, która kończy się gdzieś w okolicach Posady. Od Bidio zaczyna się masowy przemysł turystyczny. Na szczęście nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by zapaskudzić linię brzegową hotelami sieciowymi typu Hilton. W architekturze obowiązującym stylem jest neosródziemnomorski, z niską zabudową w pastelowych kolorach owocowych (brzoskwiniowy, morelowy, arbuzowy), dachami z dachówek w kolorze łososiowo-beżowym, okrągłymi wieżyczkami, drewnianymi elementami dekoracyjnymi. Na plaży nawet teraz, po sezonie może być problem ze znalezieniem dogodnego miejsca.

Zakotwiczyłam się na dwie noce w Residenza Capriccioli, w pobliżu miasteczka Abbiadori i Porto Cervo. Od nazwy miejscowej plaży, Cala di Volpe pochodzi też nazwa najdroższego hotelu w okolicy (za nocleg winszują w nim sobie nawet 5000 eu). Początki rozwoju wybrzeża Gallury datują się na lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Od tego czasu ceny ziemi wzrosły tu dziesięciokrotnie.

Plaże w Capriccioli. Utwierdzam się w przekonaniu, że Costa Smeralda to kompletnie nie moje klimaty. Nawet oczyma wyobraźni nie chcę widzieć, co tutaj dzieje się w sierpniu, gdy cała Europa rusza na wakacje. Owszem, plaże i woda są piękne, ale w szczycie sezonu pewnie niczym nie różnią się od nadbałtyckich.

Restauracja Belvedere w Abbiadori, zgodnie z nazwą z pięknym widokiem na Morze Tyrreńskie, i najlepsze potrawy podczas tej wyprawy. Od przystawek zaczęło się trzęsienie ziemi, przy białym winie napięcie wzrosło, przy daniach głównych osiągnęło apogeum. Jako przystawki ciepłe, w maleńkich porcyjkach , królowała ryba w sezamie., choć sashimi też niczego sobie. W daniach głównych (w kształcie makaronu tagliatele) wyróżniała się moja octopus sepia, ale i ryba grillowana z sosem oliwkowym była wybitna. Wszystko pięknie podane. Restauracja pęka w szwach, zasłużenie!

OMG! Ale desery! Teraz to już jest tsunami. Smak mojego kremu kawowego ze śmietaną /na zimno/ lekko podbija kropla likieru. Od „skał Yufuin” w lipcu nie udało mi się cieszyć równie zaskakującym dolce.

Rozchodniaczek – sardyński likier mirto, coś między syropem tussipect a kroplami waleriana. Natomiast dobrym pomysłem jest serwowanie tego alkoholu w kieliszkach, w których najpierw do ok. połowy wysokości kieliszka zamrożono wodę.Do lodu w tej wersji dodano liść jakiegoś ziółka, ale można byłoby też mięty lub jakieś owoce.

Porto Cervo, sardyńska Nicea, Saint Tropez, Portofino lub inny kurort dla obrzydliwie bogatych ludzi z całego świata, akurat tutaj z wyraźną dominantą Rosjan.

Porto Cervo, serce Costa Smeralda. Większość tutejszych letnich willi należy do zamożnych Rosjan, którzy z upodobaniem oddają się tu nie tylko jachtingowi, ale też grze w polo.

Kościółek w Porto Cervo należy koniecznie zobaczyć z dwóch powodów – ciekawej, białej niczym śnieg bryły, pięknie komponującej się z niebieskościami nieba i zatoki, oraz obrazu autorstwa najprawdopodniej El Greco. Sama miejscowość jest wystylizowana jak najbardziej wyrasowany piesek kanapowy, czemu towarzyszy w rezultacie brak charakteru. Trzeba zobaczyć i… raczej nie wracać. Podobnie rzecz ma się z Palau, nie aż tak stylowym, lecz na wskroś turystycznym – przez co podobnym do tysięcy tego typu miejsc na całym świecie.

Palau i naprzeciw miasteczka Wyspa Maddalena, na którą co chwila kursują turystyczne łodzie.

Ale żeby od razu muzeum…

Pane carasau, na Półwyspie Apenińskim zwany carta da musica (papier nutowy), cieniusieńki chlebek o średnicy 50 cm, na który składają się : semolina z pszenicy durum, drożdże piwowarskie, woda, sól i doświadczenie kucharza. Serwowany do każdego posiłku, najlepiej smakuje mocno przypieczony, w Aggius też dobry.

Miasteczka na północy wyspy nie są może zbyt zamożne, ale jednocześnie niepozbawione indywidualnego charakteru, w porze południowej sjesty ciche ożywają wieczorem.

Droga z Aggius do Castelsardo. I znowu inne krajobrazy. Skończyły się różowe granitowe skały charakterystyczne dla Costa Smeralda, a zaczęły potężne otoczaki.

Castelsardo z górującym nad miasteczkiem castello.

Castelsardo rozgościło się na wzgórzu wokół średniowiecznego zamczyska. Region słynie z wyplatania koszyków wszelkiej maści i produkcji biżuterii z koralowców.

Zamkowe wzgórze w Castelsardo nadal jest zamieszkałe, a plątanina chodników prowadzi do domostw z różnego okresu.

Alghero, drugie pod względem wielkości miasto Sardynii, ma bardzo ładną starówkę, potężną marinę i niezliczone sklepiki z biżuterią z koralowców, jak na stolicę Wybrzeża Koralowego przystało. Ceny szalone, za najlepszej jakości sznur bladoróżowych korali trzeba zapłacić 28 tys. eur. Ale nic w tym dziwnego, skoro jakość koralowców z Sardynii nie ustępuje tajwańskim, uznawanym za najlepsze na świecie, a ich odławianie wreszcie stało się sztuką zabronioną.

Droga z Alghero do Bosy. Kręta, wydrążona w klifach, walorami estetycznymi nie ustępuje kalifornijskiej autostradzie nr 1, tyle, że nie liczy 1000 km. W połowie pojawił się komunikat o niskim poziomie paliwa, po następnych 10 km kontrolka zaczęła pulsować, więc podziwianiu krajobrazów towarzyszyła nerwowość, bo stacji benzynowej jak na lekarstwo.

Bosa, kolejne miasteczko usytuowane wokół średniowiecznego zamczyska.

Palazzo Pischeda w Bosie, w którym zarezerwowałam nocleg okazał się prawdziwą perełką architektury. Pałac adaptowany na potrzeby hotelu powstał w 1896 r. i jest położony naprzeciw starówki. Dodatkowym atutem, prócz doskonałej lokalizacji jest restauracja, oferująca wyłącznie pyszne, rdzennie sardyńskie dania.

Bosa, równie piękna o zachodzie, co o świcie, leży na zachodnim wybrzeżu Sardynii, od Alghero dzieli ją 35 km malowniczej drogi nad Morzem Sardyńskim. Wczorajsza przygoda z niskim poziomem paliwa w baku sprawiła, że podziwianie widoków zeszło nieco na dalszy plan. Na wymarzonej stacji benzynowej pan z obsługi, gdy zatankował już do pełna, pokiwał ze zrozumieniem głową i rzucił :”riserva!”, na co mój mąż : „grande!”. Miasteczko jest maleńkie, ok. 8 tys. mieszkańców, starówkę od nowszej części dzieli rzeka Fiume Temo, nad którą przerzucono dwa mosty, wyznaczające trasę zwiedzania. Ponte Vecchio prowadzi wprost do bazyliki, a potem krętymi uliczkami można wejść na zamkowe wzgórze, które wieńczy zamek Malaspina, zaś po okrążeniu starówki, mostem pieszym przejść na część nabrzeża z Muzeum Skóry. Dzisiaj od rana docierają na hotelowy taras zapachy ciasta, gdyż Sardynki, zgodnie ze zwyczajem, od rana do nocy przygotowują jedzenie. Świetne zresztą na całej wyspie.

Cukiereczek czyli Bosa.

Dzikie wybrzeże w okolicach Bosy nie zachęca do kąpieli ze względu na brak choćby najmniejszej plaży, ale może właśnie ze względu na tę surowość też warte jest uwagi. Droga z Bosy do Magomadas dostarcza niezapomnianych wrażeń, gdyż tereny są niezaludnione, a przestrzeń niczym na prerii.

Magomadas i wino Malvasia. W sobotę w tutejszym Muzeum Wina odbędzie się zjazd producentów tego rodzaju wina z całego świata. Miasteczko jest pięknie położone na szczycie góry, z widokiem na morze.

Panorama z Magomadas zapiera dech bezkresem, Rząd Sardynii wciąż próbuje ratować wyspę przed wyludnieniem, np. oferując, nawet obcokrajowcom, zakup opuszczonych domów za symboliczną cenę 1 eur.

W Magomadas muszą mieszkać mistrzowie kierownicy, bo uliczki są kompletnie niedostosowane do ruchu kołowego. W pobliskim Modolo ktoś chyba w pijanym widzie wymalował swój dom. W Tresnuraghes o tej porze życia nie ma, jedyna pizzeria też bez oznak jakiejkolwiek aktywności.

Wąsko, węziej, Magomadas. Na grubość lakieru.

W Cuglieri zrobiłam zakupy w miejscowej olejarni. Czegóż tam nie ma! Pękate butle oliwy z oliwek, mydła i kremy, szampony i maseczki do włosów. A wszystko z tych maleńkich, zielonych owoców, które przetwarza się na Sardynii od czasów starożytnych.

Wejść – nie wejść. Ja weszłam. Restauracja Delgado w Cuglieri dzisiaj oferuje trzy dania pierwsze i trzy drugie. Karta jest krótka, bo wszystko musi być świeże.

Zanim goście pomyślą o złożeniu zamówienia, na stole już lądują butelki wina stołowego (czerwone i białe). Z antipasti największe wrażenie zrobiła na mnie suszona szynka z grubą posypką pieprzu.

Dania główne – dziczyzna. Gulasz z dzika i jelenia.

Na obiad wpadł też kierownik poczty w Bergues, z kultowego filmu „Jeszcze dalej niż północ”. Albo jego sobowtór.

Cagliari, stolica wyspy, z piękną starówką.

Na starówce w Cagliari czas się zatrzymał. Tylko niektóre budynki zostały odrestaurowane, pozostałe pokryły się patyną i na tym polega ich niezaprzeczalny urok.

Powróciły czasy Wokulskiego, zza kantorka za chwilę wychyli się głowa Rzeckiego. Sklepik oszołomił mnie mnogością starych i bardzo starych rzeczy niezbędnych każdej kobiecie sprzed stu lat. Te kapelusze, woalki, fascynatory, mantylki, koronki, hafty, perły, lorgnony, balowe rękawiczki… Sklep dla prawdziwych dam. A w bezpośrednim sąsiedztwie sklepu kolejny przykład spatynowanych czasem budynków.

Do domu jakoś dojechać trzeba. A piesi, jeśli nie chcą, by im samochody przejechały po palcach, salwują się ucieczką do wnęk drzwiowych.

Pomysłowy Dobromir w wydaniu sardyńskim. I luz w traktowaniu mody, czyli jeden z wielu powodów, dla których kocham Włochów. Sardynię mogę polecić z pełną odpowiedzialnością jako miejsce bardzo ciekawe i przyjazne, o dużej łatwości podróżowania. W rankingu 4K ma u mnie 38 pkt. (tylko kultura na 8 pkt., poza tym wszystko na najwyższym poziomie – kuchnia, komunikacja i klimat po 10).

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x