
23 sty Europa. Włochy. Mediolan. „Ostatnia wieczerza” przed pandemią
23–26.01.2020
W Mediolanie z roku na rok przybywa turystów, zwłaszcza z Chin, co szczególnie widoczne jest przed katedrą Duomo i w luksusowych sklepach, których obsługa to coraz częściej Azjaci. Bez wielkiej nadziei myślałam więc, że również tym razem nie uda mi się zobaczyć słynnego malowidła „Ostatnia Wieczerza” Leonardo da Vinci w kościele Santa Maria della Grazie. Próby zakupu biletu przez internet, które podejmowałam wielokrotnie, w różnych miesiącach, porach dnia, niezmiennie kończyły się niepowodzeniem, podobnie poprzednie starania, by kupić bilet bezpośrednio w kasie kościoła. A tym razem – pełne zaskoczenie. O 12 byłam w kasie, a o 14:30, w trzydziestoosobowej grupie wchodziłam już do refektarza, by przez kwadrans oglądać najczęściej powielane dzieło religijne na świecie. W refektarzu panuje półmrok, gdyż malowidło, nie fresk!, Leonardo wykonał temperami i farbami olejnymi na suchym tynku, co sprawia, że jest ono niezwykle wrażliwe na światło i upływ czasu. Kolory po ponad 500. latach, dzieło powstawało w 1495-1498, straciły intensywność, natomiast bijący z niego blask nadal urzeka. Podobnie jak wrażenie, że malowidło to się nie kończy, a za biesiadnikami istnieją rzeczywiście trzy okna i mediolański krajobraz sprzed wielu setek lat. Choć z tym krajobrazem pewności żadnej nie ma, bo niektórzy historycy sztuki uważają, że Leonardo namalował po prostu raj. Jedno jest pewne – perspektywa jednopunktowa na tym malowidle nie ma sobie równych w dorobku malarstwa wszech czasów, a rezultat tak doskonały malarz osiągnął nieprzypadkowo. Podobno posługiwał się przy pracy sznurkami przytwierdzonymi do gwoździa wbitego w przeciwległą ścianę, biegnącymi w kierunku malowidła, które wyznaczały idealnie żądane odległości, w rezultacie sprawiające wrażenie, że kolacja nadal trwa w historycznym wnętrzu, a jej centralną postacią jest Jezus. Dzieło ma niesłychaną dynamikę postaci, wszak za chwilę Chrystus ujawni zdradę Judasza, i symbolikę, polegającą na użyciu cyfr 3 i 4 oraz ich wielokrotności w przedstawianych elementach np. apostołowie są przedstawieni w czterech trzyosobowych grupach, za Jezusem są trzy okna z czterema podporami, na ścianach są po cztery gobeliny z trzema odstępami między nimi, a na suficie 6 rzędów (2×3) kasetonów. Trójka jest nawiązaniem do trójcy świętej, zaś czwórka do skończonego charakteru ziemi (cztery strony świata, cztery boki kwadratu, cztery Ewangelie, cztery cnoty platońskie). Na tym nie kończy się symbolika malowidła. Przed Chrystusem jest rozsypana sól, tu trzeba zawierzyć historykom, bo teraz jest już zupełnie niewidoczna, czyli symbol pecha, Judasz ma w ręku sakiewkę, tę ze srebrnikami, a św. Piotr – nóż, którym za chwilę w ogrodzie Getsemani odetnie ucho jednemu z napastników, którzy przyszli pojmać Jezusa. Il Cenacolo powstał na zamówienie Ludovico Sforzy (Ludovico il Moro, tego od Cecilii Gallerani, czyli „Damy z łasiczką”), na szczęście przetrwał do naszych czasów bez większych zniszczeń, jeśli nie liczyć wybicia drzwi w miejscu m.in. nóg Chrystusa, w 1652r., i nadal oszałamia.





Jeśli Mediolan, to oczywiście rozkosze włoskiej, a ściśle lombardzkiej kuchni. O poranku oczywiście cappuccino na dobry początek, z brioszką, by wydłużyć spojrzenie. Ten zestaw świetnie smakuje w niedużym barze Panarello, via della Moscova 52, a jeśli rozszerzy się go o pyszne cannoncini, rurkę z półfrancuskiego ciasta z waniliowym budyniem, dzień można uznać za dobrze rozpoczęty. W centrum miasta można w wielu miejscach zjeść dobrą pizzę, ale bodaj najlepszą jadłam w L’Antica Pizzeria da Michele, Piazza della Republica 27. Trzeba przygotować się, że jej rozmiar jest ogromny i część placka ląduje w związku z tym na kolanach, ale warto spróbować, zwłaszcza najprostszej margharita, gdyż cały urok tkwi w cieście, nieco zbliżonym do naleśnikowego, i bogactwie pomidorowego sosu, które każdy dodatkowy składnik jedynie niepotrzebnie zaburza. Mieszkam zwykle w pobliżu Piazza Firrenza, więc dobrze znam restauracje w jego pobliżu, niestety dosyć daleko od centrum, ok. 20 min. tramwajem od Duomo, ale dwie z nich uważam za warte pokonania tego dystansu: sardyńską Sa Mesa, przy Giuseppe Edoardo Arimondi 11, w której ryba san Pietro i najprostsze risotto (jako przystawkę trzeba zamówić krążek sera peccorino, a właścicielkę później poprosić o ryż – już ona wie najlepiej, jak uczynić z tej kombinacji danie godne gwiazdki Michelin!) czy tiramisu smakują zaiste niebiańsko, oraz Da Stefano przy tej samej ulicy, tyle że pod numerem 1, gdzie z kolei świetnie smakuje cotoletta alla milanese – symbol Mediolanu, czyli zajmujący cały talerz kotlet cielęcy z kością i antycznym pochodzeniem.






Obowiązkowym punktem programu kulinarnego dla słodyczożerców powinna być urokliwa Pasticceria Ranieri przy Via della Moscova 7, od ponad pół wieku rozpieszczająca Mediolańczyków pysznymi tartami (proszę wskazać jeszcze jedno miejsce w Europie, w którym zimą można rozkoszować się smakiem i zapachem kruchego ciasta ze świeżymi poziomkami)




Zwiedzanie Mediolanu, z roku na rok uciążliwsze ze względu na tłumy chińskich turystów i to niezależnie od pory roku, można ograniczyć do dwóch obowiązkowych miejsc: budowanej 400 lat przepięknej katedry Duomo, jak ona wygląda w blasku zachodzącego słońca (!), które z pospolitej bieli marmuru, w ciągu dnia, wydobywa wreszcie całą przecudną gamę pastelowych przebarwień skał o zmierzchaniu, oraz Galerii Wiktora Emanuela II, najstarszej galerii handlowej świata, nie tyle by zrobić w niej zakupy (te ceny!), ale zobaczyć piękną architekturę użytkową.



Publiczna komunikacja w Mediolanie działa bardzo sprawnie, całodzienny bilet kosztuje 7 euro. Największe atrakcje turystyczne można zobaczyć w ciągu 2 dni, bo miasto nie ma ich zbyt wiele – Zamek Sforzów, Duomo, refektarz Santa Maria della Grazie, Galeria Wiktora Emanuela II, La Scala, Muzeum Poldi Pezzoli.





W Centro storico Mediolanu znajduje się ta oto wyjątkowa kwiaciarnia, do której klienci wchodzą po płatkach róż. Ach, ci Włosi…



A ten odważny w artystycznym wyrazie pomnik mógłby znaleźć się, ku uciesze, w wielu innych miejscach, sama mam kilka pomysłów…

Byłam we Włoszech jeszcze raz na początku tego roku, miesiąc później, a wracając do Polski 22.02.2020, usłyszałam w radio komunikat o pierwszej śmiertelnej ofierze SARS-CoV-2 w Lombardii. Oglądając „Ostatnią wieczerzę” Leonarda da Vinci w styczniu, nie przypuszczałam nawet, jak symboliczne znaczenie już wkrótce będzie miał dla mnie tytuł tego dzieła.