
26 lut Europa. Szwajcaria. Góra gór i serowe igraszki
26.01.–3.02.2020
Muszę zacząć od tego, że Szwajcaria nie jest moim faworytem w podróżach. Z natury jestem bowiem oszczędna i kiepsko się czuję ze świadomością, że za wszystko trzeba tu zapłacić kilkakrotnie więcej, a podniebnych cen, woda mineralna za 40 zł!, nie tłumaczą, przynajmniej moim zdaniem, ani czyste powietrze, piękne krajobrazy, dobry serwis hotelowy, ani system demokracji bezpośredniej w sprawowaniu władzy, ani nawet to, że każdy chciałby zamieszkać w tym alpejskim kraju, a udaje się to tylko najbogatszym. Ale czego się nie robi dla przyjaciół szwajcarofili? Pakuje sprzęt narciarski, plastik do portfela i jedzie do Zermatt. Miasteczko, położone na wys. 1616 m n.p.m., jest maleńkie, zamieszkuje je niespełna 6 tys. mieszkańców, za to 26. różnych nacji, w tym Tina Turner i Phill Collins, otaczają je wysokie góry i nie można do niego dostać się inaczej, jak tylko pociągiem, zaś w samym miasteczku transport opiera się na samochodach elektrycznych i konnych powozach. Góruje nad nim, uważany za najpiękniejszy szczyt świata, Matterhorn, o wys. 4478 m n.p.m., bardzo trudny do zdobycia, o czym wydaje się świadczyć niewielki cmentarz alpinistów położony w samym centrum miasteczka. W kantonie Valais, gdzie leży Zermatt, znajduje się aż 38 spośród 54 szwajcarskich gór powyżej 4000 m. Poza masywem Mont Blanc są to najwyższe alpejskie szczyty.



Zermatt jest bardzo popularnym ośrodkiem narciarskim, obsługiwanym przez 54 górskie kolejki i wyciągi, z 360. km nartostrad, polecam zwłaszcza Sunnega-Rothorn, o bardzo zróżnicowanym stopniu trudności i pięknych widokowo. Wszystkie z nich, które prowadzą bezpośrednio do miasteczka, mają niestety dosyć niekomfortowe końcowe odcinki, co po całym dniu jazdy może stanowić spore obciążenie dla zmęczonych narciarskich nóg..



Hotel Beau Site jest jednym z najstarszych w Zarmatt, a jego zaletą, prócz przyjemnych wnętrz i wybitnej kuchni, jest jeszcze widok na Matterhorn z niektórych pokoi. Z mojego akurat był, więc miałam okazję podziwiania tego szczytu o różnych porach dnia, w różnym oświetleniu i muszę przyznać, że robi on kolosalne wrażenie. Hotel ma dobre wellness: sauny, basen, gabinet masażu, bardzo miłą obsługę, która dyskretnie spełnia oczekiwania gości, muzykę live przy kolacji. Warto zerwać się bladym świtem, by zdążyć nacieszyć się iście królewskim śniadaniem, do którego podawany jest szampan. Codziennie po południu na gości hotelowych czeka podwieczorek ze słodkościami, kawą i herbatą, koniecznie trzeba też wybrać się na przyjęcie powitalne, czyli degustację lokalnych win i serów, organizowane raz w tygodniu, którego gospodarz Philippe – służbowo manager hotelu, prywatnie zapalony somelier – z humorem bawi międzynarodowe towarzystwo.




W Zermatt, jak na kurort przystało, aż roi się od restauracji i barów. Obowiązkowym punktem programu kulinarnego jest dla mnie grillowana kiełbaska i kieliszek szampana, który to zestaw, tylko w późnych popołudniowych godzinach, kupuje się obok niewielkich lokalnych delikatesów. Je się i pije wprost na ulicy, w międzynarodowym, narciarskim towarzystwie. Na kulinarnej mapie miasteczka bryluje, oprócz restauracji w moim hotelu , China Garden, w której potrawy faktycznie smakują jak w Azji, a obsługuje kelnerka – Czeszka, której warto powierzyć swój los. Najlepszym wyborem jest gotowe menu (w bardzo przystępnej cenie zaledwie 78 franków) – zarówno kaczka po pekińsku jak wino śliwkowe były świetne. Natomiast przestrzegam przed restauracją Walliserkanne i podawanym tam fondue z ryb i owoców morza, ale danie to z definicji jest grubym nieporozumieniem, bo przecież w górach jada się mięsa, a nie to, co z wody. Podczas tego pobytu w Szwajcarii, nauczona wcześniejszym, bolesnym doświadczeniem, nawet nie pomyślałam o lokalnej specjalności czyli fondue serowym, ociekającym tłuszczem, z bombą kaloryczną w każdym kęsie.
Zermatt odwiedziłam kilka lat temu latem i chyba wolę tę porę, bo wówczas jeździ się na nartach wysoko w górach, na lodowcu, bez konieczności pokonywania dolnych, mniej przyjaznych odcinków nartostrad. Co do samej Szwajcarii – nie mogę nie wspomnieć przygody z pociągiem. Otóż jadąc koleją z Mediolanu, spóźniłam się na lokalne połączenie, więc grzecznie udałam się do kasy po nowy bilet. Kasjerka szybko oceniła, że jestem obcokrajowcem, zapytała, czy jadę z Mediolanu i grzecznie poinformowała, że żadnego biletu nie muszę kupować, bo dotychczasowy zachował ważność. Wszystko, by tylko podróżnym było miło.

Dwa tygodnie po powrocie z Zermatt odwiedziłam Szwajcarię w drodze na narty do Włoch. Tym razem zatrzymałam się w pobliżu Saint Moritz, w maleńkiej, liczącej zaledwie 200. mieszkańców, wiosce Susch, w kantonie Gryzonia, słynącej z miejscowego centrum sztuki nowoczesnej Grażyny Kulczyk. Mieści się ono w dawnym browarze zaadaptowanym na cele wystawiennicze i bezinwazyjnie wpisanym nie tylko w alpejski krajobraz, ale też ideę slow art, czyli podziwiania dzieł sztuki w możliwie spokojnych, naturalnych warunkach, z dala od zgiełku i tłumu. Miejsce okazało się zupełnie wyjątkowe, nie tylko ze względu na autorów wystawianych tu dzieł sztuki, wystarczy wspomnieć, że na stałą ekspozycję składają się prace tak wybitnych twórców jak: Magdaleny Abakanowicz (20 figur ze spiętymi ramionami i luźno opadającymi rękoma, stojących na apelu), Mirosława Bałki (umieszczona w naturalnej grocie instalacja rzeźbiarska „Narcystyczny”), Moniki Sosnowskiej (14-metrowa i ważąca tonę instalacja „Schody”), Piotra Uklańskiego (wstrząsająca ekspozycja fotografii „Realni naziści”), Zofii Kulik („Wojny etniczne”), Pauliny Ołowskiej („Cafe bar”) ale wizjonerskie podejście fundatorki do adaptacji architektury użytkowej na potrzeby wystawiennicze. Surowe i piękne wnętrza, w których wykorzystano światło i dźwięk (szum naturalnego strumienia wody w jednym z pomieszczeń) do wzmocnienia wyrazu artystycznego prezentowanych dzieł sztuki, często szokujących i kontrowersyjnych, sprawiają, że ich odbiór jest bardzo sugestywny. Nie mogę pojąć, dlaczego nikt w Polsce nie wykazał zainteresowania propozycją Grażyny Kulczyk, by tego typu miejsce urządzić w kraju.



