
27 paź Europa. RFN. Hannover, Celle, Hamburg. Jesienny bis 21-24.10.2022



Tegoroczna jesień, nadspodziewanie słoneczna, długa i kolorowa, w Krakowie właśnie powoli właśnie zaczyna się kończyć. Oby tylko jej finał trwał jak najdłużej i cieszył nie tylko mnie, ale i inne klientki najlepszego i najpiękniejszego salonu fryzjerskiego w mieście (Sadowska Salon, ul. Westerplatte 4/4). Widok na przestrzał z jego wielkich okien, z jednej strony na Planty i Teatr Słowackiego, z drugiej na ścianę sąsiedniej kamienicy, o każdej porze roku urzekający, jesienią sięga kolorystycznych szczytów.





Nie podejrzewałam więc, że wystarczy zmienić kraj na sąsiedni, by zobaczyć ponownie, jak jesień dopiero się rozpędza, zmieniając koloryt krajobrazów. W Dolnej Saksonii opóźnienie w barwnym szaleństwie wynosi co najmniej tydzień, na drzewach wciąż nie brak zielonych liści, a temperatura zachęca do długich spacerów.


W każdym mieście znajduje się miejsce, które zna każdy, więc traktowane jest jako punkt orientacyjny. My umawiamy się „pod Adasiem”, czyli pod pomnikiem poety przed Sukiennicami, a hannoverczycy „pod ogonem”, czyli w pobliżu pomnika króla Ernsta Augusta, oczywiście na koniu, który znajduje się przed Dworcem Głównym.


Pociągiem można w Niemczech dotrzeć niemal wszędzie; z Hannoveru również do niewielkiego miasteczka Celle – bajecznego maleństwa o długiej historii. Wszystkie znajdujące się w nim kamieniczki Starego Miasta powstały w XVI – XVII w. i nie uległy zniszczeniu podczas II wojny światowej. Starannie odrestaurowane urzekają kolorowymi elewacjami, ciekawą ornamentyką, oszałamiają ilością dzielonych szprosami okien.



Na wielu z nich zamieszczono daty powstania oraz imiona i nazwiska właścicieli, na niektórych również łacińskie sentencje, czy informacje w zanikającym już języku (nie – dialekcie) plattdeutsch obecnie znanym już tylko w regionie Friesland na pograniczu z Holandią, np. „w tym domu mieszka spokój, Bóg i rodzina”.


W najstarszym budynku (Am Heiliger Kreuz 26) widnieje data „1532″, odrestaurowano go w 1973 r. Podobnie jak w innych kamieniczkach na jego pierwszej kondygnacji mieści się lokal użytkowy (sklepów i restauracji jest tu prawdziwe zatrzęsienie), a powyżej mieszkania.


Rynek w Celle jest równie mikroskopijny jak całe miasteczko, choć ratusz i kościół są tu już całkiem słusznych rozmiarów. Podobnie jak nowoczesna rzeźba mężczyzny znajdująca się na skraju rynku pod pięknym, starym zegarem.



W soboty w miasteczku odbywa się targ, na który ściągają okoliczni farmerzy. Celle mimo mocnego osadzenia w przeszłości – żyje jak kolorowy ptak i umiejętnie wykorzystuje swój bogaty, historyczny potencjał. Niemcy są podróżnikami, a teraz, w czasach kryzysowych koncentrują się na wydawaniu pieniędzy u siebie i chętnie odwiedzają lokalne atrakcje turystyczne. Celle przeżywa dzięki temu prawdziwy renesans, a mnie udało się w nim znaleźć moją osobistą kamieniczkę.



Położony w sąsiedztwie starówki, na niewielkim wzniesieniu otoczonym fosą i imponującym parkiem ze starodrzewem, Zamek Celle (Schloss Celle) został gruntownie przebudowany w I połowie XVI w. W 1530 r. Ernest Wyznawca zlecił wyburzenie niektórych bastionów i murów, wznoszonych przez jego poprzedników od X w., i postanowił nadać budowli renesansowy styl Wezery (4 budynki wokół prostokątnego dziedzińca, z narożnymi wieżami). Zamek od 1378 r. był siedzibą książąt Brunszwik-Lünburg, potem przekazano go Domowi Hannoverskiemu. Z czasem tracił swe duże polityczne znaczenie, by w wieku XIX stać się już jedynie letnią rezydencją hannoverskiej rodziny królewskiej. Obecnie w jego rezydencjalnych wnętrzach mieści się Muzeum Bomann (historii Królestwa Hannoveru) i galeria sztuki.



W podziemiach Zamku Celle zaś wciąż działa teatr (Schlosstheater Celle), rzadki przykład zachowanego teatru barokowego. Został zbudowany w l. 1670-1675 przez księcia Lüneburga Georgesa-Guillaume’a wielkiego miłośnika włoskich oper dla 330. zaprzyjaźnionych z nim widzów (teatr udostępniono szerszej publiczności dopiero pod koniec XIX w). Książę Georges-Guillame dokonał również niewielkich zmian w wyglądzie zewnętrznej fasady zamku, chcąc nadać jej styl weneckich pałaców. W tej formie zamek przetrwał do czasów nam współczesnych.

Obecnie w zamku udziela się ślubów, odbywają się w nim koncerty, a park chętnie odwiedzają spacerowicze. Ewenementem jest w nim kolumnowy dąb, który wysokością konkuruje z zamkowymi wieżami.


W Celle działa wiele restauracji, kilka nawet z rekomendacją Przewodnika Michelin, np. Das Esszimmer Celle, Allerkrug, co na tak maleńką miejscowość zasługuje na wielkie uznanie. Nie kierując się jednak opiniami innych, a wskazaniem intuicji zjadłam pyszne danie w niepozornej pizzerii Molise (Piltzergasse 4-5). Zwykły makaron tagliatelle leciutko potraktowany sosem winno-maślanym i do tego duże kawałki zblanszowanych prawdziwków oprószonych zieloną pietruszką. Voilà!

Spacerując po Celle należy koniecznie zatrzymać się na chwilę w kawiarni Museums Cafe (Kalandgasse An der Stadtkirche 1), bo warto oddać się z lubością w ręce tutejszego cukiernika. Torty Chico-brandy z leśnymi owocami i Lübeckmarzipan, raczej pianki niż ciasta, smakują wybornie i nie są przesłodzone. Ten ostatni (mus z laskowych orzechów oblany marcepanową polewą, kleks bitej śmietanki z połówką włoskiego orzecha dla ozdoby) nawiązuje nazwą do Lubeki, która na migdałowych cudownościach zbudowała swe bogactwo. Polewa na torciku była miękka jak puch, więc oczywiście zawierała minimalną ilość cukru.




Z Celle do Hannoveru można pojechać pociągiem lub samochodem, odległość jest niewielka, bo zaledwie ok. 40 km. Tym razem będąc w Hannoverze skoncentrowałam się na życiu towarzyskim, więc upadł szybko mój plan, by chociaż zobaczyć, gdzie studiuje Qinghzu Weng (mój faworyt w zakończonym kilka dni temu 16. Konkursie Wieniawskiego, laureat III miejsca). Jego profesorem jest Krzysztof Węgrzyn, a artysta kształci się pod jego okiem w Wyższej Szkole Muzyki, Teatru i Mediów. Zmieniłam też tym razem hotel i nocowałam w bardzo wygodnym (jaka łazienka!) Grand Hotel Mussmann (Ernst-August-Platz 7), położonym naprzeciw Dworca Głównego i pomnika króla z ogonem, pod którym wszyscy się umawiają.


Godnym polecenia miejscem śniadaniowym jest Le Crobag Veggie, niewielki bar na hannoverskim Dworcu Głównym. Croissantów nie powstydziłby się Paryż, kawy Mediolan, a cen Poznań (zestaw: kawa, sok ze świeżych pomarańczy i prawdziwy, maślany croissant – 6 euro).

Niespełna 1,5 godziny w pociągu i kolejny przystanek w tej podróży – miasto, które pokochałam od pierwszego wejrzenia tej wiosny, czyli Hamburg. Jesienią równie piękny ponownie okazał się celem moich muzycznych zainteresowań. Tym razem przyjechałam tu dla niezwykłego pianisty, znanego mi dotychczas wyłącznie z nagrań studyjnych i transmisji festiwalu BBC Proms – Víkingura Ólaffsona . Obłędną niespodziankę sprawił mi MWM (Mój Wspaniały Mąż), bo oto śpimy w Elphi, w pokoju na 14. piętrze hotelu Westin (Platz d. Deutschen Einheit 2).



Moim spacerom po Hamburgu towarzyszy ciągle zdziwienie, że może być tak pięknie, czysto i porządnie, a nowoczesna architektura współgrać z historyczną.




Chociaż jeśli wybrać się do dzielnicy St. Pauli, optyka nieco się zaburza. Ale w końcu – albo rozkosze, albo ordnung. Występuje tu nawet polski akcent gastronomiczny, garkuchnia „Bei Teresa”, ale nie zaryzykowałam wejścia do niej w obawie przed wielkością talerzy.



Spacer po dzielnicy uciech St. Pauli od strony parku na pograniczu dzielnicy portugalskiej zapowiada się bardzo obiecująco (bydynki przy Reeperbahn 1: Operetki, Arcotelu i biurowca-krzywulca są na wskroś nowoczesne).




Idąc dalej główną ulicą St. Pauli jest nieco gorzej. Aż dociera się do zamkniętej z obu stron ulicy Herbertstraße, z pracownicami seksualnymi, jak mówi o sobie Roxy z serialu „After Life”, w witrynach budynków. Ulica obchodzi właśnie 100-lecie istnienia.




Hamburg to miasto wybitnie estetyczne, w każdej dziedzinie, ale architektura na tak wysokim poziomie przecież zobowiązuje. Wśród kupców trwa szalony wyścig w konkursie na najciekawsze okno wystawowe. I tu doznania są na najwyższym poziomie. Moim faworytem w tej konkurencji jest jubilerski sklep Anna (logo z lustrzanym odbiciem litery „N”) oraz króciutkie pasaże handlowe np. Galleria Hamburg (Grosse Bleichen 21). Butiki z niecodzienną biżuterią, kapeluszami, męską odzieżą szytą na obstalunek, a wszystko to oparte na dobrym rzemiośle, pięknie i ciekawie eksponowanym w witrynach. Kupić, nie kupić pooglądać można.








Na rogu jednej z najbardziej klimatycznych uliczek nad kanałem w części Neuestadt znajduje się ceglany gmach Alte Post ze strzelistą wieżą zegarową, wybudowany w l. 1845-1847. Jego fundatorką była Alexis Chateauneuf. Odrestaurowany w l. 1968-1971 zachował historyczną fasadę, a służy teraz jako biurowiec.



Nad kanałem i na nim (na barce) można zrobić przerwę w spacerze w jednej z kilku kawiarni lub restauracji. Tu też przy wąskim deptaku działają luksusowe sklepy (np. Brunello Cuccinelli – męska sztruksowa kurtka za 4600 euro, hm, chyba sporo), oraz znajdują się wejścia do Gallerii Hamburg. Jesienią nie ma tu tak dużego ruchu, jaki zauważyłam wiosną. Wtedy restauratorzy wystawiali dla gości leżaki, proponując wypoczynek nad wodą. Ale i tak miejsce jest bardzo przyjemne, a w niedzielę kompletnie opustoszałe.



Kulinarnie Hamburg może zaspokoić wymagania najbardziej wymagających smakoszy. Działają tu bowiem, jak na miasto portowe przystało, restauracje oferujące kuchnie całego świata. Tym razem mogę śmiało polecić restaurację Vietnam Town Sushi Bar położoną w HafenCity (Am Kaiserkai 15) kilka kroków od Elphi, w której bardzo smakowało mi aromatyczne danie mi tom nuoc (ramen z wietnamskimi wpływami – trawa cytrynowa, kolendra, tajska bazylia) i, nieco mniej, pozbawione tej fantazji zapachowej mien xao (smażony makaron sojowy z warzywami) i tajska zupa tom yam gun.

Dobre adresy restauracyjne można znaleźć w dzielnicy portugalskiej, np. Madeira , w której świetnie przyrządza się proste tapasy (świetne zwłaszcza grillowane kalmary). Obok restauracji działa cukiernia Luanisas, w której lody orzechowe smakują wyśmienicie.

Trzy niebagatelne zalety czynią hotel Westin wyjątkowym, a są nimi, w kolejności alfabetycznej: karta, lobby, okno. Karta do pokoju umożliwia bezpośrednie przedostanie się do Elbphilharmonie, otwiera bowiem także turniket prowadzący do części budynku zajmowanego przez filharmonię. Gdybym wiedziała wcześniej, że spędzę tu weekend… Miałabym wreszcie okazję, bez lęku o zniszczenie obcasów, założyć szpilki Louboutin. Nie trzeba korzystać z szatni, odległość sali koncertowej od pokoju zachęca do przedłużania gromkich braw i słuchania bisów bez perspektywy, że trzeba jeszcze po nocy jakoś przetransportować się do hotelu. Udogodnienie wręcz bezcenne, szczególnie gdy na zewnątrz wiatr i deszcz zamieniają fryzurę w mopa.



W hotelowym lobby, jeśli szczęście dopisze, można spotkać gwiazdę koncertowego wieczoru i zamienić z nią choć kilka słów. Tak też się stało, spotkałam Víkingura Ólaffsona. Powiedział, że w przyszłym roku wybiera się do Polski z repertuarem bachowskim, zamierza wówczas zagrać „Wariacje Goldbergowskie”, które bardzo lubię. Pozostaje więc śledzić jego stronę internetową i polować na bilety.

Wreszcie trzecia zaleta Westin – ogromne, panoramiczne okno, o wysokości i szerokości pokoju, z którego Hamburg z wysokości 14. piętra prezentuje się olśniewająco o każdej porze dnia i nocy. Choćby tylko dla widoków z tego okna trzeba się tu wybrać.






Pochodzącym z Rejkiaviku pianistą Víkingurem Ólaffsonem , dla którego przyjechałam do Hamburga, zainteresowałam się dzięki audycjom muzykolog i dziennikarki muzycznej Magdaleny Łoś-Komarnickiej. Jej fascynacja artystą okazała się na tyle zaraźliwa, że kilka miesięcy temu kupiłam bilety do Elphi. Zresztą bardzo dobre miejsca – w 8. rzędzie, w samym jego środku.



Ólaffson należy obecnie do światowej czołówki pianistycznej, gra bardzo szeroki i zróżnicowany repertuar – od baroku po współczesność. Eksperymentuje z dźwiękiem, ostatnią płytę, a w zasadzie dwupłytowy album (ukazał się kilkanaście dni temu) nagrał, grając ten sam repertuar na dwu instrumentach – fortepianie i preparowanym pianinie. Chciał w ten sposób pokazać, jak różne dzięki temu powstają efekty brzmieniowe. Podczas koncertu w Hamburgu zagrał Koncert fortepianowy a-moll op. 54 Roberta Schumanna, a w bisie zachwycający utwór „Ave Maria”, kompozycję islandzkiego lekarza i kompozytora Sigvaldiego Kaldalónsa. Pianista totalny, raz zasłyszany pozostaje na długo w pamięci. W drugiej części koncertu słuchałam Czeskich Filharmoników pod batutą jubilata (70. urodziny, 15. sezon artystyczny z tą orkiestrą) Semyona Bychkova. Bardzo ciężka w odbiorze Symfonia nr 11 g-moll, op. 103 „Rok 1905″ Dymitra Szostakowicza wywołała żywe reakcje publiczności i owacje na stojąco. U wymagających Niemców, roztropnie okazujących zachwyt artystom zszokowało mnie to nie mniej od samej muzyki.


Nasi sąsiedzi mają piękny kraj, są uprzejmi, życzliwi i uśmiechnięci, więc z przyjemnością będę kontynuować w przyszłości zwiedzanie Niemiec. Z przyjemnością też stwierdzam, że muzycznie sroce spod ogona nie wypadliśmy. Koncerty w katowickiej sali koncertowej NOSPR też prezentują świetny poziom. Ostatni, na którym w niej byłam przed tygodniem, z okazji 70. urodzin Henryka Miśkiewicza i z udziałem zaproszonych przez niego gwiazd, był zachwycający. Kraków, który nie może pochwalić się tak piekną salą koncertową odwiedzają za to gwiazdy światowej sławy. 25.10.2022 w Teatrze Słowackiego wystąpił np. jeden z nielicznych sopranistów, pochodzący z Wenezueli Samuel Mariño – rajski ptak o bardzo odważnym wizerunku scenicznym.




