
13 lut Europa. Polska. Warszawa, Wrocław, Bielsko. Wiele hałasu o nic 13-15.02., 29.02., 7-10.03, 13.03.2024
Wieczór swoich osiemdziesiątych urodzin, czyli 13 lutego 2024 r., Jan Peszek spędził oczywiście w teatrze, dając popis swych aktorskich umiejętności w warszawskiej Polonii, ul.
Marszałkowska 56/14. W trakcie monodramu Bogusława Schäffera „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” jubilat wykazał się nie tylko talentem dramatycznym, ale też niezwykłą kondycją fizyczną (wisiał głową w dół na drabinie, biegał, podskakiwał). Dwie godziny rozważań o roli sztuki w życiu człowieka prowadzonych z dystansem i angielskim poczuciem humoru jubilat zakończył osobistą refleksją, że bez widzów jego starania i tak nie miałyby najmniejszego sensu. Tego wieczoru mógł czuć się w pełni usatysfakcjonowany, gdyż nie było ani jednego wolnego miejsca na widowni, publiczność świetnie się bawiła, a na koniec nagrodziła go owacjami na stojąco. Trudno uwierzyć, że przedstawienie to Jan Peszek gra od 60. lat!
Następny wieczór spędziłam w miejscu, o którym od dawna marzyłam, ale jakoś tak dotychczas było mi z nim nie po drodze. Tym razem się udało i w Filharmonii Narodowej, ul. Jasna 5, wysłuchałam Walentynkowego Koncertu w wykonaniu dwóch młodziutkich pianistów z Korei Południowej: braci Hyuka Lee i Hyo Lee. Obaj niezwykle uzdolnieni, 16-letni Hyo gra również na skrzypcach, zaczynają właśnie światową karierę podbudowaną licznymi nagrodami w międzynarodowych konkursach (Hyuk był np. finalistą XVIII Konkursu Chopinowskiego w Warszawie). Recital na dwa fortepiany, gra na cztery ręce – chłopcy rzucili publiczność na kolana. Zagrali aż 4 bisy, w tym kantatę Bacha, Taniec węgierski Brahmsa i Wariacje Paganiniego, Braci Lee i ich prześliczną mamę miałam przyjemność poznać osobiście podczas ubiegłorocznego festiwalu w Dusznikach Zdroju – mili, bardzo skromni ludzie, którym sukcesy nie przewróciły w głowie.


W walentynkowe przedpołudnie zwiedzałam w niewielkiej grupie Muzeum Fryderyka Chopina, Pałac Gnińskich, Okólnik 1, tematyka oczywiście zgodna z datą, a więc „Miłości Fryderyka”. Oprowadzał nas perfekcyjnie przygotowany młody człowiek, jak się okazało – nie muzykolog, lecz romanista. Maria Wodzińska, z którą Chopin był nawet zaręczony, i Konstancja Gładkowska, pierwsza miłość, choć odrzuciły zaloty kompozytora, tylko znajomości z nim zawdzięczają swe istnienie w historii. Taka to przewrotność losu (o synu George Sand też zapewne nikt nawet nie usłyszałby, gdyby nie awantura o pulardę, ulubione danie Chopina, którym tenże syn nie podzielił się z partnerem matki). Po publikacji szwajcarskiego dziennikarza muzycznego Moritza Webera zatytułowanej „Mężczyźni Chopina” pojawiła się koncepcja o homoseksualnych skłonnościach kompozytora, na które ma wskazywać np. ton jego korespondencji do przyjaciela Tytusa Wojciechowskiego i stosowane w niej czułe zwroty. Polscy muzykolodzy i językoznawcy uważają jednak, że koncepcja ta opiera się na błędnym założeniu, gdyż w początkach XIX w. użycie w liście sformułowania „Prześlij mi pocałunek, najdroższy kochanku” niczym nadzwyczajnym nie było, Ludzie po prostu nie mieli problemu z okazywaniem uczuć, co dotyczyło również męskiej części rodzaju ludzkiego. Muzeum Chopina to świetny adres, bo i sam pałac, w którym się mieści zachwyca odrestaurowaną z pietyzmem architekturą, i zbiory są ciekawe, a dzięki pracującym tu przewodnikom można poznawać je w rozmaitych kontekstach, i wciąż organizowane są przeróżne imprezy, o których informuje na bieżąco Newsletter. Nazwisko patrona muzeum zobowiązuje, więc w maleńkiej sali koncertowej w podziemiach pałacu raz w tygodniu odbywają się recitale w wykonaniu młodych pianistów, a w tutejszym sklepiku można kupić płyty z muzyką poważną. w najlepszych wykonaniach. Próżno ich szukać w innych księgarniach, bo wydawcą jest Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, mieszczący się zresztą w bezpośrednim sąsiedztwie. Muzeum tętni życiem i oby tak pozostało.


Parę kroków od pałacu Gnińskich (nazywanego również zamkiem Ostrogskich, pałacem Zamoyskich, pałacem Ordynackim), przy ul. Tamka 4, powstał ogromny mural poświęcony Zbigniewowi Herbertowi. Przedstawia zadumanego poetę i cytat z bodaj najbardziej znanego wiersza jego autorstwa „Pan Cogito”. Mural powstał w setną urodzin Zbigniewa Herberta. Jak dobrze, że rocznicę tę uczczono w taki właśnie sposób, a nie stawiając jeszcze jeden bezsensowny pomnik.

Kolejny żabi skok i można potknąć się o pomnik właśnie – tyle że Solidarności, a w jego tle słynny plakat namalowany z okazji pierwszych wolnych wyborów 4 czerwca 1989 r. Jego autorem był student III roku ASP Tomasz Sarnecki. Osiągnął w nim mistrzostwo, bo przekaz po tylu latach jest wciąż aktualny: wolność nie jest dana na zawsze, zaś o demokrację trzeba walczyć podczas każdych wyborów, gdyż łatwo można wejść się na minę. O ile pomnik Solidarności symbolizuje przebrzmiałą historię, plakat okazał się ponadczasowy.

Wciąż w niedużej odległości pojawia się kolejny rarytas, czyli ulica Foksal – z wyjątkowej urody kamienicami, które odzyskały po gruntownym remoncie dawny blask. To chyba w tej chwili najpiękniejsza ulica stolicy.


Rozczarowała mnie tym razem wystawa zorganizowana przez Art Box Experience w Fabryce Norblina, ul. Żelazna 51/53. Wcześniej widziałam tu świetną wystawę poświęconą przedwojennej Warszawie, więc wysoko postawiłam poprzeczkę. Trwająca od lutego do czerwca br. „Frida Kahlo, życie ikony” niestety mnie rozczarowała. Dumnemu określeniu „immersyjna biografia” nie odpowiadały użyte środki wyrazu, którym nie udało się zanurzyć mnie w wirtualnej rzeczywistości. Okazała się ona, przynajmniej dla mnie, zbyt sztuczna, a w warstwie informacyjnej boleśnie spłycona. Dla równowagi już cieszę się na otwarcie Muzeum Sztuki Współczesnej 25 października tego roku i prezentację rzeź Magdaleny Abakanowicz.


Dwa tygodnie później byłam już w Bielsku- Białej, które może pochwalić się jedną z nielicznych prywatnych sal koncertowych w Polsce (bywam w jeszcze jednej, Sali Koncertowej Fryderyk, Podwale 15, 00-252 Warszawa, ale to obiekty o nieporównywalnej skali). Bielska Cavatina, ul. Dworkowa 2, to młodsza i mniejsza siostra katowickiej NOSPR. 29.02.2024 kolejny raz słuchałam w niej Jakuba Józefa Orlińskiego z orkiestrą Stefana Plewniaka Il Giardino d’Amore i po raz pierwszy urzekającej (i głosem, i urodą) greckiej sopranistki Aphrodite Patoulidou. Jak ona obłędnie zaśpiewała arię „Tornami a vagheggiar” z opery „Alcina” Georga Friedricha Händla!



7 lutego 2024 r. ponownie wybrałam się do Warszawy. Kilka miesięcy wcześniej zdobyłam w nierównej walce z internetem bezcenne bilety na przedstawienie „Fredro. Rok Jubileuszowy” w Teatrze Narodowym, plac Teatralny 3. W obsadzie znane i lubiane nazwiska, m.in.: Ewa Wiśniewska, Dominika Kluźnik, Marek Barbasiewicz, Jan Englert, Grzegorz Małecki, Anna Seniuk. Przedstawienie powstało w 230. rocznicę urodzin Aleksandra hrabiego Fredry i stanowi swoistą kompilację fragmentów jego utworów i innych autorów, wzbogaconą projekcją scen z filmów i spektakli teatralnych powstałych na podstawie komedii samego Fredry. Zobaczyć na scenie przekomarzające się Ewę Wiśniewską i Annę Seniu – to dopiero gratka!
Równie przyjemnie ogląda się przedstawienie „Dom otwarty” wg. Michała Bałuckiego w reżyserii Krystyny Jandy. Tę sztukę wystawia od niedawna Teatr Polski, Kazimierza Karasia 2, I to jest wreszcie przedstawienie teatralne z prawdziwego zdarzenia – ze scenografią wyjętą żywcem z epoki i takimi też kostiumami. A że natura ludzka nic się nie zmienia Bałucki i Janda przekonują z żelazną konsekwencją od pierwszej do ostatniej minuty spektaklu. „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!” – ta prawda objawiona przez Mikołaja Gogola towarzyszyła mi podczas świetnej zabawy w Teatrze Polskim.
Wciąż spełniam swe marzenia o Warszawie, a jednym z nich był Hotel Bristol, Krakowskie Przedmieście 42/44,. Znane i popularne miejsce, które ogromnym nakładem finansowym, 2 mln rubli, prawie połowa budżetu Warszawy, wzniosła na przełomie XIX i XX wieku spółka, do której należał m.in. Ignacy Jan Paderewski. Hotel oddano do Użytku w 1901 r. i od tego czasu gościł wiele znakomitych gości: Marię Skłodowską-Curie, Edwarda Griega, Naomi Campbell, Micka Jaggera. Po wojnie hotel znacjonalizowano i zarządzał nim Orbis. Potem mocno podupadł, więc w 1981 r. go zamknięto. Po remoncie, 17 kwietnia 1993 r., otwierała go sama Margaret Thatcher.





Dla mnie Hotel Bristol był miejscem znanym z opowiadań starszego kolegi adw. Jacka Wir-Konasa. Wraz z bratem i rodzicami gościł on regularnie w Bristolu jeszcze przed wojną. W Warszawie mieszkał wprawdzie jego stryj, ale rodzina zatrzymywała się właśnie w tym hotelu podczas wizyt w stolicy. Nie zawiodłam się, bo hotel okazał się faktycznie wyjątkowy – z nienarzucającym się luksusem i dużą dbałością o estetykę (ujął mnie deser w kolorze kompozycji kwiatowych)


13 marca 2024 r. podkusiło mnie, by wybrać się do Wrocławia na koncert niejakiego Davida Garreta. Kompletne nieporozumienie – gra muzykę klasyczną z nagłośnieniem, więc volumen dźwięku jest zachwiany, piano niczym nie różni się od forte. To taka muzyczna Zara. Natomiast z pełnym uznaniem muszę odnieść się do świetnego Hotelu Monopol, Heleny Modrzejewskiej 2. Widać w nim rękę Katarzyny Likus, która z wdziękiem miesza stare z nowym, zgrabnie łącząc odległą stylistykę dziewiętnastowiecznego budynku z ultra nowoczesnymi wnętrzami. W hotelu działa świetna restauracja, serwująca dania fusion (doskonałe pierożki z bryndzą i linguine z truflami), które wieczorami jada się przy muzyce na żywo.



A sam Wrocław… no, cóż – zachwcający!



Znalazłam na wrocławskiej starówce trzy ciekawe adresy. Pierwszym z nich jest antykwariat Ars Silesiae, Kiełbaśnicza 29, z imponującą kolekcją biżuterii. Znalazłam w niej nawet unikalne okazy w stylu art déco. Właścicielem okazał się uroczy pan, fascynująco zachęcający do zakupów.

Smaczne ciasto, czekoladowy biszkopt z masą z masła orzechowego, zjadłam w przytulnej kawiarence Popiół i Diament, Rynek 6. Ma ona jeszcze i tę zaletę, że można w niej kupić książki wydawnictwa Ossolineum, czy Tajfuny – absolutne rarytasy na rynku księgarskim.

Kawiarnię Speakeasy, Rynek 8, nazwałam na własny użytek imieniem wrocławianina Marka Krajewskiego, bo mroczne wnętrza od razu skojarzyłam z powieściami kryminalnymi i atmosferą z jego książek.

Wrocławskim cudownościom, z różnych miejsc, przyglądają się krasnale. Kto ich zbierze najwięcej, oceni aplikacja ułatwiającej zwiedzanie miasta. Zbierać można też w zorganizowanych grupach.


