
19 maj Europa. Polska. Kraków. Pod rękę z Ignacym Rzeckim wiosna 2021r.

Najcenniejszym źródłem niezawodnych wiadomości o każdym miejscu na ziemi jest ktoś, kto w nim mieszka. Bo ma rozeznanie jak nikt inny w jego jasnych i ciemnych stronach, zna najlepsze kulinarne adresy i te trochę mniej zasługujące na uwagę, wie gdzie zatrzymać się na noc bez obawy o bezsenność, zaproponuje odwiedzenie miejsc, których nadaremno szukać w choćby najstaranniej przygotowanych przewodnikach, a jak trzeba zaprowadzi jeszcze na zakupy marzeń i wtajemniczy w lokalne obyczaje i sekrety, o jakich filozofom nawet się nie śniło. Model sprawdzony pod każdą szerokością geograficzną (błogosławię moje wieloletnie przyjaźnie z Basią i Wojtkiem, Coleen i Mikiem, Carine i Wielfriedem, Cibelle i Guillerme, Stefano, Xavier, Sachiko i Kazue, Sandy i Danielem) postanowiłam z uwagi na przedłużające się unieruchomienie podróżnicze zastosować do Krakowa, na początek odnosząc go do talerza. A że ten największą przyjemność sprawi, gdy wypełni go smakowite danie w ładnych lub ciekawych wnętrzach, więc oto moja lista-osobista, dokąd udać się z pustym żołądkiem.
1. Biała Róża, ul. Straszewskiego 16, nie dosyć, że położona w sąsiedztwie, 3 minuty od mojego domu, oferująca najlepszego tatara w Krakowie (polędwica cięta nożem na idealnej wielkości kawałeczki, serwowana w doskonałej, ani za wysokiej, ani za niskiej, temperaturze), a także wyborne, codzienne obiady między 13 a 16 w bardzo przystępnej cenie 30 zł, to jeszcze od czasu do czasu niepowtarzalne degustacje dań i win (niezapomniana kolacja na Titanicu, w ostatni wieczór przed jesiennym lockdownem 2020 r., której tematem były wariacje na temat gęsiny, przygotowana przez kilku wybitnych, bardzo młodych kucharzy, do tej pory budzi moje największe uznanie). Za sukcesem tego miejsca stoją fantastyczni ludzie, że wymienię tylko szefa kuchni p. Łukasza Cichego i kelnerów p. Macieja i p. Agnieszkę. Teraz restauracja od kilku miesięcy działa tylko „na wynos”, ale wszyscy – stali goście i obsługa – niecierpliwie czekamy, by znowu się spotkać się jak za dawnych, przedpandemicznych lat, I stało się! Po półrocznej przerwie z dużą przyjemnością donoszę, że restauracja nadal trzyma wysoki poziom, obiady smakują wybornie, a wariacje kulinarne szefa kuchni sięgają niebios. Poza tym nie ma drugiej takiej restauracji w Krakowie, by pytano mnie, co najchętniej zjadłabym na obiad następnego dnia. Latem, szczególnie tak upiornie gorącym jak tegoroczne, odpowiedź nasuwa się niejako sama – chłodnik! I tu znowu szczera rekomendacja, bo tutejsze zupy na zimno (z małosolnych ogórków, buraczków, świeżych ogórków czy kalafiora) nie maja sobie równych!



2. Copernicus, ul. Kanonicza 16, mieszące się w średniowiecznej kamienicy, należącej obecnie do rodziny Likusów, 5-gwiazdkowy hotel i restauracja, miejscem reprezentacyjnym i luksusowym na mapie miasta jest, o czym świadczy także długa lista znanych gości, że wspomnę choćby wiecznego pretendenta do angielskiej korony księcia Karola, 43. prezydenta USA Georga W. Busha, tego od lapsusów, sekretarz stanu USA Condolezzę Rice, o inteligencji wpędzającej w kompleksy każdego białego mężczyznę nie tylko w Teksasie, czy saudyjską księżniczkę Reem Al-Faisal, o której prócz jej arystokratycznego pochodzenia nic więcej nie wiem. Natomiast o tutejszej kuchni i owszem, coś już wiem, bo miałam niekłamaną przyjemność kilka razy ją testować i za każdym razem z cudownym wynikiem. Menu wyznacza sezonowość najlepszych produktów, z których wyczarowuje się dania kuchni molekularnej i nie tylko. Spektakl odbywa się w pieczołowicie odrestaurowanych wnętrzach, przy stołach nakrytych śnieżnobiałymi (krochmalonymi!) 0brusami, a jeśli jeszcze trafi się tam akurat w sezonie na raki, to pełnia szczęścia murowana. Zamawiam zawsze menu degustacyjne, któremu towarzyszy takież menu winne. Nie znam nikogo, kto po wyjściu z tej restauracji powiedziałby, że któreś z dań mu nie smakowało, lub wino było cienkie.
3. PastaBar, ul. Sławkowska 13, pizzeria i restauracja bez zadęcia, pizza bodaj najlepsza w Krakowie, podobnie żeberka. Bardzo lubię mieszankę stylu industrialnego i klasycznego w wystroju wnętrz. Jedyny mankament stanowi brak możliwości zarezerwowania stolika w soboty i niedziele, gdy wszyscy chcą akurat wtedy mają ochotę na dania włoskiej kuchni i trzeba wówczas czekać w długiej kolejce na ulicy. Ale cóż, nie szkoda róż, gdy płoną lasy. Wysyła się kogoś do kolejki, a w tym czasie reszta towarzystwa czeka cierpliwie, pijąc kawę w jednej z pobliskich kawiarni.
4. Cechowa, Jagiellońska 11, że niby wspomnienie la belle epoque i przeżytek?! Może o instytucji pt. Cech Rzemiosł Różnych mało kto dzisiaj wie, ale za to wyśmienite dania tradycyjnej kuchni polskiej, które się tutaj podaje od 40. lat pamiętam doskonale. Restauracja mieści się bardzo blisko Collegium Novum, jakieś 3 min. spacerkiem, więc była dla nas, studentów prawa w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, częstym celem gastronomicznych eskapad, zaraz po mieszczącym się naprzeciwko uniwersytetu barze NOT przy ul. Straszewskiego, w którym prowadzono sprzedaż łączoną: śledzik + piwo (dziewczyny jadły śledzie, a chłopcy niekoniecznie). W Cechowej do śledzika podawano setkę, co w przerwie między zajęciami nie wchodziło w rachubę. Za to tak jak przed czterema dziesiątkami lat, tak i dzisiaj można tu zjeść najcudowniej wysmażonego na słonince, rumianego schabowego z ziemniakami i zasmażaną kapustą, zjeść prawdziwy kiszony barszczyk z chrupiącym krokietem, a rolady z czerwoną kapustą i kluseczkami po prostu miażdżą. Jeśli chcę pokazać zagranicznym gościom, jak dawniej wyglądał prawdziwy polski obiad, prowadzę ich do Cechowej, a oni grzecznie zjadają nawet czerwony barszczyk, który dla każdego obcokrajowca stanowi nie lada wyzwanie.
5. Wierzynek, Rynek Główny 16, rówieśnica Uniwersytetu Jagiellońskiego i najstarsza w Polsce nadal działająca restauracja trzyma się świetnie. Jeśli ktoś przyjeżdża do Krakowa tylko na jeden dzień po prostu musi ją zobaczyć, choćby po to, by przez chwilę pobyć w iście królewskich wnętrzach. Najbardziej lubię Salę Krakowską na I piętrze, z której zwłaszcza w zimowe wieczory, gdy pada śnieg i migocą światła, roztacza się piękny widok na Rynek. W menu – przegląd dań kuchni polskiej, polecam szczególnie dziczyznę, obowiązkowo z przyrządzanym tylko tutaj i podobno jeszcze w Willi Decjusza sosem na palonych cielęcych kościach – siódme niebo!
6. Gavi, Plac Kossaka 6 działa wprawdzie od niedawna, ale szykownością i jakością wcale nie ustępuje Wierzynkowi. Godne polecenia są tu zarówno zupy jak i dania główne, zwłaszcza ryby (doskonała polędwica z dorsza w sosie porowym i z musem z zielonego groszku) i dziczyzna. Szczególnie miło spędza się tutaj piątkowe wieczory – w patio, przy muzyce live w bardzo dobrych wykonaniach.
7. Balaton, ul.Grodzka 37, dla zwolenników klasyki, od ponad czterdziestu lat nigdzie w mieście nie zje się równie chrupiących placków ziemniaczanych i świetnie doprawionej zupy gulaszowej. A że współcześnie takie dania postrzegane są jako kulinarny archaizm? Akurat w Balatonie zupełnie mi to nie przeszkadza, jak również trącące Cepelią wnętrza.
8. Bistro Żonglerka, Wł. Syrokomli 20, jej załoga, szef Szymon i Julia, to są ludzie,którzy na gotowaniu znają się jak mało kto. Slogan reklamowy Żonglerki: Ciasno, Drogo, Niewygodnie jest przewrotny, nie należy do końca dawać mu wiary, a nawet gdyby, to WARTO! Bo wyczarowane tu potrawy podbiją wyobraźnię najwybredniejszego foodie, Karta dań jest zawsze króciutka za to często się zmienia, a wszystkie jej pozycje zasługują na gwiazdkę Michelin. Poczynając od wyśmienitych świeżych ostryg, zawsze w czwartek!, które jeszcze pachną i lekko smakują morzem, przez fasolę jaś z pistacjami i oliwą, pasztet z królika, ośmiornicę, pieczony boczek, smażone karczochy, sardyńskie pane cassarau z bottargą, muszle Saint Jacques, po swojskie sery – tu nie ma słabych punktów! Ostatnio zachwyciło mnie fettucine z pieczoną grasicą i smardzami, boudin noire – kulki z wierzchu chrupiące niczym świeżutka tempura,zaś w środku kremowa niespodzianka, i turbot w maślanym sosie z młodymi pędami chmielu. Do tego świetne organiczne wina, zwłaszcza białe (Caravaglio Occhio di Terrra 2019 z wyspy Salina – to jest wino! – skomplikowany zapach chyba jeszcze bardziej intrygujący od smaku, i francuskie Sancerre). Byłabym zapomniała o jeszcze jednej „specjalności zakładu”, nie do skosztowania pod żadnym innym adresem – pieczonym szpiku. Na deser tiramisu przygotowywane przez Julkę, któremu oprzeć nikt się nie zdoła.




9. Bonjour Pho, ul. Krupnicza 12, wejście od Loretańskiej. Dania kuchni wietnamskiej w wydaniu tak dalece realistycznym, że brakuje jedynie odgłosów wściekłego ulicznego ruchu, by poczuć się jak w Hoi An, Nhatrang, Sajgonie lub Hanoi, a wśród nich królowa zup czyli pho (moim zdaniem najlepsza w wersji wegetariańskiej) – pachnącą sosem rybnym, liśćmi pachnotki, kolendry, tajskiej bazylii, limonki kaffir, z chrupkimi kiełkami fasoli mung i marynowanym czosnkiem oraz miękkim, rozpływającym się tofu, słodko-kwaśna i pikantna zarazem.

10. Molam Thai Canteen & Bar, Rajska 3/4, tu z kolei można poczuć się niczym w jednej z tysięcy restauracyjek nad Morzem Andamańskim, bo dla wywołania skojarzeń zadbano nawet o zastawę stołową (jada się na grubym plastiku, widelcem i łyżką), że o aromatycznych daniach nie wspomnę. Numerów jeden jest tu kilka: glazurowany pstrąg w tajskich ziołach, słodko-kwaśna chrupiąca wołowina, zupa kokosowa z kurczakiem, tajska sałatka z ogórków.
11. Restauracja Fiorentina, ul. Grodzka 63, elegancja i szyk, zarówno we wnętrzach jak i na talerzu, szczególnie gdy pojawia się wyjątkowej urody pyszny deser wyglądający jak wielki orzech laskowy (mus o takim smaku, z karmelem i czekoladowym biszkopcikiem). Dobra wiadomość dla mięsożerców – serwują tu doskonały Bistecca alla Fiorentina, czyli półtorakilogramowy, sezonowany, z potężną kością kawał mięcha cielęcego lub z jałówki. Nie trzeba wcale jechać do Florencji, ani czekać na święto św. Wawrzyńca, by uraczyć się tym oto toskańskim specjałem parę kroków od domu. PS wisienki na talerzu to foie gras w glazurze o owocowym smaku, zaś brązowe pralinki mają smak prawdziwków.





12. Restauracja Bottiglieria 1881, ul. Bocheńska 5, nie jest pewnie aż tak szalona jak kopenhaska Noma na punkcie kuchni molekularnej, ale z pewnością oferuje nowoczesne spojrzenie na gotowanie. W menu degustacyjnym wyśmienicie smakowały tarteletki z łososiem. Uwaga na wina – ich ceny są kosmiczne!
13. Bluefin Sushi, ul. Długa 46, zaryzykuję opinie, że obecnie to najlepszy adres z sushi w całym mieście. Jedyny mankament – działa jedynie na wynos.

14. Zakładka Bistro de Cracovie, ul. Józefińska 2, zwłaszcza w czwartek, gdy serwuje się świeżutkie mule, przygotowane w najprostszy i tym samym najlepszy sposób – czyli gotowane w warzywach i białym winie.
15. Cukiernia i kawiarnia Cichowscy, ul. Starowiślna 21, z najlepszymi tortami pod słońcem, bo po pączki, to lepiej udać się do:
16. Cukierni Michałek, ul.. Krupnicza 6, przed którą w tłusty czwartek ustawiają się gigantyczne kolejki i jest czynna do ostatniego pączka. Makowiec warszawski, jak oni to robią, że niemal pozbawiony ciasta, z furą bakalii w makowej masie, nie ma sobie równych. Nawet moja Babcia po mieczu, która specjalizowała się w przeróżnych ciastach drożdżowych, w tym bożonarodzeniowych makowcach, tak dobrego nie piekła.



Kilka adresów kulinarnych w mieście wolałabym zapomnieć, bo okazały się być kompletną porażką, ale że jest „prawda czasu i jest prawda ekranu”, więc ku przestrodze wymienię te najgorsze:
1. Zalipianki Ewa Wachowicz, ul. Szewska 24, które odwiedziłam w pierwszych dniach po otwarciu przez nową właścicielkę (wcześniej przez dziesiątki lat była tam kawiarnia chętnie odwiedzana prze studentów UJ podczas okienek w zajęciach). Sądząc po podanych mi wówczas daniach (np. rozgotowanym tegliatelle z kawałkiem pieczarki), przed szefem kuchni była bardzo daleka i wyboista droga do doskonałości, w której stanowczo postanowiłam mu nie towarzyszyć. Wnętrza pozbawione jakiegokolwiek pomysłu, za to obliczone na upchanie jak największej liczby gości, nie wymagają zakładania podsłuchu, bo i tak wszyscy wiedzą, czego i kogo dotyczy konwersacja przy sąsiednim stoliku.
2. Miód Malina, ul. Grodzka 40, którą odwiedzałam wiele razy w pewnym momencie chyba postawiła na innowacyjność. Placek ziemniaczany z wierzchu spalony na węgiel, w środku jeszcze zamrożony ostudził skutecznie mą sympatię i chęć powrotu do tej restauracji.
3. Restauracja Pod Baranem, ul. Gertrudy 21 wiele lat świetny adres, bez rezerwacji z dużym wyprzedzeniem o niedzielnym obiedzie można tu było co najwyżej pomarzyć. Obowiązkowym punktem w listopadowym menu była gęś, oczywiście obstalowana z wielodniowym wyprzedzeniem, na którą umawialiśmy się tradycyjnie w szerszym gronie przyjaciół. Aż wreszcie nadszedł „rok ów”, nie mający nic wspólnego z urodzajem, raczej z jego brakiem, bo przyszliśmy wesołą kompanią do Barana na gęś, której kucharz nie zdążył oskubać z piór, a właściciel niezbyt udatnie usiłował zatrzeć złe wrażenie spowodowane nieobecnością drobiu. Cóż, sukcesja interesu w przypadku Barana juniora, w tym czasie ojciec postanowił przejść na zasłużony odpoczynek, nie wypadła zbyt fortunnie, więc kolejki w oczekiwaniu na stolik wyraźnie uległy skróceniu.
4. Słodki Wentzl, Rynek Główny 19, tu dla odmiany mam nadzieję, że właściciel się zmienił lub jeśli nie, to chociaż zapanował nad ilością cukru bez opamiętania sypanego do deserów gwarantujących gościom hiperglikemię. Plus – nie kasują delikwenta reklamującego to, czym uraczył go cukiernik, co zdaje się świadczyć o wysokiej kulturze obsługi i częstych konfrontacjach z niezadowoloną klientelą.



Na szczęście słabe adresy można śmiało omijać, a pod dobre trafiać wielokrotnie. Tę regułę stosuję zarówno do usług, jak i do handlu. Gdybym miała wyznaczyć godny polecenia szlak handlowy, to wiódłby on trasą poprzez następujące punkty:
1. Optyk Kowalczyk, ul. Zwierzyniecka 17, z bogatą ofertą najnowszych modeli okularów wszystkich topowych marek, nawet Dity von Teese.
2. Antyki Widurscy, ul. Zwierzyniecka 11, raj dla amatorów stylowych mebli, pięknej porcelany, obrazów, rzeźb, starej biżuterii, a przy okazji zimą kawiarnia, latem lodziarnia, zaś cały rok prasowa loża szyderców i salon literacki. Sklep prowadzą marszandzi z krwi i kości, których ambicją jest sprzedaż świetnie zachowanych dzieł sztuki, śmiało mogących występować na aukcjach w Wiedniu czy Paryżu.
3. Księgarnia Karakter, ul. Tarłowska 12, niszowa księgarnia, w której ważna jest nie tylko treść, ale i estetyka książek, tu nie ma miejsca na bylejakość i szmirę, zaś niepokorni autorzy i czytelnicy są bardzo mile goszczeni przez panie Basię i Kasię. Odwiedziny w tej księgarni zawsze napawają nadzieją, że jest jeszcze szansa dla naszego kompletnie zwariowanego świata. Przed pandemią odbywały się w niej ciekawe spotkania z autorami, warsztaty literackie dla dzieci, a raz nawet koncert kameralny. Od kiedy otworzyła się ta księgarnia, kilka lat temu, całkowicie zaniechałam zakupów książek przez internet.
4. Ante Smaki Sycylii, ul. Zwierzyniecka 22, poranna kawa i jeszcze ciepły croissant z wiśniową konfiturą, w tle piosenki Toto Cutugno, Laury Paussini, Adriano Celentano i dzień od razu dobrze się zaczyna, co 2-3 tygodnie dostawy, prosto z Sycylii!, owoców, warzyw, burraty i mozzarelli (najlepsza w małych kulkach), świetny wybór wędlin, doskonałe salami z truflami, i serów, Zła wiadomość – croissanty, jeśli nie poprosi się wcześniej o pozostawienie, mogą okazać się łabędzim śpiewem, bo wszyscy w okolicy namiętnie kupujemy je z samego rana, czyli ok. 10, nie pozostawiając ani okruszka.
5. Sklep Rubis, Wiślna 9, z doskonałej jakości nowoczesną, autorską biżuterią, ale i wdzięczną klasyczną, Specjalnością rodzeństwa prowadzącego ten sklep jest biżuteria z kolorowymi kamieniami półszlachetnymi i szlachetnymi.
6. Deni Cler, ul. św. Jana 2, w którym przyjazna atmosfera od progu obezwładnia klientki, a sprzedające w nim panie śmiało mogłyby zmienić zawód i doradzać jako profesjonalne stylistki,
7. Optyk Voigt, ul. Grodzka 33, z niszowymi oprawkami tak szalonymi, że nawet Anda Rottenberg wyszłaby z zawrotem głowy,
8. Bielizna Lady M, ul. Poselska 18, sklep, w którym z dużą przyjemnością kupuje się dessous, kostiumy kąpielowe i nocną bieliznę, bo są w nim rzeczy doskonałej jakości, głównie francuskiej i włoskiej produkcji.
9. piekarnia 100 bochenków, ul. Jaskółcza 2, otwarta od 7 rano do ostatniego bochenka, czyli bardzo rzadko dłużej niż do 12, bo tutaj produkcji masowej się nie uznaje. Od progu uderza zapach dzieciństwa – świeżo upieczonego pieczywa, które z miłością się tu wypieka (zwłaszcza żytni z kminkiem lub śliwką, cynamonki, owsiane „Ciastka od Rączkowej”), i kawy, bo nie można stąd wyjść bez rozmowy z właścicielami i klientami, czemu szczególnie bladym świtem sprzyja mała czarna. Jeśli klient pracuje do późna, pieczywo można zamówić telefonicznie (668 466 277) i odebrać choćby w nocy. Żona p. Jana Rączki twierdzi, że mąż i tak śpi już teraz w piekarni, więc dla niego to żaden kłopot.

Moc wszystkich wskazanych przeze mnie miejsc zakupowo-kulinarnych tkwi w niezwykłych ludziach, którzy z pełnym oddaniem w nich pracują. To najlepsi fachowcy w swych branżach, wybitni następcy Ignacego Rzeckiego, traktujący swą ciężką pracę z podziwu godnym poświęceniem, a klientów z wielkim szacunkiem. Znajomość z tymi ludźmi stanowi dla mnie wielki przywilej i chętnie z niego korzystam, nie tylko myśląc o zakupach.

Wśród wielu zakątków ten, między Placem Mariackim a Małym Rynkiem, w miejscu, gdzie narożnik kościoła św. Barbary z Ogrójcem zbliża się do fary Mariackiej, jest najbardziej malowniczy.

Kraków jest mały, więc najprzyjemniej zwiedza się go podczas pieszych wędrówek, trzeba tylko wyciągnąć rękę i pozwolić poprowadzić się miastu, a pokaże ono cały swój urok.







Za jedyny plus panującej od ponad roku pandemii można uznać niecodzienną okazję fotografowania bezludnych miejsc. I to nawet wiosną! Nie odkryję z pewnością Ameryki, ale Kraków najpiękniej prezentuje się w maju, gdy kwitną Planty i każdy skrawek ziemi się zieleni, a na wawelskim dziedzińcu pysznią się ogromne, różowe magnolie. Do ubiegłego roku o tej porze zrobienie takich zdjęć było po prostu niemożliwe. A teraz dobrze byłoby, gdyby taki stan znowu powrócił.



Przed pandemią wszyscy narzekaliśmy, że w mieście odwiedzanym co roku przez 14 mln turystów czasami trudno się żyje. Po roku pustki zmieniliśmy poglądy, bo bez nich nie ma perspektyw nie tylko na rozwój, ale wręcz na normalność.


Niezależnie od pory roku i dnia Wawel stanowi cel spacerów. Z jego dziedzińca, gdy jest dobra pogoda można dostrzec Tatry. Teraz, do października 2021r., trwają ciekawe wystawy czasowe: „Wszystkie arrasy króla. Powroty 2021 – 1961 – 1921”, na której prezentowane są również tkaniny zwykle nieudostępniane zwiedzającym oraz „Cranach na Wawelu” – z pięcioma płótnami Lucasa Cranach starszego, w tym Madonna pod jodłami. Stała ekspozycja wawelskich zbiorów nie jest może szczególnie imponująca, tym bardziej więc na uwagę zasługują wystawy czasowe. Zdarzają się też okazje cenowe dla zwiedzających, np. nocne wycieczki za 1 zł, ale te wymagają sprytu lisa i szybkości błyskawicy, gdyż bilety natychmiast się wyprzedają.


Moją ulubioną ulicą nie jest uważana za najstarszą Kanonicza, a Bronisławy, na Salwatorze. To zupełnie wyjątkowe miejsce, górujące nad miastem, zabudowane pięknymi, stylowymi domami, z którego można piechotą dojść np. do klasztoru Kamedułów na Bielanach.


Ojoj, znaleźć się w takim wykazie to zaszczyt nie lada! Dziękujemy szczerze!
a na kawę zapraszamy zawsze! i pogadać 🙂