
27 kwi Europa. Polska. Kraków. „Gdy konieczność istnienia trudna jest do zniesienia” zima 2021/2022
Zima w naszej szerokości geograficznej, a już luty w szczególności, to rokrocznie swoista lekcja pokory. Wypełnić ją można jedynie miejskimi aktywnościami: kinem , operą, teatrem, spacerami, restauracjami. Siedząc rankiem przy pierwszej kawie zawsze słucham „Poranka Dwójki” i patrzę na wzgórze wawelskie, a w zasadzie na tło i światło, w jakim występuje w różnych porach roku. Zimą czasem ten obraz zacierają mgły i ciemności, więc dobre wiadomości kulturalne bywają wówczas niezwykle cenne.

Niestety, w Krakowie nie ma w tej chwili dobrej, niezawodnej sceny teatralnej. Najpiękniejszy w Polsce budynek teatru, im. Juliusza Słowackiego ze słynną kurtyną Siemiradzkiego, czyli miniatura paryskiej Opera Garnier, ma do zaoferowania niezbyt ciekawy repertuar, lepiej sprawdzają się w nim gościnne występy, i to raczej koncertowe (często usłyszeć tu można Capellę Cracoviensis dowodzoną przez Jana Tomasza Adamusa, grywa też z nią gościnnie Maciej Masecki, a w 2021 r. dwukrotnie z CC śpiewał Jakub Józef Orliński) – i dla takich chwil sprawdzam, co też dzieje się w Słowackim. Od jesieni ubiegłego roku niczym świeże bułeczki sprzedają się bilety na słynne przedstawienie Mai Kleczewskiej „Dziady”. Byłam, nie zachwyciłam się tym przedstawieniem, ale podziwiam za niekonwencjonalność chwyt z powierzeniem kobiecie roli Konrada. To, że Dominika Bednarczyk nie udźwignęła ciężaru i dramatyzmu Wielkiej Improwizacji, myląc tekst, gwałcąc interpunkcję, to już zupełnie inna sprawa. Całe szczęście dla tego przedstawienia i teatru, że champion intelektu czyli małopolska kurator oświaty Barbara Nowak zapewniła mu doskonałą reklamę, nawołując młodzież do sabotowania spektaklu, bo dzięki temu wypełnia ona, młodzież oczywiście, widownię po brzegi, a bilety wyprzedają się w oka mgnieniu. Z zażenowaniem wspominam sylwestrowe przedstawienie „Zemsty” w Słowackim kilka lat temu, podczas którego nie mogłam wyjść z podziwu, że tak wdzięczną do wystawienia komedię można z tak bezwzględną konsekwencją zamienić w scenicznego gniota. Cóż – plac Świętego Ducha 1 słabym teatralnie adresem jest, natomiast z pewnością zasługuje na uwagę jako wyjątkowo piękne miejsce Krakowa, w zachwycającym o każdej porze roku entourage’u. Teraz trwa akcja „Teatr jest nasz”, bo władze drastycznie obcięły Słowackiemu dotację, co oczywiście ma wydźwięk polityczny i stanowi swoisty rewanż za „Dziady”, zaś urząd marszałkowski dąży do bezprawnego odwołania dyrektora Krzysztofa Głuchowskiego (w trakcie kadencji i oficjalnie bez zarzutów merytorycznych).




Jeśli jednak już mam iść do teatru w Krakowie, to chętnie kieruję swe kroki, szczególnie że jest ich niewiele, bo mieszkam w sąsiedztwie, do Teatru Stu. Od pewnego czasu grywa w nim Maria Seweryn („Boże mój”, „Śluby panieńskie”, „Trucizna”, w której partneruje jej Marek Gierszał to świetne przedstawienia) i Zbigniew Zamachowski, któremu w spektaklu „Leopold” nie ustępuje kroku świeżo upieczona absolwentka Krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych Weronika Krystek. Poza tym „Inne rozkosze”, „Trzy siostry” czy „Judy Garland. Na końcu tęczy” z powodzeniem nadają się do obejrzenia.
Kraków nie dorobił się sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia. W naszej Filharmonii scena i fotele drżą, gdy po Zwierzynieckiej przejeżdżają jedynka lub dwójka” a przecież w tramwajowych widłach czasem dochodzi do kumulacji tych dwóch linii np. z ósemką skręcającą we Franciszkańską i wtedy trzęsie się już dosłownie cały budynek. Tak zdarzyło się całkiem niedawno, gdy koncertował Kyohei Sorita i w czasie Andante spianato Chopina radośnie przejechał tramwaj. Pianista wykazał się poczuciem humoru, na moment zawiesił dłonie nad klawiaturą, a gdy ogłuszające wrażenia komunikacyjne ustąpiły, z uśmiechem kontynuował grę. W Cichym Kąciku ma powstać sala koncertowa i siedziba Capelli Cracoviensis, ale budowa z pewnością zajmie kilka lat, więc póki co pozostaje Filharmonia, sala ICE (można trafić w niej nawet na recitale gwiazd operowych, gościły na niej Aleksandra Kurzak i Edita Gruberova, czy pianistyczne – słuchałam kilka lat temu Ivo Pogorelica), ewentualnie Auditorium Maximum UJ, przy czym w tej ostatniej organizowane są koncerty lżejszego rodzaju (np. Jazz Bandu Młynarski – Masecki,, Ireny Santor, Hanny Banaszak, ELO, a wiele lat temu Ala Jarreau) lub w Muzeum Manggha, gdzie świetny koncert, w dniu śmierci Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza dała Hanna Banaszak. Boże, broń! natomiast przed udaniem się w celach muzycznych do największego krakowskiego wstydu, czyli Tauron Areny. Dźwięk bezładnie krążący i odbijający się głucho od ścian kompletnie nieprzystosowanej do koncertów sali sprawia, że już po pierwszych taktach chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. Poza tym koszmarny dojazd transportem publicznym i brak miejsc parkingowych dodatkowo dyskredytują to miejsce jako takie, do którego kiedykolwiek chciałabym jeszcze wrócić. Z dziką zazdrością myślę o zachwycającej pod każdym względem sali katowickiej NOSPR. Ultranowoczesna architektura projektu Roberta Koniora, genialna akustyka (nawet na widowni położonej za sceną!), gustowne wnętrza – to chyba najlepszy w tej chwili muzyczny adres w Polsce, chociaż nie miałam dotychczas okazji zobaczyć Filharmonii w Szczecinie, natomiast Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu i owszem, ale ono nie wytrzymuje pod żadnym względem konkurencji z Katowicami. A posłuchać tam można prawdziwych rarytasów, w trakcie tylko ostatnich 4. miesięcy miałam ogromną przyjemność uczynić to podczas koncertów Bruce’a Liu, Evy Gevorgyan, Kyoheia Sority, Martina Garcii, Leonory Armellini, {oh!} Orkiestry Historycznej i Martyny Pastuszki, Doroty Miśkiewicz i Chóru Polskiego Radia dyrygowanego przez Marię Piotrowską-Bogalecką, Manhattan Transfer. Szkoda tylko, że Katowice są tak daleko.
Jedyna krakowska sala spełniająca kryteria koncertowe, czyli ICE Kraków Congress Centre (ul. Marii Konopnickiej 17, zbudowana wg projektu pracowni architektonicznej Ingarden & Ewy we współpracy z japońską pracownią Arata & Isozaki Associates) została oddana do użytku w 2014 r. po czterech latach budowy. Architektonicznie, ako budynek użyteczności publicznej o przeróżnym przeznaczeniu, odbywają się tu bowiem imprezy od konferencji po immatrykulacje i promocje studentów, niejako przy okazji pełniący także funkcje sali koncertowej, nie budzi mojego specjalnego zachwytu. Niedociągnięcia estetyczne i funkcjonalne budynku skutecznie rekompensują jednak organizowane tu imprezy, np. świetny festiwal MIsteria Paschalia odbywający się rokrocznie w czasie wielkanocnym (ku mojej wielkiej radości jego dyrektorem artystycznym jest Martyna Pastuszka – koncertmistrzyni {oh!} Orkiestry Historycznej), czy cykl Ice Classic, w ramach którego mogłam wysłuchać 1.03.2022 obu koncertów Fryderyka Chopina w wykonaniu Jana Lisieckiego z towarzyszeniem Sinfonietty Cracovii i docenic jego zjawiskowe piana.



Kulinarnie Kraków uważam nadal za miejsce wyjątkowo udane. Wśród moich ulubionych adresów, które rekomendowałam we wpisie „Pod rękę z Ignacym Rzeckim” pojawił się kolejny: doskonała restauracja francuska Voila Doroty Rydygier przy ul. Konfederackiej 4. Dorota adaptowała na potrzeby swego kuchennego królestwa starą piekarnię na Dębnikach, w dzielnicy, która z zupełnie zapomnianej i trącącej naftaliną ostatnio zyskuje na popularności, stając się coraz modniejszym adresem. Ciepła, wręcz domowa atmosfera, w czym spora zasługa obsługi kelnerskiej i oczywiście samej właścicielki, doskonałe jedzenie i przytulne wnętrza z dyskretnym oświetleniem wprost z trzewi piekarniczego pieca pełniącego rolę dekoracyjnej ściany i sączące się delikatnie przeboje muzyki francuskiej – miło spędza się tutaj czas z przyjaciółmi, bo w tym miejscu nie tylko o kulinaria chodzi. Dorota organizuje także warsztaty (byłam na sosowych, w planie są desery)), podczas których uczy gotować po francusku, zdradzając przy okazji różne wypraktykowane przez siebie kuchenne sekrety (dodanie zmiksowanych owoców, np. malin, porzeczek, kiwi, agrestu do zwykłego sosu vinaigrette z żebraka czyni króla) A wie o nich sporo, bo we Francji spędziła 20 lat, w tym część z nich przepracowała u znanych restauratorów. We Voila może najsłabiej prezentują się desery, ale nie jestem godna oceniać, bo też nie należę do grona ich wielbicieli. W słodkim repertuarze Dorota ma czekoladowe ciastko Coulant Bras, którego licencję, jako jedyna na świecie, zdobyła w trakcie stażu u Sebastiana Brasa szefa kuchni restauracji z 3* Michelin w Laguiole. Świetne zupy, w tym moje ulubione: gruszkowo-pietruszkowa i z zielonego, cukrowego groszku, doskonałe dania z ryb, świetne mięsa, zwłaszcza kaczka w pomarańczowym sosie, dania wegetariańskie, uwielbiam soczewicę w sosie z mleka kokosowego i bakłażana na ostro z kaszą bulgur – nie ma słabych punktów, A dodane do prozaicznego puree ziemniaczanego rozdrobnione w moździerzu ziarnka zielonego, marynowanego pieprzu czynią z niego niebanalny dodatek np. do genialnych kotlecików cielęcych. Zimą do dłuższej biesiady zachęca przytulne wnętrze, z oknami wychodzącymi na przyjemnie oświetlone wewnętrzne podwórko, a latem zewnętrzny ogródek pełen zieleni. Jedyne zadanie w tych trudnych czasach to przetrwać wbrew przeciwnościom losu, w czym mogą pomóc przede wszystkim klienci, odwiedzając to wyjątkowe na kulinarnej mapie Krakowa miejsce.




Na mojej długiej liście zachwytów ubyło niedawno jedno miejsce, choć wydawało mi się, że niezniszczalne. Bardzo lubiłam Gavi przy pl. Kossaka 6, choć akurat jej wnętrza mnie nie porywały ze względu na fanfaronadę i ostentacyjny przepych, ale kuchnia od zawsze była tu świetna. Niestety, do czasu. Moja ostatnia tam bytność, w okolicach Bożego Narodzenia ubiegłego roku, okazała się tragicznym niewypałem.. Wiedziona doświadczeniem, że karp w formie filetowanej średnio się sprawdza, gdyż jak na złość zamienia się po wyskoczeniu z patelni w opiekaną w bułce tartej wysuszoną skórę, zamówiłam karpie dzwonko, upewniając się u kelnera, że właśnie w takiej formie ryba zostanie mi podana. Jakież było moje zdumienie, gdy na stół wjechał talerz z… płaską jak flądra, wysuszoną na wiór rybą, a na uzasadnienie tej porażki, za 92 zł zresztą, usłyszałam cos na miarę „nie mamy pani płaszcza i co nam pani zrobi”. Szkoda, bo uważałam tę restauracje za jedną z lepszych w Krakowie. Teraz w moim osobistym rankingu, w podgrupie restauracje luksusowe, sromotnie przegrywa z Fiorentiną na Grodzkiej 63. Tam z kolei wszystko jest smaczne i wciąż trzyma wysoki poziom, od przystawek po desery, a najprzyjemniej spędza się czas w zimowe wieczory w pięknie odrestaurowanych wnętrzach (restauracja mieści się w starej kamienicy na szlaku królewskim). Flagowym daniem Fiorentiny jest oczywiście stek florencki z sezonowanej wołowiny. Uwaga na rozmiar! Lubię też zupy, a szczególnie zimowy bulion (z dodatkiem cynamonu i goździków) podawany z pierożkami z gęsiną.


Na poprawę zimowego, wisielczego humoru zbawienny wpływ może mieć oczywiście wizyta u fryzjera. Pani Ania Sadowska czyni cuda z kobiecymi koafiurami w swym salonie, mieszczącym się na ul. Westerplatte 4/4, przy pomocy świetnej jakości kosmetyków firmy Balmain. Piękne wnętrza i przemiła obsługa sprawiają, że z przyjemnością spędza się tutaj długie godziny niezbędne dla podrasowania wyglądu. Oprócz świetnego farbowania, p. Ania ma idealne wprost wyczucie kolorów, doskonałe strzyżenia, naturalne modelowanie fryzur i coś, co niezwykle sobie cenię, a niewielu fryzjerów ma swym repertuarze, czyli nanoplastia, po której nawet moje włosy, zwykle przyjmujące formę siana, wyglądają jakby należały do Claudii Schiffer.

Skoro już o usługach mowa, kolejnym godnym polecenia adresem jest salon kosmetyczny Mon Ami przy ul. Tarłowskiej 13, w którym bez oporów można poddać się opiece, i to dosłownie od stóp do głów, p. Jany – czarodziejki o gołębim sercu. Holistyczne podejście do klientów, wytężona praca i bogate doświadczenie, a poza tym przyjemność rozmowy czynią ten adres wyjątkowym w branży beauty.
Ten rejon Krakowa, w szczególności ulice Tarłowska i Tenczyńska, w ostatnim okresie przeżywa prawdziwy renesans. Większość kamienic została starannie odrestaurowana z wielką dbałością o architektoniczne detale, a kamienica pod adresem Tarłowska 8, której remont wciąż jeszcze trwa, z zachowaną w niezmienionej postaci rzeźbą sówki przy wejściu, to istna bogini. w tym doborowym towarzystwie. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć prawdziwie mieszczański, dziewiętnastowieczny Kraków, te okolice wspaniale nadają się na tematyczną wycieczkę.

Jak wszystko w życiu zima na szczęście też mija, a perspektywa, że wiosną znowu zakwitną magnolie, żonkile i tulipany pozwala znieść mroki za oknem (także za moim kuchennym, z którego roztacza się poniższa panorama Starego Miasta).


