Europa. Niemcy. Hannover i Hamburg. Elphi, dęby i niedoszacowanie 13-18.05.2022

Hannover, czyli leśne serce w środku miasta

Kilka lat temu wpadł mi w oko artykuł na temat komplikacji w budowie hamburskiej filharmonii. Budowa Elbphilharmonii przedłużała się, przekroczyła znacząco przewidywane koszty, ale w efekcie powstała jedna z najlepszych sal koncertowych na świecie. Połączenie lotnicze z Krakowa do Hamburga może nie jest zbyt komfortowe, bo wymaga przesiadki w Warszawie, ale w końcu 6 godzin od wyjścia z domu, by znaleźć się bądź co bądź w innym świecie, to nie jest wiele. Na drugi dzień rano znalazłam się jednak w świecie, z którym od lat jestem oswojona, a stało się to dzięki niemieckim kolejom i zaplanowanej podróży do Hannoveru, w którym mieszka moja przyjaciółka. Owszem, zegarki reguluje się wg CK austriackich pociągów, ale i tutejsze traktowałam dotychczas bardzo poważnie. Aż nastał ten dzień, sobota 14.05.2022. Już zbity tłum ludzi oczekujących na peronie powinien był wzmóc moją czujność, ale tłumaczyłam go wyjazdami weekendowymi. Potem było tylko gorzej, bo ludzi przybywało, za to pociągów wręcz przeciwnie. Opóźnienie zwiększało się, aż urosło do półtorej godziny. Niemcy pomstowali na dyrektora kolei, który z zarobkami 1,5 mln euro miesięcznie nie potrafi o czasie odprawić żadnego pociągu. Cóż, widocznie każdy kraj ma swego Jastrzębia, a naszego nieszczęścia i tak z niemieckim porównywać nie wypada, bo zamiast pociągiem w ostateczności można pojechać rowerem, a inflacji z Glapą dogonić po prostu się nie da. Życzliwy kolejarz ulitował się nade mną, doradzając podróż do Hannoveru RB (Regionalbahn), co okazało się pomysłem zbawiennym, tak z uwagi na to, że mogła się ona wreszcie w ogóle rozpocząć, jak też krajobrazy za oknem. Wpadłam w zachwyt, bo nie podejrzewałam, że położone przy torach miasteczka i wsie okażą się tak ładne, że lasy to nie tylko fabryka sosnowych desek, a rolnikom może się jeszcze opłacać wstawać rano do pracy, a nie tylko wyciągać ręce po dotacje z UE. Może nieco później niż planowałam, ale w końcu całkiem szczęśliwie dotarłam do celu podróży.
Tydzień wcześniej zachwycałam się miastem balkonów (Madrytem), a w tym miastem okien (Hannoverem). Na elewacji, tylko od strony ulicy, w jednej z niewielkich kamieniczek na hannoverskiej starówce naliczyłam ich aż 36!

Nie wiem, czy słusznie się domyślam, że zdumiewająca ilość okien ma związek z transparentnością religii protestanckiej. Skojarzyłam je z wielkimi przeszkleniami domów w Holandii, a te właśnie w ten sposób się tłumaczy – protestanci nie mają bowiem nic do ukrycia i odważnie zrezygnowali z używania firan. Przynajmniej w odniesieniu do pastorów tego wyznania zasada się sprawdza, bo w przeciwieństwie do funkcjonariuszy krk nie imają się ich ani pedofilskie afery, ani inne ohydne bezeceństwa. W Hannoverze posąg Martina Lutra przytula się do potężnego Marktkirche – ze strzelistą wieżą zegarową górującą nad miastem, z której w niedzielny poranek wysłuchałam długiego koncertu dzwonów. Na bocznej wieżyczce zaś można odczytać godzinę na słonecznym zegarze. Wokół placu kościelnego odrestaurowano kilka starych, ceglanych kamienic z mnóstwem wieżyczek.

Hannover w wyniku nalotów dywanowych podczas II wojny światowej został niemal doszczętnie zniszczony. Ostańce kamienic odbudowano, a nowopowstałe wkomponowano umiejętnie w miejską zabudowę. Te budowane zupełnie niedawno zachowały stary styl w nowoczesnym wydaniu, czego najlepszym przykładem jest kamienica przy Holzmarkt, w jednym ciągu z dwiema osiemnastowiecznymi, przy maleńkim placu z fontanną pośrodku, czy apartamentowiec przy Burgstraße, o stromym dachu nawiązującym do kształtu starych budynków.

Reprezentacyjny ratusz, ogromna budowla w rozległym parku nad jeziorem, spełnia również mniej poważne funkcje. Na jego południowym tarasie z widokiem na wodę i zieleń można napić się kawy i zjeść deser. Park obok zabytkowego lasu jest ulubionym miejscem spacerowym hannoverczyków, W niewielkiej od niego odległości znajduje się stadion miejscowej drużyny futbolowej Hannover 96, w jej nazwie konotacje seksualne to czysty przypadek, bo chodzi po prostu o datę powstania klubu – 1896r.

Hannover wprost idealnie nadaje się do niespiesznego, pieszego zwiedzania. Jest zwarty, a największe atrakcje znajdują się w niezbyt dużych odległościach. Miasto jest bodaj jedynym na świecie, które ulokowało się wokół lasu, a nie na jego obrzeżach. 640 ha starodrzewu, w którym wyróżniają się oczywiście potężne dęby, ale nie brak też buków, lip, kasztanowców. „Die Eilenriede”, nazywany „lasem w sercu miasta” zaczęto sadzić w 1371r. z inicjatywy Albrechta Saksońskiego i nigdy nie wygładzono jego charakteru, zamieniając na miejski park. Nawet w upalną niedzielę, jak dzisiejsza z temperaturą zbliżającą się do 30 stopni, panuje tu przyjemny chłód. Ulice w najbliższym sąsiedztwie tej oazy zieleni należą do najbardziej reprezentacyjnych, a stare, pięknie odrestaurowane kamienice pochodzą z XIX wieku.

Bothfeld czyli „kurort w sercu miasta” – takie odniosłam wrażenie, spacerując w tej dzielnicy, oddalonej zaledwie 20 min. jazdy miejską kolejką od centrum. Przysłowie „stoi jak niemiecki dąb”, oznaczające w istocie niezłomność, waleczność i siłę, można tu zrozumieć, patrząc na okazałe, sięgające nieba, proste jak struna drzewa. Kilkusetletnie dęby rosną w Bothfeld w obfitości, jakiej dotąd nie widziałam. W zabudowie tej dzielnicy dominują jednorodzinne domy, część z nich wybudowano dla niemieckich przesiedleńców po II wojnie światowej, ale nie brak też ciekawych, starszych budynków z cegły, które starannie odrestaurowano przystosowując do współczesnych potrzeb. Dawniej mieściła się w Bothfeld baza wojsk amerykańskich, w której podczas wizyty w Niemczech jadł obiad sam Barrack Obama. Teraz tę część Hannoveru zamieszkują przede wszystkim starsi, zamożni ludzie, panuje więc słynny niemiecki ordnung.

Maj w Niemczech kulinarnie oznacza szparagowe szaleństwo, któremu w Dolnej Saksonii po prostu nie wolno się oprzeć. Tak też zrobiłam, zamawiając szparagi w najprostszej z możliwych postaci, czyli z wody, z młodymi ziemniakami i maślanym sosem w restauracji Broyhan Haus (Kramerstr. 24) na starówce. Świetnym adresem śniadaniowo-deserowym jest położona nieopodal Teestuebchen (Ballhofplatz 2), znajdująca się przy malowniczym placu z fontanną i ogromnym dębem pośrodku. W ogródku tej herbaciarni w niedzielne przedpołudnie trzeba czekać na stolik, ale warto, bo zarówno śniadania, jak świeżo upieczone ciasta są wyśmienite. Wieczorem zaś trzeba wypić piwo w jednym z licznych lokali hannoverskiej starówki, np. obleganej przez młodsze pokolenie Cafe & Bar Celona (Knochenhauerstr 42).

Dobrym miejscem na nocleg w Hannoverze, szczególnie jeśli w perspektywie jest zaledwie dwudniowy pobyt, jak stało się w moim przypadku, w świetnej lokalizacji, bo naprzeciw dworca kolejowego i w niedużej odległości od starówki, okazał się Central-Hotel Kaisethof (Ernst-August-Platz 4), mieszczący się w przestronnej, starej kamienicy. Wędrując pieszo po Hannoverze, zwróciłam uwagę na czystość tego miasta, ogrom terenów zielonych i przebłyski bardzo nowoczesnej architektury. Ale tę ostatnią trzeba koniecznie zobaczyć w Hamburgu.

Hamburg, czyli jak sprawić, że chce się tutaj natychmiast zamieszkać

Wrażenie, jakie zrobił na mnie Hamburg przeszło wszelkie oczekiwania. Spodziewałam się, że zaniemówię na widok „szklanej filharmonii”, wiedziałam o dawnej potędze miasta zrzeszonego w związku hanzeatyckim, ale nie zdawałam sobie sprawy, że architektura może tak oszołomić, i to niezależnie czy stara, czy nowa. Hamburg, zresztą podobnie jak Hannover, uległ znacznemu zniszczeniu w czasie II wojny światowej. Miasto nie ma wyodrębnionej ściśle starówki typu rynek starego miasta i rozchodzące się od niego uliczki, natomiast nadal istnieje w nim podział na Altstadt i Neuestadt, mający historyczne, ale nie faktyczne uzasadnienie. W części Altstadt są także budynki powstałe już po II wojnie światowej, w miejscu zniszczonych w jej trakcie, a najstarsze wzniesiono tu w wieku IX. Natomiast tym, co nadal pozostaje od lat wizytówką największego europejskiego portu są ciągnące się wzdłuż kanałów Łaby dziewiętnastowieczne spichlerze z czerwonej cegły. Zwieńczone strzelistymi wieżyczkami żurawi, tak bardzo przecież narzucające styl otoczeniu, miejscy urbaniści i architekci potraktowali jako inspirację przy tworzeniu nowej zabudowy. Powstałe zgodnie z tą koncepcją nowoczesne budynki charakteryzują się czytelnymi nawiązaniami do historii poprzez wykorzystanie cegieł jako materiału wykończeniowego zewnętrznych elewacji. A że niekoniecznie w kolorze czerwonym, to już zupełnie inna sprawa. Budynki w tym stylu dominują we współczesnym budownictwie, nie tylko mieszkaniowym, a można je zauważyć bez trudu nad kanałami, w bezpośrednim sąsiedztwie „miasta spichlerzy”

Drugi nurt, wymagający wyobraźni i fantazji, to eklektyzm w nadbudowie lub dobudowie ocalałych staroci, czasem przybierający formę ekstrawagancji, jak np. szklane piętro posadowione na starej kamienicy, między dwiema równie leciwym sąsiadkami.

I wreszcie nieskrępowana historycznymi paralelami twórczość najlepszych pracowni architektonicznych z całego świata, wykorzystywana w Hamburgu pełnymi garściami przy wznoszeniu najnowszych budynków. Te powstają właśnie w jakiejś kosmicznej ilości na obszarze między Elbphilharmonie a Uniwersytetem, między kanałami Łaby, w dzielnicy HafenCity. Jeśli chce się zobaczyć, co w architekturze nowego i niezwykłego się dzieje, wystarczy udać się właśnie do tej części miasta i koniecznie skierować swe kroki np. na ulicę Am Kaiserkai prowadzącą wprost do słynnej filharmonii. Wzniesione przy niej budynki mieszkalne robią wrażenie porównywalne z samą Elphi. W prestiżowym HafenCity nie brak polskiego akcentu, o czym donoszę z dumą tym większą, że mam przyjemność znać żonę jednego z autorów projektu wykonawczego Westfield Hamburg-Uberseequartier. To gigantyczne przedsięwzięcie – kompleks 14. budynków z przeznaczeniem na biura, apartamenty, hotel, sklepy, restauracje, obiekty kulturalne i rozrywkowe, z krytą szkłem ulicą. Zajmuje on powierzchnię 419 000 mkw, a wartość inwestycji przekracza 1 mld euro. Chapeau bas dla krakowskiej pracowni architektonicznej IMB Asymetria, która znalazła się w elitarnym gronie twórców pracujących nad „nowoczesną reinterpretacją miasta, miejscem kreowania trendów oraz wizytówką i esencją nowoczesnej HafenCity” (cyt. za: http://imbasymetria.pl).

Zwiedzanie Hamburga okazało się dziecinnie łatwe dzięki górującym nad miastem wieżom. Jest ich niewiele i należą do kościołów pod wezwaniem św. Mikołaja, Katarzyny, Michała, Jakuba, Piotra oraz jednej świeckiej czyli miejskiego ratusza. Wokół tych 6. wież koncentrują się bardzo ciekawe miejsca.

Gotycki kościół św. Mikołaja, a w zasadzie jego osmalone ruiny ze strzelistą wieżą, kryje dwie atrakcje: górną i dolną, czyli wyjazd windą na znajdujący się 75 m nad ziemią taras, z którego roztacza się panorama miasta, i zjazd nią pod ziemię, do położonego w kryptach kościoła muzeum antywojennego. W pierwszym odruchu odmówiłam jego zwiedzania, ale nie żałuję, że przełamałam niechęć, bo ekspozycja jest nad wyraz wymowna, a część poświęcona wojennym zniszczeniom Warszawy, z opisami w języku polskim, robi w tym miejscu wstrząsające wrażenie. Zniszczenia Hamburga w wyniku nalotów dywanowych prowadzonych w ramach akcji Gomorra, szczególnie w 1943r., były porównywalne z tymi, które poniosła Warszawa. Komentarze pod fotografiami obu miast nie pozostawiają jednak żadnych wątpliwości co do odpowiedzialności Niemców za piekło, które w końcu i ich dotknęło. W muzeum znalazły też schronienie fragmenty ocalałych z bombardowania i pożaru witraży kościelnych.

Przeciwwagą dla zniszczonego gotyku kościoła św. Mikołaja jest świetnie zachowany barok kościoła św. Michała, z nieprzeładowanym ornamentyką wnętrzem utrzymanym w kolorach białym i miętowym.

Obok kościoła św. Michała znajduje się Krameramtsstuben (Krayenkamp 10) – kilka maleńkich domów posadowionych przy wąziutkiej wewnętrznej uliczce, które wybudowano w XVI w. dla wdów po kupcach bławatnych. Obecnie mieści się tam sklep z pamiątkami, herbaciarnia, księgarnia i regionalna restauracja.

Życie Hamburga koncentruje się na ulicach prowadzących do Rathausmarkt, ratuszowego rynku, z imponujących rozmiarów siedzibą władz miejskich, w której oprócz flagi z herbem miasta każdego dnia wywiesza się flagę któregoś z państw UE, ja trafiłam akurat na dzień polskiej flagi i następnego – włoskiej.
Na przylegającej do ratusza ulicy Alter Wall znajdują się dwie wieżyczki, w których otoczenie odbija się jak w kalejdoskopie.

Równoległa zaś do Alter Wall ulica Neuer Wall to nic innego jak handlowy pasaż z luksusowymi sklepami światowych marek odzieżowych i biżuteryjnych.
Nad kanałem Łaby w pobliżu ratusza znalazłam chyba najładniejsze miejsca w Hamburgu. W jednej z kawiarni wypoczynek można było realizować m.in., leżąc na plażowych łóżkach.

Przyjechałam do Hamburga z myślą, by posłuchać koncertu w Elbphilharmonie. Zaprojektowany przez szwajcarską pracownię Herzog & de Meuron budynek stanowi awangardowe połączenie zachowanych fragmentów cesarskiego, ceglanego spichlerza z nowoczesną nadbudową ze szkła. Koszt budowy w trakcie 10. lat wznoszenia tego cudu wzrósł z szacowanych początkowo 50. mln euro do 866., ale też nie żałowano środków, by osiągnąć tak unikalny efekt. Nieskazitelną jakość dźwięków 3 sale koncertowe zawdzięczają Japończykowi Yasuhisie Toyocie, temu samemu, który projektował katowicką salę NOSPR. Główna sala koncertowa, o wysokości 50 m, z 2100. miejscami siedzącymi, nie dotyka żadnej z zewnętrznych ścian budynku i stanowi oddzielną bryłę o wadze 12,5 tys. ton osadzoną na 362 sprężynach. Jej wnętrze nawiązuje podobno do winnicy poprzez tarasowe rozmieszczenie balkonów dla publiczności, ale ja miałam skojarzenie z morskimi głębinami. Tym bardziej uzasadnione, że ściany pokrywa powłoka z gipsu i recyklingowanego papieru formowana nieregularnie w kształty przypominająca morskie gąbki i koralowce. Do środka Elphi wjeżdża się najdłuższymi w Europie schodami ruchomymi (82 m), które zakrzywiają się u góry, więc nie widać ich końca. Wszystko po to, by odwiedzającym to miejsce niespodziewanie u szczytu schodów ukazało się ogromne okno z panoramą portu. Wrażenie jest niepowtarzalne, a widok za oknem niesamowity.

Schody w dolnej części filharmonii nawiązują do ceramicznej podstawy budynku i wykonane są również z cegieł, a ich ciemny kolor ostro kontrastuje z górnym biegiem – dla odmiany drewnianym – w kolorze bielonego dębu. Szklana, pięciometrowa, falista ściana oddziela foyer od tarasu opasającego cały budynek (360 stopni), z którego roztacza się widok na port i miasto. Elewację nadbudowanej części zmontowano z 1100. paneli o wadze 1,2 t każdy i cenie jednostkowej 20 tys. euro., zajmuje ona powierzchnię 2. boisk piłkarskich. Szkło z domieszką bazaltu hartowano w temperaturze 600 stopni i modelowano, by powstały odpowiednie zakrzywienia brzegów, osiągając w ten sposób efekt wizualny pofałdowanej tafli wody. Góra nowej części filharmonii rodzi skojarzenia ze spienioną morską falą. Budowa planowana wstępnie na trzy lata trwała o 7 lat dłużej, a o jej zakończeniu hamburczyków poinformował świetlny napis „FERTIG” (gotowe) na zewnętrznej ścianie. Uroczysty koncert inauguracyjny 17.01.2017 poprzedziło radosne oświadczenie ówczesnego prezydenta Niemiec Joachima Gaucka: „W końcu Elphi się przebudziła”, a wystąpił wówczas zespół o symptomatycznej nazwie Zawalające się Stare Budynki (trzeba mieć dystans!).

Byłam w Elbphilharmonie 17 maja 2022r. i z pewnością zarówno koncert jak i miejsce, w którym się odbył zapamiętam do końca życia. Anne Sophie Mutter grałą tego wieczoru specjalnie dla niej skomponowany przez jej męża Andre Previna koncert skrzypcowy „Anne Sophie”. Towarzyszyła jej orkiestra pod batutą Wasilija Petrenko, która ponadto grała jeszcze utwory Bernsteina i Rachmaninowa, w bisach zaś utwory związane z Ukrainą autorstwa Rimskiego-Korsakowa i Musorgskiego. Siedziałam na I balkonie, mając naprzeciw solistkę, ale nie sądzę, by zajmowane miejsce w tej sali mogło mieć jakikolwiek wpływ na jakość odbioru dźwięków. Zapewne wszędzie jest ona doskonała.

Publiczność tej pięknej sali również nie zawiodła tego wieczoru, nie odezwał się bowiem ani jeden dzwonek telefonu. Z prezencją było natomiast nieco słabiej, zauważyłam melomanów w sportowym odzieniu, a generalnie obowiązywała grzeczna poprawność, czyli panowie w ciemnych garniturach, panie w małych czarnych. Ale też sale filharmoniczne nie stawiają tak wysoko poprzeczki modowej, jak operowe.

Znalazłam w Hamburgu sklep Falkenhagen (Schauenburgerstr. 47), który już dawno powinien zniknąć, bo też kto teraz nosi kapelusze? Wybór może w nim oszołomić, a miła obsługa zniewolić uprzejmością i profesjonalizmem. Spacerując po mieście, jednego dnia 8,5 godziny, następnego prawie 6, trafiałam przez zupełny przypadek do urokliwych pasaży handlowych pamiętających czasy cesarstwa, maleńkich sklepików z bardzo staranie przemyślanymi dekoracjami witryn i antykwariatów z książkami, które wyglądały jakby wczoraj je wydano, choć pamiętały co najmniej czasy Goethego, Rilkego, Manna.

Na ulicach Hamburga, szczególnie w najnowszej dzielnicy HafenCity zamieszkałej przez zamożną klasę średnią, znacznie częściej widziałam dzieci pod opieką ojców, niż matek. Zasadę 3K (Kinder, Kuche, Kirche, czyli dzieci, kuchnia, kościół) młode Niemki pewnie bez żalu pożegnały, a ich partnerzy ochoczo przejęli część obowiązków wychowawczych nad najmłodszym pokoleniem.

Tandetne pomniki ku czci czy nowoczesne rzeźby, nachalna funeralistyka czy metalowa kostka w bruku, by ocalić pamięć – każda społeczność ma wybór, a o gustach należy wreszcie zacząć dyskutować. Styl, piękno budynków, niezwykłe pomysły urbanistyczne, estetyka terenów zielonych czynią miasto absolutnie zjawiskowym i niepowtarzalnym. Uważam, że Hamburg powinien chociaż raz w ramach obowiązkowego programu zobaczyć każdy student architektury lub budownictwa.

Restauracji i barów w Hamburgu nie sposób zliczyć, bo też Niemcy lubią zjeść. Jednego wieczoru postanowiłam i ja skosztować ich typowej kuchni. W Hofbraeuhaus (Esplanade 6) poddałam się jednak, gdy moim oczom ukazał się kotlet wielkości lotniska i góra frytek. Z podkulonym ogonem następnego dnia zmieniłam miejsce. Nieopodal kościoła św. Michała, przy Ditmar-Koel-Str. 18 odkryłam restaurację portugalską Ola LIsboa. Świetna dorada, tuńczyk zresztą też, z grillowanymi warzywami i ziemniakami w porze lunchu kosztuje tu zaledwie 9,9 euro. To zresztą cena wielu dań w porze obiadowej, wieczorem są one ponad dwukrotnie droższe. Przy okolicznych ulicach działa wiele innych jeszcze restauracji, np. Coimbra, specjalizujących się w iberyjskiej kuchni, ale nie zdążyłam ich odwiedzić, bo byłam wierna Oli. I cukierni z nią sąsiadującej, w której są pyszne lody kawowe i jeszcze lepsze kruche choć masywne wafelki-rożki, w których się je podaje.

Z kulinariami jak z samochodami – każdy lubi co innego. Ale kolor marchewkowy na pewno połączyłby najzacieklejszych antagonistów, i nie talerz mam na uwadze.

W zasadzie jedynym nieporozumieniem kulinarnym okazało się pochodzące z Czech divadlo, chociaż po czesku powinno się użyć słowa „podivin”, bo divadlo znaczy teatr, może i symptomatycznie? Z językiem naszych sąsiadów to w ogóle są niezłe nieporozumienia, bo „laska nebeska” w rzeczywistości tłumaczy się na prozaiczny „modry hul”. Wracając zaś do smakowej katastrofy rodem znad Wełtawy, lojalnie ostrzegam przed deserem o nazwie „trdlo”, teraz budzi we mnie skojarzenie z „truchło”. Sieciowe cukiernie o nazwie Trdlo Factory, choć bardzo szykownie urządzone, co jednak nie powinno usypiać czujności, należy omijać szerokim łukiem. Przecudnej urody cukierniczka, chyba tak nazywa się sprzedawczyni w cukierni?, czy chciałam, czy nie, a w zasadzie nie chciałam, bo zamówiłam echtes Eis (prawdziwe lody), wręczyłą mi je w… sporych rozmiarów zawijanym rożku z drożdżowego ciasta. Lody w bułce to coś tak okropnego, że Czesi wreszcie powinni nam wybaczyć Zaolzie.

Z hotelami w Hamburgu, jakkolwiek działa ich wiele, należy obchodzić się ostrożnie, chociaż może nie aż tak jak z czeskimi deserami. Rezerwacja na ostatnią chwilę może niestety zakończyć się rozczarowaniem. W mieście bardzo często odbywają się bowiem imprezy targowe o światowej renomie. Mnie dopadł festiwal OMR i 70 tys. odwiedzających, którzy przecież musieli gdzieś nocować. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, a mój pobyt zarówno w hotelu Radisson Blue (Flughafenstr. 1-3) przy samym lotnisku, jak Holiday Inn (Ueberseeallee 15) kwadrans spacerem od Elbphilharmonie, uważam za nad wyraz udany.

Wieże i wieżyczki – znak firmowy miasta nad Łabą, które pokochałam od pierwszego wejrzenia, a które zrewanżowało się wrażeniami, których kompletnie się nie spodziewałam. Hamburg entuzjastycznie wpisałam na moją osobistą listę miast idealnie spełniających oczekiwania przy zwiedzaniu w stylu city break, które z biegiem lat coraz bardziej mi odpowiada i powoli zaczyna wypierać podróże pt. „Zadyszka”. Hamburski feeling, parafrazując słowa Agnieszki Osieckiej – „to jest to!”.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x