
03 lut Europa. Francja. Wiosna w lutym
3-9.02.2019
Gdy jestem we Włoszech nie mam wątpliwości, że kocham ten kraj nad życie, ale gdy jestem we Francji, mam tak samo. Całe szczęście, że ten brak lojalności w namiętnościach dotyczy tylko kwestii geograficznych. Tym co łączy oba te kraje, prócz nadzwyczajnej melodyki języków romańskich, świetnej kuchni, estetyki, jest radość życia. Uwielbiam obserwować ludzi, którzy są dla siebie uprzejmi i mili, uśmiechają się do siebie, a tu pole tych obserwacji jest bardzo szerokie.




W samym centrum Lyonu, przy Pl. Bellecourt, nadal działa 5 księgarni, w Krakowie przy Rynku ostała się jedna, i to sieciowa. Podobnie rzecz ma się z kinami, po likwidacji ARS-u zostały nam tylko Barany. Francuzi mogą wciąż chodzić do małych kin, gdzie „ktoś gra na pianinie”, czego im szczerze zazdroszczę, bo multipleksów nie lubię, a małych kin jest u nas coraz mniej.



Kupcy lyońscy mają się świetnie, a kupujący mogą się czuć dopieszczeni estetyką witryn. W mieście wciąż działają manufaktury tkackie, wytwarzające świetnego gatunku żakardy.





Amfiteatr lyoński powstał 2100 lat temu, wkrótce po założeniu miasta, i jest najstarszym i jednym z największych w Galii. Audytorium w obecnym kształcie może pomieścić 4,5 tys. widzów, ale w czasach antyku, gdy siedzenia znajdowały się również w podziemiu i lożach, prawie 11 tys. Z położonego na wysokim wzgórzu amfiteatru, współcześnie, roztacza się widok na miasto, a przy dobrej pogodzie nawet na Alpy, w antyku przesłaniała go 30-metrowa ściana, poprawiająca akustykę teatru. Nogi, na drugim zdjęciu, całkowicie współczesne, należą do studentki szkoły muzycznej, znajdującej się w sąsiedztwie amfiteatru na wzgórzu Fourviere, czyli w Starym Lyonie.


„Nie mogą schody wyjść nigdy z mody”, jak śpiewał Piotr Fronczewski,a w Starym Lyonie z codziennego używania. W labiryncie uliczek można dzięki nim wydatnie skrócić czas wejścia na wzgórze Fourvière, mijając po drodze zamieszkałe od stuleci kamienice, kawiarnie kuszące zapachem lokalnych wypieków, sklepiki z pamiątkami.





Dopóki ludzie kupują kwiaty, jest jakaś nadzieja dla tego świata targanego przez nienawiść i wojny. Na Pl. Bellecourt nieśmiało zaczynają kwitnąć róże, więc wbrew twierdzeniom niektórych niedowiarków ocieplenie klimatu jest kwestią widoczną gołym okiem, a nie wykreowaną przez naukowców. Dzisiaj jednak nie tyle krzewy kwitnących w lutym róż przykuwały uwagę na pl. Bellecourt, co strajk „żółtych kamizelek” – ruchu obywatelskiego występującego przeciwko rosnącym kosztom utrzymania i elitom politycznym. Fala protestów przetaczająca się ostatnio przez Francję i towarzyszące im zamieszki spowodowały nie tylko spore zniszczenia, ale śmierć kilku osób. W Lyonie manifestacja odbywała się bardzo spokojnej atmosferze i, co zaobserwowałam, miała raczej charakter spotkania towarzyskiego, niż rewolucji.



Przez Rodan przerzucono 12. mostów, łączących starszą część miasta, położoną na prawym brzegu rzeki, z nowszą. Miasto założyli Rzymianie w 43r. p.n.e., a czasy jego świetności, jako europejskiego centrum produkcji jedwabiu, przypadały na długi okres – od renesansu do niemalże końca XIXw., gdy wynaleziono sztuczną przędzę. Stąd pochodzą też tkaniny żakardowe – wielobarwne, o rozbudowanych wzorach, i jednokolorowe (adamaszki), zawdzięczające swą nazwę wynalazcy mechanicznego krosna Joseph-Marie Jacquardowi. Wreszcie to tutaj bracia August i Louis Lumière skonstruowali pierwszy kinematograf i nakręcili pierwszy film (wyjście robotników z miejscowej fabryki), wyprzedzając niemal o wiek sztukę socrealizmu.

Kuchnię regionu administracyjnego Owernia-Rodan-Alpy, którego od 1 stycznia 2016 r. stolicą jest Lyon, Francuzi uważają za prostą. Cieniem kładzie się na niej okres nędzy wywołanej wojną z Prusami w l. 1870-1871, kiedy to zubożała nagle burżuazja zaczęła zajmować się prowadzeniem restauracji. A że arystokracja czuła wstręt do podrobów, żołądki, móżdżki, cynaderki itp. lądowały na talerzach klienteli o chudszych portfelach. Z tego okresu pochodzi przepis na danie dla prawdziwych twardzieli, czyli gotowaną cielęcą głowę faszerowaną ozorem i móżdżkiem nieszczęśnika, którą to głowę w renomowanej Brasserie Georges widziałam dzisiaj na talerzu sąsiada, sama nie ryzykując tego przedsięwzięcia. Z makabresek do jedzenia jest jeszcze sałatka z owczych nóżek, grillowane flaki wieprzowe, kiełbasa z cielęcych i wieprzowych żołądków,. Na ich tle zjedzone przeze mnie podczas pierwszego tu pobytu, nieświadomie zresztą, cielęce cynaderki w koniakowym sosie jawią się niczym danie dla niemowlaka. A na lunch w jednej z moich ulubionych bouchons (typowa dla Lyonu kilkustolikowa jadłodajnia, serwująca zestawy dnia na obiad i kolację) Les Culottes Longues serwowano dzisiaj pasztet z grubo krojonej wątróbki cielęcej z prażonymi włoskimi orzechami i kaparami w cieście francuskim oraz zapiekankę z ryby (masa z purée ziemniaczanego z dodatkiem wędzonego szczupaka). W bouchon wskazana jest wcześniejsza rezerwacja miejsca, gdyż w porze obiadu i kolacji przychodzą do nich stali klienci, a że stolików jest zaledwie kilka, przypadło mi miejsce przy barze.



Gdy widzę słodycze, to kwiczę, a gdy książkę – troszkę. Mam wielką nadzieję, że moje wnuczki będą chciały się uczyć francuskiego, mimo jego koniugacyjnych meandrów. Wprawdzie postęp techniki w translacji jest ogromny i wieszczy się, że wkrótce elektronika będzie dominować w tłumaczeniach, ale przecież żywego słowa nic nie zastąpi. W Krakowie też mamy fantastyczną księgarnię specjalizującą się w literaturze dziecięcej, na Dolnych Młynów, w której zakupy, dzięki świetnie znającej temat właścicielce to prawdziwa przyjemność.


Bazylika St-Martin-d’Ainay, w obecnym kształcie powstała w XIIw., ale jej początki sięgają wieku V.; z tego czasu zachowała się jej niewielka część spełniająca teraz rolę kaplicy. Bazylika, wbrew nazwie, nie sprawia przytłaczającego wrażenia, a zachwyca pięknymi witrażami i mozaikami.




Stary Lyon leży nad Saoną i łączy go z miastem 9 mostów, w tym jeden przeznaczony tylko dla pieszych. Półwysep w rozwidleniu między Rodanem a Saoną jest w części wytworem człowieka (Lyon Confluence i Perrache). Kościół katolicki zwietrzył bowiem interes i rozszerzył swe włości w samym centrum miasta, zmieniając naturalny bieg rzeki.




Taki nasz Kleparz. Nie podejrzewałam, że pleśń spożywcza może mieć tyle kolorów. Nic dziwnego, że Francuzi piją namiętnie wino, bo bez rozpuszczalnika żaden układ pokarmowy nie przyjąłby takiej różnorodności drobnoustrojów. Zauważyłam, że do krojenia serów, a krążki często są wielkości koła do ciężarówki, mają krajalnice laserowe, co bardzo ułatwia pracę sprzedawcom. Po prostu pytają klienta, czy promień światła jest w odpowiednim miejscu sera i odcinają żądany kawałek.





Po drodze z Lyonu zatrzymuję się zawsze w Niemczech, które też potrafią być piękne. Betzenstein w Szwajcarii Frankońskiej (Bawaria) zachwyca nie tylko kolorami domów z pruskim murem, uprzejmością mieszkańców, ale też, co było dla mnie kompletnym zaskoczeniem, świetną lokalną kuchnią w restauracji Schlossgasthof Betzenstube (wyborna jagnięcina). Miasteczko liczy niespełna 2,5 tys. mieszkańców, są w nim trzy pałace, w tym dwa zamieszkałe, w ostatnim działa luksusowy hotel, ewangelicki kościół i, w charakterze głównej atrakcji turystycznej, 92-metrowa studnia z XVI w.



Jako że dzisiaj sobota Niemcy poświęcają się aktywnościom społecznym. W Betzenstein np. od rana zbierali się muzycy amatorskiej orkiestry. Jeśli ludzie się lubią, chcą wspólnie, mile spędzać czas. Jeśli nie – wystarcza im samotne oglądanie tv Trwam i słuchanie Radia Maryja.




Krajobraz u naszych zachodnich sąsiadów, również tereny byłej NRD, usiany wiatrakami. I smogu ani śladu. Za to u nas znowu „wągiel przywieźli” i rok w rok średniej wielkości miasto do piachu z powodu zanieczyszczeń.

Miło poczytać o poranku i uśmiechnąć się w niedzielę.