
17 wrz Europa. Francja. Paryż. „Stracone złudzenia” 3-9.09.2022
Szczęśliwym trafem moje tegoroczne wakacje rozpoczął i kończy spektakl w Opéra National de Paris. W maju kończyłam sezon obłędnym przedstawieniem „Cyrulika sewilskiego” z naszym Andrzejem Filończykiem w roli Figara, a we wrześniu rozpoczęłam sezon 22/23 „Toscą”. Mogę śmiało stwierdzić, że przymknięte oko opaczności i tym razem łaskawie na mnie spojrzało, gdyż w partii Mario Caravadossiego wystąpił Joseph Calleja, a orkiestrą dyrygował Gustavo Dudamel. Wcześniej znałam tego wenezuelskiego dyrygenta jedynie z wykonań muzyki symfonicznej przez jego Młodzieżową Orkiestry Simona Bolivara w Caracas i ujmowały mnie one niezwykle radosnym potraktowaniem poważnego repertuaru. Natomiast 44-letniego tenora pochodzącego z Malty (powinnam chyba napisać „Maltańczyka”, ale skojarzenie jest zbyt oczywiste), wielkoluda, ma prawie 2 m wzrostu, od dawna chciałam zobaczyć na scenie, gdyż uważany jest za jednego z najbardziej ekscytujących tenorów lirycznych na świecie.

Zaczęło się jednak bardzo niefortunnie, bo odwołaniem na dwa dni przed terminem mojego lotu do Paryża. Czasy są bowiem wciąż bardzo trudne dla linii lotniczych, które w trakcie pandemii zbyt szybko pozbywały się zbędnych wówczas pracowników. Teraz, gdy ruch wrócił do normy cierpią zaś na permanentne niedobory kadrowe, co przekłada się oczywiście na punktualność, czy wręcz kasowanie połączeń. Wszystko na szczęście dobrze się skończyło, po 12-godzinnej podróży dotarłam do Paryża i nawet udało mi się nie spóźnić na przedstawienie. A miałabym czego żałować, bo spektakl (premiera i inauguracja sezonu 222/23) okazał się świetny.


3 września 2022 r. w partii Florii Toski wystąpiła Saioa Hernández, debiutująca tego dnia w Operze Paryskiej, w roli Mario Cavaradossiego wystąpił Joseph Calleja, barona Scarpii Bryn Terfel, a Cesare’a Angelotti Sava Vernič. Przedstawienie dzięki wyobraźni Christofa Hetzera zyskało świetną oprawę scenograficzną, obfitującą w zaskakujące i nowatorskie rozwiązania, np. stylizowane wnętrze kościoła tworzył ogromny, poziomy krzyż umieszczony nad sceną, będący zarazem jej drugim poziomem, na którym również rozgrywała się akcja. Bardzo podobał mi się także pomysł, by całą scenę przesłonić muślinowym ekranem, osiągając w ten sposób efekt lekko zamglonego obrazu i wrażenie, że widz obserwuje akcję z ukrycia. Przedstawienie nie miało słabych stron. Potężny głos Josepha Callejy i jego aria „E lucevan le stelle”, kilka wysokich „c” Saioy Hernández i w jej interpretacji aria „Vissi d’arte” „Te Deum” chóru publiczność natychmiast nagradzała gromkimi brawami, a na koniec standing ovation.



Dodatkową, i zupełnie niespodziewaną, atrakcją wieczoru okazała się obecność na spektaklu Prezydenta Republiki Francuskiej Emanuela Macrona i jego szykownej żony Brigitte,3którzy zajmowali lożę w sąsiedztwie mojego miejsca. Bez ostentacji i szumu, jak zwykli widzowie pojawili się w operze na przedstawieniu.


Tym natomiast, co bardzo mnie zbulwersowało i zmartwiło była kompletna dowolność stroju wśród publiczności. Nie brakowało pań w plażowych strojach, panów w niechlujnych koszulach, osób płci obojga w sportowych butach lub (o, zgrozo!) sandałach. I nie byli to wyłącznie przybysze z USA, ale także Francuzi. Jednak publiczność w Opera Garnier prezentuje się zdecydowanie bardziej elegancko.

Tym razem, i po raz pierwszy, mieszkam w XIII dzielnicy Paryża, niezbyt ciekawej i oddalonej od centrum miasta (np. Île de la Cité) ok. pół godziny pieszo. Taki też dystans pokonałam, korzystając z pięknego niedzielnego przedpołudnia, by zobaczyć czasową wystawę „Maya Ruiz-Picasso, córka Pablo”, którą urządzono w paryskim muzeum artysty, mieszczącym się w Hôtel Salé (5 Rue de Thorigny, w dzielnicy Le Marais). Budynek powstał w XVII w. (1656-1659) wg projektu Jeana Boulliera, zaś bogate rzeźby i zdobienia architektoniczne zawdzięcza braciom Gaspardowi i Balthazardowi Marsy oraz Marcinowi Desjardinsowi. Należał do francuskiego finansisty, doradcy królewskiego i poborcy podatkowego Pierre’a Auberta. W trakcie swej długiej historii wielokrotnie zmieniał przeznaczenie, mieściła się tutaj np. szkoła artystyczna, w której nauki pobierał Honoré de Balzac, teatr, w którym wystawiono „Cyda” Pierre’a Corneille’a, wreszcie od 1985 r. otwarto w nim Muzeum Picassa, wydatnie wzbogacone po śmierci żony artysty Jacqueline Roque. Obecnie w zbiorach muzeum znajduje się ok. 5 tys. różnego rodzaju dzieł pochodzących głównie z osobistej kolekcji artysty, np. 253 jego obrazy i 43 dawnych mistrzów, m.in. impresjonistów Renoira i Matisse’a, a także imponujący zbiór memorabiliów, np. 17 tys. fotografii, 11 tys. książek.



Do końca grudnia 2023 r., i to jest bardzo dobra wiadomość, w muzeum trwa wystawa prezentująca różne dzieła artysty (obrazy olejne, rysunki, rzeźby), a także fotografie, których tematem są głównie pierwsza córka Maya i jej matka – Marie Thérèsy Walter. Picasso poznał Marie Therèsę mając 45 lat, ona zaledwie 17, przy wejściu do Galerii Lafayette. Natychmiast zakochał się bez pamięci w pięknej blondynce i ta 8 lat później (5 września 1935 r.) urodziła mu pierwszą córkę. Artysta miał już starszego od niej 10 lat syna, którego Maya poznała, będąc już nastolatką. Więzi w rodzinie artysty były nad wyraz zresztą skomplikowane, np. z córką Mayą zerwał wszelkie kontakty w 1960 r. na wieść o jej zamążpójściu i tak pozostało do jego śmierci 8 kwietnia 1973r.


Obrazy i rysunki zarówno te w pełni realistyczne jak kubistyczne, przedstawiające Mayę są zachwycające. I nawet na tych drugich można dostrzec podobieństwo do modelki. Olejne portrety malutkiej Mai to malarski absolut.


Rownież na kubistycznych portretach Marii Thérèsy czy jej matki rysy nie pozostawiają wątpliwości co do pierwowzoru.


Pablo Picasso, jak każdy artysta, czerpał inspiracje z obserwacji dzieł innych wybitnych twórców. Ten profil jego artyzmu na wystawie prezentują 2 obrazy stanowiące wariacje na temat „Śniadania na trawie” Édouarda Manet (obraz znajduje się na V piętrze Musée d’Orsay) oraz portret chłopca nawiązujący do znanego obrazu „Lame”(„Kulawa noga”) autorstwa Jusepe de Ribera. I tu dopiero zaczyna się pyszna zabawa, bo pierwowzór wypożyczony z Luwru umieszczono obok kubistycznego obrazu Picassa. Po chwili paralele stają się bardzo czytelne.



Zabawa ta staje się jeszcze przyjemniejsza, gdy po obejrzeniu dokumentalnego filmu o relacjach między ojcem i córką patrzyłam na kubistyczne dzieła Picassa. Widząc twarze Mai, Marii Thérèse i jej matki Émilie Marguerite Walter, czy wreszcie jego samego na fotografiach i w filmie bez żadnego trudu można zidentyfikować osobę na obrazie lub rysunku. Podobieństwa są bardzo czytelne, a clou polega na tym, że wystarcza jakiś drobny szczegół, np. grecki nos Marii Thérèsy, oczy Mai, owal Émilie Marguerity, by abstrakcję na obrazie przełożyć bez trudu na rzeczywistą postać. Widziałam dzieła Pablo Picasso w wielu muzeach, ale dopiero dzięki tej wystawie zrozumiałam, że kubizm nie był wytworem chorej wyobraźni, lecz indywidualizmu twórców i wymagał doskonałej wręcz techniki.


Szalone kolory i formy osiągają wyżyny na portretach Mai bawiącej się. Z lalką, łódką, konikiem – na wszystkich Pablo Picasso namalował szczęście. Również własne, bo okres powstania tych prac był bez wątpienia najlepszym pod każdym względem w jego życiu. Spełniony artystycznie, obdarzony kochającą rodziną, wolny od napięć w ojczyźnie rozdartej przez reżim Franco mógł spokojnie oddać się twórczym peregrynacjom, które przynosiły też olśniewające efekty ekonomiczne. Tak jest zresztą po dziś dzień, ceny jego obrazów na aukcjach od dawna przekraczają 100 mln dolarów, a ich twórca uważany jest za najdroższego malarza XX w.



Moje dwie największe fascynacje dostrzeżone na wystawie: rzeźba przedstawiająca głowę Marii Thérèsy , z charakterystycznym greckim nosem, i obłędny „Portret kobiety” – to w dziale „kubizm”.


Zaś w dziale „naturalizm” zachwycające są rysunki przedstawiające córkę i jej matkę, mały olejny portret Mai w czepeczku na głowie (istnieje też takie zdjęcie).




Odrębny temat wystawy stanowią memorabilia, wśród nich zdjęcia, oryginalna odzież należąca do artysty i jego córki (np. skórzane trzewiczki w beżowym kolorze), szkolne zeszyty Mai z wpisami i rysunkami ojca, jego wycinanki – zabawki.

Ceramika, kolaże (np. prezentowany na wystawie – z motylem), rzeźby, rysunki, obrazy – otaczający świat przez długich 91 lat wciąż dostarczał mu tematów, które zamieniał w dzieła sztuki. Tworzył dzięki miłości – do wciąż odkrywanych i często zmienianych partnerek (wybierał je niezwykle starannie, wszystkie kobiety Picassa cieszyły się olśniewającą urodą) i swych dzieci. Wśród tych ostatnich tylko Maya Ruiz Picasso zajmuje się badaniami spuścizny po ojcu. Uznawana jest zresztą za najlepszą znawczynię jego twórczości. Zbieg okoliczności sprawił, że na wystawie „Maya Ruiz Picasso, córka Pablo” byłam w wigilię jej 87. urodzin, 4 września.


Zaś kolejny traf zdecydował, że znowu znalazłam się w Musée d’Orsay. Na budynku znajduje się bowiem sporych rozmiarów anons o wystawie Edwarda Muncha, który natychmiast skłonił mnie do zakupu biletu, wreszcie nie trzeba stać w kilometrowej kolejce do kasy, bo zakup internetowy jest banalnie prosty. Już będąc w muzeum przeczytałam, że owszem, Munch będzie w d’Orsay, ale za dwa tygodnie. Pomyłka w rezultacie okazała się bardzo szczęśliwa, a dzień w otoczeniu najlepszego malarstwa w dziejach minął stanowczo za szybko. Muzeum jest kilkupoziomowej, ogromne, więc nauczona wcześniejszym doświadczeniem od razu udałam się na V piętro z działem „neoimpresjoniści, impresjoniści, postimpresjoniści”. Zbiory są przebogate, można je oglądać, idąc sala za salą (zwykle dominuje w takiej metodzie oglądanie dokonań poszczególnych artystów, rzadziej konkretna technika malarska), ale ciekawsze są poszukiwania wg określonego klucza. Tu można zaufać własnej fantazji i obrać dobie jakiś temat, np. pejzaż, martwa natura, portret. Przy tego typu zwiedzaniu nieodzowny jest zakup odpowiedniej literatury w muzealnym sklepiku lub, jak zrobiłam przy poszukiwaniu zaledwie trzech obrazów Berthe Morisot rozsianych w różnych salach – zasięgnięcie informacji u świetnie zorientowanych pracowników.



Szukałam również „Śniadania na trawie” Èduarda Manet, a to z uwagi na inspirację Pablo Picassa, ale nie musiałam się specjalnie wysilać, gdyż jest bardzo dobrze eksponowany. Porównałam zdjęcia, które zrobiłam w obu muzeach – nie ma wątpliwości.



Zestawienie dwóch autoportretów Vincenta van Gogha, autoportretu Paula Gauguin z żółtym krzyżem i obrazu Maurice’a Denisa „L’Offrande au calvaire” z analogicznym krzyżem, tancerek Edgara Degas i Henri de Toulouse-Lautreca, portretów dzieci autorstwa Alfreda Sisleya, Auguste’a Renoira i Vincenta van Gogha czy obrazów malowanych techniką pointylizmu przez Henri-Edmonda Crossa (jego „Złota wyspa”!), Paula Signaca, Henri Matisse’a – ta przygoda, w tym muzeum zdaje się nie mieć końca.









Nadal nie przekonują mnie, ale to oczywiście wyłącznie subiektywne odczucie, portrety pędzla Paula Cézanne’a. Wydają mi się obrazami z pogranicza sztuki naiwnej. Za to uwielbiam bez wyjątku wszystkie jego martwe natury, które widziałam w Lyonie i Paryżu. Nie mogę pojąć, że spod tej samej ręki wyszły krągłe owoce i kanciaste twarze.


Protoplasta impresjonizmu Claude Monet, hurtowy producent „Lilii wodnych” (ok. 250 wielkoformatowych monotematycznych obrazów rozsianych po całym świecie) zdecydowanie lepiej prezentuje się w Musée d’Orsay. Studium „Kobieta trzymająca parasolkę” (2 obrazy) w niczym nie nawiązuje do nudnych lilii.



Wśród muzealnych rarytasów są również nieprzeciętnej urody portrety dzieci namalowane przez Pierre’a-Auguste’a Renoira, słynna rzeźba baletnicy Edgara Degas, i przecudna martwa natura z peoniami Éduarda Manet.





Czas w muzeum odmierza ogromny zegar, dawniej był tu bowiem dworzec kolejowy. To na lewym brzegu Sekwany, po drugiej stronie rzeki znajduje się Luwr, I nieco dalej Muzeum Picassa.

W Le Marais na pograniczu III i IV dzielnicy i na prawym brzegu Sekwanyw znajduje się Muzeum Picassa, ma zupełnie odrębny charakter, bo jest kameralna, z wąziutkimi, kolorowymi uliczkami, małymi ogrodami na dziedzińcach, licznymi restauracjami i kawiarniami, galeriami sztuki, butikami z luksusowymi towarami. To tutaj znajduje się żydowskie serce miasta, a szyldy sklepów często są dwujęzyczne (w językach francuskim i hebrajskim). Wreszcie to tu można zobaczyć najstarszy dom w Paryżu (Rue Volta 3). Spacer bez konkretnego celu po Le Marais doprowadził mnie w końcu do Centrum Pompidou, które uważam za słaby pomysł architektoniczny. Trudno nazwać go nowoczesnym, choć pewnie taki zamysł przyświecał projektantowi tworzącemu tę pozbawioną sensu plątaninę rur.




Trasa spacerowa z XIII dzielnicy w kierunku Wieży Eiffla najpierw zaprowadziła mnie na wąziutką, brukowaną i stromo pnącą się w górę rue Mouffetard (w dzielnicy V). Można tu zrobić świetne zakupy, przede wszystkim spożywcze. W niedzielę ulica zamknięta jest dla ruchu kołowego i zamienia się w wielkie targowisko. Za to w poniedziałek większość sklepów i restauracji jest nieczynna.




Nieopodal tego miejsca znajduje się naukowy kwartał miasta: Instytut i Szpital Marii Curie (26 Rue d’Ulm, łatwo go znaleźć po fresku na bocznej ścianie przedstawiającym twarz uczonej), Laboratorium Ludwika Pasteura (z wielką tablicą pamiątkową od strony 47 Rue d’Ulm), Panthéon i wiele tzw. wielkich szkół i uniwersytetów.


Minąwszy Ogród Luksemburski (remontowany jest właśnie gmach Senatu), zaraz przy następnej przecznicy trafiłam na duży plac z proporcjonalną do jego rozmiarów fontanną (Place Saint-Suplice) i klasycystycznym Kościołem św. Sulpicjusza.




Budynek, jak na laickie państwo przystało, mocno już zaniedbany kryje w Kaplicy św. Aniołów (pierwszej po prawej stronie od wejścia) prawdziwy rarytas – malowidła ścienne samego Eugène’a Delacroix. Namalował je w l. 1855-1861. Na suficie zamontował grube płótno, na ścianach bocznych zaś namalował obrazy techniką enkaustyczną (zewnętrzną powierzchnię pokrył jak płótno – farbami w spoiwie z wosku pszczelego). Żadne z malowideł nie jest więc w istocie freskiem. Przedstawiają zaś walkę Jakuba z aniołem, wypędzenie Heliodorusa ze świątyni oraz zgładzenie smoka przez św. Michała. Dynamika postaci, ekspresja twarzy i szalone kolory – wszystkie charakterystyczne cechy malarstwa Delacroix znalazły odbicie również na tych malowidłach.





Kościół św. Sulpicjusza po pożarze Notre Dame (wciąż trwa odbudowa ze zniszczeń) przejął jej funkcję i stał się katedrą, a zarazem najważniejszą świątynią we Francji. W przeszłości traktowano go z atencją (tu odbył się ślub Victora Hugo z Adèle Foucher, chrzest markiza de Sade, uroczystości pogrzebowe prezydenta Chiraca), a literaci z zainteresowaniem (wyraźną słabość miał do tego kościoła np. Honore de Balzac, a współcześnie – Dan Brown, który umiejscowił tu akcję „Kodu Leonarda da Vinci”).


Kierując się z Place Saint-Sulpice w stronę Wieży Eiffla można odbyć pouczającą marszrutę po paryskich butikach. Na uwagę zasługują zwłaszcza te mieszczące się przy Rue Grenelle, która jest bliźniaczo pod względem luksusu podobna do Rue Saint-Honoré znajdującej się po drugiej stronie Sekwany. Wystarczy spojrzeć na witryny tutejszych sklepów i od razu wiadomo, co za chwilę założą… Włoszki, Japonki, które bardzo chętnie robią zakupy w Paryżu. A założą np. okulary w stylu Olgi Tokarczuk i Andy Rottenberg (Ideał Optic, 167 Rue de Grenelle) – w masywnych, okrągłych ramach o zdecydowanych, odważnych kolorach, w takich też barwach muszkieterki (sklep Skorpios, 5 Rue de Grenelle) pantofle na grubej podeszwie i słupku jak dąb Bartek (Boutique Iris, 28 Rue de Grenelle).




Z bólem muszę stwierdzić, że paryżanki (i Francuzki) noszą się coraz słabiej i raczej rzadko widzę kogoś przykuwającego wzrok. Kondycję modową mężczyzn natomiast wciąż oceniam wysoko, szczególnie w pokoleniu, które dawno już weszło w smugę cienia. Lniane garnitury, na głowach – niektórych – panamy i lśniące czystością buty. Podobnie dobrze rzecz ma się z dziećmi, młode Francuziątka ubieranie są po prostu świetnie, i to od urodzenia (o tym można się przekonać w sklepie Natalys, 43 Av. Les Gobeins). Będąc tym razem w Paryżu, niestety nie udało mi się znaleźć nowych, ciekawych sklepów z damską garderobą. Za to przez zupełny przypadek trafiłam do malutkiego butiku Chanel, wyłącznie z kosmetykami (40 Rue des Francs Bourgeois) i „ustrzeliłam” w nim limitowane perfumy Paris-Paris, o których na oficjalnej stronie już dawno zamieszczono informację „wyprzedane”.




W drodze do wieży kolejnym przystankiem może być Les Invalides i znajdujący się kompleksie budynków przeznaczonych dla weteranów wojennych okazały kościół z błyszczącą z daleka złotą kopułą. W Kościele Inwalidów znajduje się sarkofag Napoleona Bonaparte. By go zobaczyć, trzeba zaopatrzyć się w bilet za 14 euro (łączony z Muzeum Armii). Budynki tego swoistego miasta w mieście zbudowano z inicjatywy króla Ludwika XIV dla ok. 4 tys. weteranów, zapewniając im dach nad głową i opiekę medyczną.


Wieża Eiffla, niczym nasz Pałac Kultury, piękna wprawdzie nie jest, ale miasta bez niej wyobrazić się nie da. W tym roku zapewnia susza spowodowała, że kwietniki i trawniki przed nią zamieniły się w klepisko. Staruszka przeżywa właśnie swój dziesiąty lifting w historii, więc w części pokrywają ją rusztowania i siatka zabezpieczająca, z tylu zaś widok skutecznie psuje ramię wysokiego dźwigu.


Każdy spacer po Paryżu wcześniej czy później wieńczą bulwary nad Sekwaną. Tego upalnego lata dające też chwilę wytchnienia dzięki „cieniowi wiatru” znad rzeki.



Bambusowe krzesełka wyplatane plastikową żyłką stojące przy maleńkich stoliczkach w prawie każdej restauracji i barze – symbol Paryża jak Wieża Eiffla i czerwona tabliczka z napisem „Metro”. Fantazja ich twórców zasługuje na najwyższe uznanie. Starałam się znaleźć dwa różne miejsca z takimi samymi krzesełkami. Bezskutecznie!




Estetyka Paryża – temat rzeka, a jej przejawy spotyka się na każdym kroku, np. przed paryskim Instytutem Liszta (92 Rue Bonaparte) w postaci urokliwej ławeczki czy wzruszającego muralu przedstawiającego dzieci (Rue Mouffetard).


A są przecież jeszcze zadbane, kolorowe ogrody rozsiane po całym mieście. Tego roku na paryskich kwietnikach panuje trend trawiasto-ostowy, widoczny też w Ogrodzie Luksemburskim. W ogrodzie tym zakończono właśnie remont Fontanny Medyceuszy, którą od głównej alejki dzieli prostokątny basen z dwoma szpalerami gazonów (na przekór modzie kwitną w nich pomarańczowe begonie i białe niecierpki).



Jestem wielką miłośniczką fontann, ale Paryż nie rozpieszcza mnie w tych upodobaniach. Owszem, znalazłam kilka, ale jedynie ta przed Kościołem Saint-Sulpice zrobiła większe wrażenie. Natomiast bardzo spodobał mi się pomysł z fontanną z wodą pitną, szczególnie pożyteczny tego upalnego lata.




W kategorii „woda w mieście” również rządzą Włosi. Nie mówiąc już o kulinariach – paryska nędza gastronomiczna doprowadziła mnie do takiego zniechęcenia, że odpuściłam restauracyjne poszukiwania i grzecznie robiłam zakupy spożywcze na Rue Mouffetard -sery, pieczywo, wędliny, warzywa i owoce są tam świetnej jakości i mimo wysokich cen bez oporu je płaciłam. Opór natomiast towarzyszył mi we wszystkich odwiedzanych restauracjach XIII dzielnicy, bo też 18,90 euro za dwa plasterki grillowanego łososia i kilka listków zielonej sałaty z octem uważam za rozbój na prostej drodze. Szczególnie, że mam w pamięci doświadczenia sprzed 3. miesięcy z XVII dzielnicy, która obfituje w przyzwoite restauracje.



Nie mam zaś żadnych zastrzeżeń do Hôtel des Ecrivains (8 Rue Coypel), wybrany eksperymentalnie świetnie się sprawdził i sprawił niespodziankę przede wszystkim wielkością pokoju, dotychczas w Paryżu trafiałam na takie raczej dla krasnoludków, niż ludzi). Ważne tylko, by nie dać się nabrać na tutejsze śniadania, które choćby i w cenie promocyjnej nie zasługują na to, by je jadać. Kilkadziesiąt metrów dalej można usiąść przy świetnej kawie i takim też rogaliku w Artisan Boulanger Bio (65 Av. Gobelins), płacąc 20% tego, co za słabe śniadanie w hotelu. W tej piekarni zjadłam doskonałą tartę cytrynową i deser Paris-Brest (nazwany tak na pamiątkę rowerowego wyścigu Paryż-Brest, parzone ciastko w kształcie koła rowerowego przełożone lekkim kremem z prażonych orzechów laskowych).




Tę podróż do Paryża zdominowała dzisiejsza wiadomość (8.09.2022) o śmierci królowej brytyjskiej Elżbiety II. Ikona, postać wybitna, najdłużej panujący władca świata, a jednocześnie głęboko nieszczęśliwy człowiek – dzieci i wnuki nie do pozazdroszczenia, nijaki mąż i na barkach kawał historii świata oraz premierzy własnego kraju wśród których nie brakowało i jednostek wybitnych (Margaret Thatcher, Winston Churchill), ale i nieudaczników (Theresa May, Boris Johnson).
Kilka dni przed tą podróżą z zainteresowaniem obejrzałam w moim kinie (Pod Baranami) film „Stracone złudzenia”, którego scenariusz oparto na powieści Honoré de Balzaca. Kino wybitne, z genialnymi rolami aktorskimi (fantastyczna Cécille dr France jako Louise, dotrzymujący jej kroku Benjamin Voisin w roli głównego bohatera Luciena de Rubemoré-Vautrin, Salomé Dewaels jako wulgarna aktoreczka Coralie), pięknymi kostiumami i scenografią, której wiodącym elementem jest dziewiętnastowieczny Paryż. A przesłanie? Ludzie i ich żądze nie zmieniają się mimo upływu stuleci, dziennikarze to najpodlejsze kanalie na świecie, niezależnie od reprezentowanych opcji politycznych, zaś stolica Francji była, jest i będzie przedmiotem westchnień wszystkich ludzi z marzeniami o błyskotliwej karierze. Spełniają się one właśnie Joannie Kulig. Całe miasto jest obwieszone plakatami reklamującymi film „Kompromat” z jej udziałem, a krytycy komplementują tę produkcję.
