
14 wrz Europa. Francja. Paryż. Na rowerze i w operze 28.08.-3.09.2021
LUWR
Paryż kocham miłością dojrzałą, sprezentowaną mi przez fantastycznego MM (czyt. mojego męża) wiele lat temu z okazji 25. rocznicy ślubu. Plan podróży przewidywał wtedy kilkudniowe lenistwo, bez jakichkolwiek ambicji turystycznych, za to z niewymagającym żadnego wysiłku sightingiem w kawiarniach Montparnasse’u i Montmartre’u. Skończyło się jednak jak zwykle – intensywnym zwiedzaniem, pęcherzami na stopach, które wieczorem leczyłam okładami ze schłodzonej butelki jubileuszowego szampana, bo przygotowana na stacjonarne obserwowanie miasta wystroiłam się oczywiście w czółenka na obcasach. Od tego czasu bywam w Paryżu regularnie, zawsze we wrześniu, w wygodnych butach, jedynie w zeszłym roku pandemia uniemożliwiła mi wyjazd. Po dwóch latach od ostatniej podróży z dużą przyjemnością znalazłam się w mieście, jakiego wcześniej nie znałam – wręcz opustoszałym. Bilet do Luwru kupiłam wprawdzie jeszcze będąc w Polsce przez internet, co oszczędziło mi stania w kolejce do kasy, ale również wewnątrz muzeum nie zauważyłam tłumów, zaś kolejkę zwiedzających jedynie przy Monie Lisie. Luwr zajmuje ogromną powierzchnię wystawienniczą, spędziłam w nim 6 godzin na fragmencie jednej kondygnacji, w dziale z włoskim malarstwem i klejnotami królewskimi, oraz dosłownie przelotem w dziale z malarstwem francuskim. Nie dziwię się, że dużym powodzeniem cieszą się roczne karnety do tego muzeum, bo spędzić w nim można choćby i kilka lat nie zobaczywszy wszystkich z ponad 300 tys. eksponatów. Venus z Milo, Mona Lisa, Nike z Samotraki – kultowe dzieła, znane wszystkim ze szkoły i te może mniej popularne, ale również znane choćby z widzenia jak choćby „Masakra na Chios” E. Delacroix (chyba nikt jak on realistycznie nie namalował dotychczas łez), „Pory roku” Giuseppe Arcimboldo, „Madonna z zieloną poduszką” Solaria, nie mowiąz już o impresjonistach. Szokuje ranga i ilość wystawianych tu dzieł, ich ponadczasowe znaczenie dla światowej kultury. A wśród gigantów są także drobiażdżki, które z przyjemnością oglądałam z uwagi na czyste piękno lub odkrywczą tematykę. W tej kategoriach chyba największe wrażenie zrobiły na mnie renesansowa „Madonna z odstającymi uszami” (tyt.. mój, za piękno podane z niezwykłą bezpretensjonalnością i lekkość w podejściu do tematu) namalowana przez Giovanniego da Modenę i „Błogosławiona Ranieri Razini ratująca biednego człowieka z więzienia we Florencji” Stefano di Giovanniego (za paralele ze współczesnymi marzeniami wobec losów krk).







Sztuka użytkowa zgromadzona w Luwrze otrzymała stosowną oprawę – oszałamiającą przepychem złoconej ornamentyki salę i w samym jej środku ciągnące się jedna za drugą przeszklone gabloty. W jednej z nich iskrzy się różnymi kolorami korona Króla -Słońce, wysadzana wszystkimi możliwymi kamieniami szlachetnymi, i 140-karatowy brylant Regent, powstały z oszlifowania 450-karatowego diamentu, w innej garnitury ze szmaragdami wielkości wiśni czy szmaragdami wielkości mirabelek, w jeszcze innej porcelanowe wazy i szkło użytkowe cieniutkie jak pergamin i zdobione detalami wielkości główki od szpilki. Natomiast smok w zwieńczeniu czary kielicha jest już słusznych rozmiarów, by goście bez trudu mogli spostrzec, że wysuwa język pod wpływem drżeń gabloty wywołanych krokami zwiedzających. Bogactwo tej sali wręcz przytłacza, uzmysławiając jednocześnie, jak długą i pokrętną drogę pokonał design w ciągu 300. lat.






Być w Luwrze i nie widzieć najsłynniejszego obrazu świata – niepodobieństwo! Do sali, w której prezentowana jest Mona Lisa podążają wszyscy zwiedzający, więc nawet w czasie pandemii i umiarkowanego ruchu turystycznego trzeba grzecznie ustawić się w kolejce, by ją zobaczyć. Bezpośrednia konfrontacja z obrazem Leonarda da Vinci nie dostarczyła mi jakichś specjalnych uniesień. Natomiast sprawdziłam teorię o spojrzeniu Giocondy – faktycznie czułam jej spojrzenie zarówno będąc z prawej, jak z lewej strony dzieła. W końcu jej autora nie bez kozery uważa się za obdarzonego największym i najwszechstronniejszym talentem wszech czasów. Wybierając się do Luwru warto wcześniej sprawdzić dni i godziny otwarcia muzeum (nieczynne we wtorki, w niektóre dni zaś otwarte aż do 22). Bilet kupowany w kasie kosztuje 15 euro, przez internet 17, i ma prócz ceny także tę przewagę, że bez trudu w każdej chwili można zmienić datę wejścia, czego nie można niestety uczynić z e-biletem.




WERSAL
Zwiedzanie Wersalu po wrażeniach dostarczonych poprzedniego dnia przez Luwr okazało się niewinną igraszką, choć i tu historyczną potęgę Francji czuje się na każdym kroku, a w sali lustrzanej z 25. gigantycznej wielkości kryształowymi żyrandolami trudno nie doznać zawrotu głowy. Kilka miesięcy temu koncertował w niej wraz z orkiestrą Il Pomo d’Oro Jakub Józef Orliński, a nagrania z jego występu można bez trudu odszukać na youtube. W tak stylowym entourage’u arie Vivaldiego, Heandla w mistrzowskim wykonaniu JJO brzmią fantastycznie. Nie tylko sala lustrzana, ale też inne komnaty pałacu robią ogromne wrażenie – żakardy rozpięte na ścianach, obrazy, meble, gobeliny, kryształowe kinkiety i żyrandole, lustra, lambrekiny i zasłony w oknach – zachowane w idealnej kondycji sprawiają wrażenie jakby dopiero przed chwilą Wersal opuściła Maria Antonina. Wystrój jej sypialni, bogaty w kwiatowe zdobienia, nawiązuje stylistyką do rozległych ogrodów otaczających pałac. W wersalskich ogrodach odbywają się pokazy fontann, którym towarzyszy muzyka dworska, ale tylko w wyznaczone dni i godziny, więc warto je wcześniej ustalić, bo widowisko ma niepowtarzalny urok i koniecznie trzeba je obejrzeć, skoro już zwiedza się pałac Króla-Słońce.. Na zwiedzanie Wersalu może nie trzeba aż tak wiele czasu jak Luwru, ale i tu z powodzeniem mógłby przydać się roczny karnet. Pałac nieczynny jest dla zwiedzających we wtorki, nie można wówczas wejść nawet do ogrodów.







ASK
Jako fanka francuskiego serialu „Gdzie jest mój agent” (oryginalny tytuł „Dix por cent”, jako że agenci pracują za 10-procentową prowizję od honorarium gwiazdy, którą reprezentują) przyjechałam do Paryża z mocnym postanowieniem odnalezienia kamienicy, w której mieści się biuro ASK Agency. Bez trudu ją odnalazłam przy rue Saint-Honore pod nr. 149, bo… okazało się, że mój hotel mieści się po przeciwnej stronie ulicy. Dla wielbicieli serialu organizowane są wycieczki po mieście śladami filmowych bohaterów, działają liczne fankluby serialowe, a społeczność widzów wciąż czeka na kolejne sezony przygód agentów filmowych gwiazd. „Gdzie jest mój agent” stanowi produkcję publicznej telewizji francuskiej, co wydaje mi się wręcz nieprawdopodobne, gdy tylko pomyślę o ostatnich biedaserialach wyciosanych przez TVP.

I Dzielnica
Zatrzymuję się od pewnego czasu w hotelu Tim w I Dzielnicy, w której aż roi się od interesujących miejsc. Z pewnością należy do nich, prócz Luwru, kościół pod wezwaniem św. Eustachego, nazywany też małym Notre Dame, gdyż jego bryłę wzorowano na słynnej katedrze. Wnętrze kościoła jest wręcz ascetyczne i trzeba się sporo wysilić, by w jego bocznej, mrocznej kaplicy, drugiej po lewej stronie od głównego ołtarza, odnaleźć obraz Petera Paula Rubensa „Wieczerza w Emaus”, Na płótnie tym malarz zastosował w dwu punktach jasne światło (zwój na głowie ucznia i Chrystus – centralna postać przy stole), reszta jest równie ciemna, jak sama kaplica, przez co obraz sprawia dosyć przygnębiające wrażenie. Za to organy w tym kościele mają tak wielką moc, że fala dźwiękowa wydobywana z ich piszczałek rozwiewa włosy. Miałam okazję posłuchać kilku organistów przygotowujących się do koncertów – brzmienie instrumentu jest przepotężne. Instrument, czym byłam mocno zaskoczona skonstruowali współcześnie Holendrzy, i należy do światowej czołówki od względem ilości piszczałek i barwy wydobywanego z nich dźwięku Przed kościołem św. Eustachego umieszczono nowoczesną rzeźbę, wykonaną w 1986 r. przez Henri de Millera, przedstawiającą ogromną głowę i dłoń – wykorzystywaną przez dzieci do wspinaczki bez zabezpieczeń.
Nowoczesną sztukę zaprezentowano również w położonym nieopodal kościoła św. Eustachego budynku dawnej giełdy – Bource de Commerce. Stałą ekspozycję stanowi kolekcja Pinnault i prace m. in. Bertranda Laviera, Davida Hammonsa, Ryana Gandera, które nie tyle nawet mnie nie poruszyły, co lekko poirytowały, bo czułam się nieswojo patrząc np. na haczyk umieszczony w ramie namalowanej wprost na ścianie autorstwa Davida Hammonsa, czy upchane przez Bertranda Laviera w szklanej gablocie zniszczone tkaniny, chyba nie poznałam się także na realistycznym przesłaniu dzieła Rayana Gandera, choć sam pomysł zastosowania animacji elektronicznej w ogryzaniu ściany przez gadającą myszkę uznałam za bardzo odkrywczy. Słowo – wytrych, którym posługują się współcześni przedstawiciele sztuk pięknych, a mianowicie „instalacja” na określenie ich dokonań nadal bardziej kojarzy mi się z działalnością hydraulika niż artysty. Natomiast czasowa wystawa w Bource de Commerce zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. W głównej sali budynku, rotundzie pod przeszkloną kopułą o średnicy 30 m i wysokości 9 m, lśni kopia renesansowej, florenckiej rzeźby Giambologny Porwanie Sabinek. Wykonana w całości, łącznie z postumentem, z pigmentowanego wosku imitującego marmur wciąż od góry pali się dwoma płomieniami, przez co podlega nieustannym zmianom, symbolizując upływ czasu, przemiany, rozwój i degenerację, ale też kreatywną destrukcję. Autorem instalacji jest szwajcarski artysta wizualny Urs Fischer,






Można zachwycać się sztuką współczesną lub niekoniecznie ją lubić, ale Bource de Commerce i znajdujące się w nim eksponaty z pewnością warte są uwagi choćby po to, by skonstatować, że jednak aby namalować Giocondę to trzeba było umieć malować. Sam budynek stanowi przykład bardzo dobrej architektury użytkowej, która jednak nie oparła się pokusie zaistnienia również jako obiekt artystyczny. Kopułę rotundy, poniżej przeszklenia o żeliwnej, żebrowanej konstrukcji, ozdobiono freskami przedstawiającymi sceny z różnych miejsc świata w epoce rewolucji przemysłowej. Doskonale doświetla ona największą salę wystawienniczą, teraz wykorzystaną do prezentacji Porwania Sabinek. Piękna, kręta, świetnie doświetlona przez łukowe okna klatka schodowa prowadzi na kolejną kondygnację i położonych na niej sal ekspozycyjnych.





Nieopodal Bource de Commerce, dosłownie kilka minut spacerem w kierunku Place Joachim du Bellay, I Dzielnica nieco traci swój burżuazyjny charakter, pojawiają się rzesze ludzi robiących tu zakupy na ulicznych kramach. W centralnym punkcie placu można przysiąść na schodkach renesansowej Fontanny Niewiniątek. Wybudowano ją w w 1549 r. wg. projektu Jeana Gujona z okazji koronacyjnego wjazdu do miasta króla Henryka II. Z tej okazji, ku radości paryżan, z fontanny lało się mleko na przemian z winem. Sakra królów Francji odbywała się w katedrze w Reims, oddalonym 160 km od Paryża, po czym następował triumfalny wjazd do stolicy, któremu towarzyszyły liczne atrakcje, Tej jednak, którą urządzono na cześć Henryka II nie przelicytował już żaden późniejszy władca.

Flora i zakupy
W tym roku paryskie ogrody i kwiaciarnie z upodobaniem do swych kompozycji wykorzystują baldachimy kopru włoskiego, subtelnie podkreślającego bezpretensjonalny urok bukietów i kwietników. Koper zagościł nawet w Ogrodzie Luksemburskim w zamkniętej strefie przed siedzibą francuskiego Senatu, idealnie współgrając z żółtymi i pomarańczowymi cyniami. W bukietach zaś świetnie się sprawdzał w towarzystwie margaretek i miniaturowych goździków.
W Paryżu wszystko jest sztuką, zbliża się do niej, a już co najmniej do niej aspiruje, co z dużą przyjemnością obserwuję także w butikach malutkiego pasażu handlowego Galerie Vero-Dodat, położonego między rue Croix des Petits Champs a rue Jean-Jacques Rousseau. Można w nim znaleźć świetną ceramikę, rękawiczki, buty. Miejsce to upodobał sobie Christian Louboutin, który od strony ulicy Jeana-Jacques’a Rousseau ma aż trzy sklepy. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że jego czółenka z czerwoną podeszwą nadają się wyłącznie na czerwony dywan, gdyż mają tak nietrwałe zelówki i obcasy niezwykle wrażliwe na wszelkie otarcie, że przejście kilku metrów po normalnej ulicy natychmiast je uszkadza. Na szczęście polska firma szewska Wielki Shoe (Warszawa, ul. Przejazd 6/u5, tel. 573 933 773) świetnie radzi sobie z tego typu nieszczęściami, a nawet podkleja louboutin’y lustrzanymi zelówkami, przez co nie tracą one swej ikonicznej cechy. Za to rękawiczki firmy Thomasine prezentują najwyższą jakość i obdarzone są, jak na tak przyziemny element garderoby, wręcz futurologicznymi kształtami. Tu nie ma miejsca na przeciętność, zarówno w kolorystyce, jak i fasonie.
Paryżanie nie boją się kolorowych akcentów w ubiorze, szanują dobrą jakość i styl, a że od lat w świecie mody prym wiedzie włoskie wzornictwo, więc w dobrych sklepach dominuje odzież z Italii. Tak też jest w Victoire (sklep z męską odzieżą przy 10 rue Colonell Driant i jego odpowiednik z modą damską przy 10 Place des Victoires), specjalizującym się w odważnym wzornictwie, w tym zupełnie szalonych szalach dla panów, które sama chętnie kupuję) i Hartford (niszowa moda dziecięca, sklep przy 4 Place de Victoires). Modowo paryska ulica, przynajmniej w dzielnicach od I do V, prezentuje się niezamiennie świetnie, bez zadęcia i tuzinkowości. A że gust najlepiej kształtować od dziecka, więc maluchy ubiera się równie bezpretensjonalnie i szykownie jak rodziców.












Opera Garnier
Przedstawienie Mariny Abramovic „7 śmierci Marii Callas” zostało bardzo ciepło przyjęte 2.09.2021 przez licznie zgromadzoną publiczność w Operze Garnier. Wprawdzie widownia nie zerwała się z foteli, ale oklaski kilkakrotnie przywoływały artystów na scenę. O ile śpiew sopranistek specjalnie mnie nie oszołomił, o tyle gra orkiestry i owszem, a niemała w tym rola także doskonałej akustyki sali, w której dźwięk wydobywający się z orkiestronu na balkonie, gdzie siedziałam, słyszalny jest jakby z tego samego poziomu. Abramovic w swym przedstawieniu swobodnie pomieszała różne rodzaje sztuki: w pierwszej części postawiła na nowoczesność i wrażenia audiowizualne – na ekranie pojawiał się film z jej i Willema Dafoe udziałem, zaś na scenie, oprócz performerki leżącej w łóżku jako martwa diva, występowały sopranistki wykonujące najbardziej znane arie Callas. Druga zaś część miała już typowo klasyczny charakter, akcja działa się w sypialni umierającej Callas i w tej części wykonywane były najsmutniejsze z arii w historii opery. Przeglądnęłam repertuar opery na sezon 2021/2022 i z dużą satysfakcją zauważyłam wśród wykonawców wielu Polaków, w tym dwudziestopięcioletniego Andrzeja Filończyka, naszego najmłodszego solisty MET w Nowym Jorku, który w Paryżu będzie śpiewał w „Don Giovannim”. Wielka szkoda, że żaden z naszych teatrów operowych nie prezentuje światowego poziomu i utalentowani artyści, chcąc się rozwijać muszą wyjeżdżać za granicę. Oczywiście tak jak we wszystkich miejscach publicznych warunkiem wejścia również do Opery Garnier było okazanie paszportu covidowego i założenie maseczki. Nocą budynek opery jest z daleka rozpoznawalny dzięki oświetleniu z sąsiednich kamienic.






Kulinaria
Kuchennie Paryż, co stwierdzam od lat z dużą przykrością, nigdy i niczym mnie nie ujął, w przeciwieństwie do innych miejsc we Francji, które miałam okazję odwiedzić i jadać tam prawdziwe frykasy. Drogo i raczej byle jak, nie odważę się polecić żadnego miejsca. Nawet w jedynej szanowanej przeze mnie restauracji Les Fines Gueules (43 rue Croix des Petits Champs) w tym roku jagnięcina confit smakowała zaledwie tak sobie. Nie zmieniła się natomiast wyśmienita selekcja, oczywiście wyłącznie francuskich, win w tejże restauracji, wśród których zawsze udaje mi się wypatrzyć jakiegoś zjawiskowo pachnącego gewurztraminera. W sąsiedztwie kościoła św. Eustachego zjadłam niezłą jak na Paryż kolację w renomowanej restauracji Au Pied de Cochon (6 Rue Coquilliere), która zajmuje 3 piętra w ogromnej kamienicy i jest czynna całą dobę, a specjalizuje się oczywiście zgodnie z nazwą w daniach z wieprzowiny. Zamówiłam, przekornie, ślimaki po burgundzku i dostałam danie zgodnie z oczekiwaniami.



Preferuję piesze zwiedzanie Paryża, któremu nawet znanymi szlakami naznaczonymi popularnymi obiektami typu Pantheon, Pałac Inwalidów, Wieża Eiffla, Pont Neuf, zawsze towarzyszą jakieś niespodziewane odkrycia, zaułki, w których jeszcze nie byłam. Skoro na Luwr trzeba przeznaczyć minimum rok, na Paryż braknie życia i to nawet jeśli, naśladując obowiązujący trend komunikacyjny, zacznę poruszać się na rowerze. Władze Paryża konsekwentnie dążą do zastąpienia samochodów przez rowery, np. poprzez zwiększanie ilości dróg dostępnych dla jednośladów, np. na Rue de Rivoli są teraz zaledwie 2 pasy dla samochodów, a 4 dla rowerów. W Zurichu ostateczne wyeliminowanie samochodów z ruchu drogowego ma nastąpić w 2030 r., w Paryżu zapewne proces ten potrwa nieco dłużej. W Pantheonie 30 listopada tego roku, jako zaledwie 6. wybitna kobieta w historii Francji, jedną z nich jest Maria Skłodowska-Curie, zostanie uhonorowana Josephine Baker – urodzona w USA czarnoskóra tancerka, aktorka i piosenkarka, agentka francuskiego kontrwywiadu, ratująca Żydów w czasie II wojny światowej, matka dwanaściorga adoptowanych sierot, wiecznie uśmiechnięta i nad wyraz ceniąca sobie wolność kobieta. Datę uroczystości wybrano nieprzypadkowo – 30 listopada wyszła bowiem po raz trzeci za mąż za francuskiego Żyda Jeana Liona, dzięki czemu otrzymała obywatelstwo. Prochy tancerki pozostaną w Monako, gdyż na ich przeniesienie do Paryża nie zgodziła się rodzina, więc w Pantheonie spocznie trumna z ziemią z czterech ważnych miejsc w życiu artystki: St. Louis, gdzie przyszła na świat, Paryża, Monako i ogrodów Chateau des Milandes, gdzie mieszkała 15 lat.




We wrześniu obojętne, czy nad Sekwaną, czy nad Wisłą – kwitną wrzosy. Te w Paryżu sprzedaje się klientom wprost na ulicy. Za rok pewnie też tak będzie, o czym bardzo chętnie się przekonam, spędzając w tym wyjątkowym mieście kilka dni u schyłku lata.

