Europa. Francja. Paryż. Modnie i szykownie
13–19.09.2016

Parafrazując Bartłomieja Chmielowskiego: Paryż, jaki jest każdy wie, a cytując zaprzyjaźnionego antykwariusza Maćka : Paryża nie trzeba zwiedzać, wystarczy w nim być. Więc znowu w nim jestem i zachwycam co krok. Tym razem na początek wycieczka barką po Sekwanie i wszystkie symbole tego cudownego miasta z poziomu wody. I tak, prócz wieży, są to most cara Aleksandra III, taki drobiażdżek ofiarowany miastu w prezencie, długi na 107 m opiera się tylko na brzegach Sekwany, Luwr, katedra Notre Dame. Całodzienny bilet na barkę kosztuje raptem 17 eu, w planach powtórka wycieczki w nocy, ostatni kurs o 19.

Co robią Francuzki w południe? Jedzą. Trudno wówczas znaleźć wolne miejsce w restauracji, ale zawsze można kupić coś na wynos i zjeść na bulwarze nad rzeką. Można też, co czynią nagminnie, rozebrać się do bikini i na tymże bulwarze opalać. Zdjęcie flagi na tle mostu Pont Neuf zrobiłam na przyszłość – ku pamięci, w razie gdyby wyprowadzono nas ze wspólnoty zdjęcie niebieskiej flagi Unii będę miała pamiątkę.

Paryż kocham, oczywiście, za błękit paryski i szyk oraz muzeum Marmottan. Na dalszych miejscach jest Oranżeria i Muzeum d’Orsay, niezliczone ogrody z Luksemburskim na czele, i mistrzowska kompozycja kulinarna: foie gras z jeszcze ciepłą bagietką i konfiturami figowymi. Paryski szyk to zupełnie oddzielny rozdział. Jest pewną niespotykaną gdzie indziej mutacją genu, sprawiającą, że patrzysz na kogoś i wiesz, że musi być stąd. To jest, jak obserwuję od lat, niezwykle rzadko występująca umiejętność dobrania jakiegoś szczegółu garderoby, eklektyzmu w stroju, nieprzeciętnej kolorystyki. Czasem jest to, co zauważyłam dzisiaj, jakieś nietypowe rozwiązanie krawieckie – w żakiecie o gołąbkowym kolorze cieniutka granatowa lamówka wokół rękawa i na bocznym szwie, ale tylko nieco powyżej granatowych guziczków, albo u baaardzo już starszej i siwej pani, ubranej z klasyczną elegancją w spodnie i białą koszulę, karminowe, okrągłe okulary korekcyjne z hitowym podwójnym mostkiem. Diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach. Mieszkam w dzielnicy 13, obok Dworca Austerlitz, skąd pieszo można w 20 min. dojść do Cite.

Obok naszego hotelu jest kolejny piękny ogród Jardin des Plantes, z Muzeum Historii Naturalnej i dwiema ogromnymi oranżeriami. We wtorki nie ma co wybierać się do paryskich muzeów, bo tego dnia niemal wszystkie, prócz Wersalu, są zamknięte, natomiast ogrody, jak co dzień, tętnią życiem i faktycznie służą do wypoczynku. Ogólnie przyjęte jest leżakowanie i opalanie się na trawnikach, spędzanie w nich czasu po szkole.

Oranżerie w Jardin des Plantes są imponującej wielkości, i takież w nich rosną rośliny. Parę ulic dalej kolejny ogród, zaraz następny i tak w całym mieście. Wszystkie kwiaty jeszcze pięknie kwitnie i nic nie zapowiada jesieni.

Gen paryskiego szyku, proszę zwrócić uwagę na czarny kapelusz, ta pani wybrała się tylko, by odebrać dziecko ze szkoły, w Polsce mają, moim zdaniem, tylko dwie kobiety – Lidia Popiel i Anda Rottenberg. Tzw. celebrytki są, niestety, co najwyżej przebrane, a nie ubrane.

Pogoda piękna, prawie 35 stopni. A mój udar słoneczny w Dubaju, sprzed kilku dni, był jak najbardziej usprawiedliwiony, bo to był najcieplejszy dzień tego lata w Zjednoczonych Emiratach Arabskich – całe 52 stopnie w cieniu, o czym właśnie się dowiedziałam i natychmiast przestałam narzekać na duchotę w Paryżu.

Wciąż nie mogę pojąć, dlaczego najdroższe mieszkania w Paryżu są przy rue de Rivoli. Architektura niespecjalna, pod arkadami sklepiki z wątpliwej urody chińskimi pamiątkami. Jedynym racjonalnym uzasadnieniem może być ewentualnie bezpośrednie sąsiedztwo Luwru, ale z tym z kolei wiąże się całoroczne towarzystwo dzikich tłumów turystów. Mój dzisiejszy spacer, szlakiem najbardziej znanych miejsc po prawej stronie Sekwany, odbywał się w asyście uzbrojonych po zęby żołnierzy. Ot, czego doczekaliśmy się przez nienawiść terrorystów. Para na zdjęciu to oczywiście Azjaci, których wedding planerzy, podobnie jak kilka innych par, które dzisiaj widziałam, wysyłają do Paryża na sesje zdjęciowe z okazji zaślubin.

Opera Paryska – sezon rozpoczyna się 17 września, o czym informują plakaty na budynku, a nadal trwa jego remont od strony administracyjnej. Cóż, chyba mam wreszcie coś, co łączy nas z Francuzami. Na początek przez cały miesiąc będzie wystawiana „Tosca”. Dobre miejsce kosztuje 150 eur.

Plac Vendome. To tutaj pod nr. 12 Chopin, mam przynajmniej taką nadzieję, szalał z miłości do George Sande, a nie tylko był umarł. Stąd też, spod nr 15, gdzie nadal mieści się Hotel Ritz, w swą ostatnią podróż udała się księżna Diana Spencer. Na płycie placu umieszczono niedawno, przed dwoma laty jeszcze ich na pewno nie było, 5 wątpliwej urody wielkich rzeźb głów kobiet. Rzeźby same w sobie nie są brzydkie, tyle, że niepotrzebnie zaburzają harmonię tego miejsca. Cóż, Napoleon I, który na płac patrzy z wysokiej kolumny, miał słabość do dam, więc pewnie nie ma nic przeciwko.

Place Vendome i jego okolice stanowią creme de la creme francuskiego luksusu. Butiki topowych marek modowych, ekskluzywne sklepy jubilerskie, delikatesy, nawet kwiaciarnie odbiegają poziomem od położonych w innych częściach miasta, choćby w Galeries Lafayette, która jakkolwiek obdarzona piękną kopułą i zdobionymi krużgankami, oferuje zupełnie przeciętne stoiska, choć z brandem Dior, Gucci i in.

Zagłębie perfumiarskie, większości Marek nie znam, ale Divine i owszem, bo sklep ma również w Lyonie. Perfumy powstają w manufakturze w Burgundii, a sprzedawane są w raptem czterech firmowych sklepach. Absolutna nisza. Produkują zapachy męskie i damskie, o bardzo nowoczesnym charakterze, przypominają mi trochę zapędy perfumiarskie Japończyków. Ceny akceptowalne, ok 100 euro za flakon 50 ml.

Paryski szyk. Na zdjęciu pierwszym, w satynowych spodniach, pani, którą w pierwszym momencie podejrzewałam, że zeszła właśnie z wybiegu w pokazie Givenchi albo Chloe. Nawet buty! Proszę zwrócić uwagę, że Paryżanki już noszą misiowate kapcie na ulicy. Widziałam też dziewczynę, która śmiało mogła trafić na okładkę Voque’a, w sukience bez rękawów w stylu męskiej koszuli, deseń grochy na czarnym tle, do której założyła czarne, ciężkie martensy. Ultra kobieco, a z pazurem. . A siwa pani z szalonym, różowym pasemkiem i w cieniowanych czerwonych okularach? Kiedy nasza ulica zacznie tak wyglądać…

Paryżanin. W zasadzie niczym nie różni się od Lyończyka czy Nicejczyka, zaś wszystkich ich łączą: czyste buty, starannie ostrzyżone głowy, dobry styl ubierania, nienaganne maniery i zapach świetnych wód kolońskich. Pewnym zaskoczeniem jest dla mnie fakt, że pozostają w defensywie wobec Paryżanek w używaniu tytoniu. Podobnie jak kobiety są szczupli. I cały czas mówią! Jeśli nie mają obok siebie interlokutora, to z pewnością telefon przy uchu. Najczęściej przemieszczają się po mieście na rowerze, a jeśli przypadkiem nie dzwonią, nie mówią i zapomnieli miejsca, w którym porzucili rower siadają za kółkiem oldskulowych samochodów. Strój, niezależnie czy casualowy czy oficjalny jest zawsze przemyślany. U młodego gentlemana w białym lnie od stóp do głów stylizacja objęła również paznokcie, w kolorze szampańskiego złota. Co do manier – zawsze bez zarzutu. Pamiętam, że kiedyś wychodziłyśmy po schodach z metra, taszcząc wózek z małą Kaliną. Gdy tylko dostrzegli nas panowie siedzący w kawiarnianym ogródku wszyscy zerwali się z miejsc, niektórzy wylewając przy okazji co tam mieli w kieliszkach, szklankach, filiżankach. Cóż nie darmo mówi się Francja – elegancja.

Gerard Darel czyli zdrowy kompromis między wysoką jakością ubrań, świetnym wzornictwem i ceną. Na dodatek jego twarzą jest Charlotte Gainsbourg, którą uwielbiam. Płaszczyk z czarnej skóry z futrzanymi aplikacjami – marzenie! Longchamp z kolei uwiódł mnie nowoczesną wersją siatkowych pończoch. Byłyby świetnym dodatkiem do rzeczy w najróżniejszym stylu, bo i do małej czarnej, i do etnicznej tuniki, choć najlepiej oczywiście wyglądają z sukienką proponowaną przez ten dom mody. O ile pończochy ewentualnie można byłoby ewentualnie cenowo przełknąć /90 eu/, sukienka odpada – 2500. Euro, oczywiście.

Do czego służą w Paryżu kościelne schody? Młodzieży wyłącznie do siedzenia na nich w czasie jedzenia lunchu. I dobrze, przynajmniej przydają się do czegoś pożytecznego. Na zdjęciu lunch przed wejściem do kościoła św. Magdaleny. I znowu martyrologia narodowa. Bo właśnie z tego kościoła ruszały kondukty pogrzebowe naszych wielkich romantyków Fryderyka Chopina /choć on przecie Francuz z krwi i kości/ i Adama Mickiewicza. Utrzymany w stylu greckim, bez dzwonnicy i krzyża, o czym zdecydował Napoleon. Korynckie kolumny są wysokie na 30 m i okalają cały budynek. Drzwi z brązu, wyjątkowo piękne, całe pokryte płaskorzeźbami, ważą, bagatela, 3 tony. Wnętrze sprawia wyjątkowo ponure wrażenie, bo jest w nim bardzo ciemno. W pobliżu Pl. de La Madeleine, na którym znajduje się ten kościół, zupełnie przez przypadek trafiłam do kościoła polskiego, z wyraźnie narodowymi akcentami, zwłaszcza hasłem na tablicy rektorów polskiej misji katolickiej we Francji. Ksenofobia w pełnej krasie i to z długą historią w tle. To co się teraz dzieje nie powinno więc zaskakiwać, bo negatywne wzorce kościelne były zawsze.

I jeszcze coś specjalnie dla mojej córki, która biedna uczy się jak szalona do sobotniego LEK-u. Wiem, że ju uwielbia. Makaroniki w stu odsłonach, a co jedna to lepsza. Ale mogę zdradzić, że równie dobre, zwłaszcza grylażowe, można kupić u nas w krakowskiej ciastkarni p. Cichowskich przy ul. Starowiślnej. Dzisiejszy spacer po Paryżu dedykuję nieodżałowanej pani redaktor Barbarze Podmiotko, która obudziła we mnie zainteresowanie muzyką francuską. Prowadziła we wtorkowe wieczory w radiowej Trójce bardzo mądrą i piękną audycję „Pod dachami Paryża”, która towarzyszyła mi wiele lat, gdy nawet nie śmiałam marzyć, że kiedyś zacznę tu przyjeżdżać. Na pierwszym zdjęciu – pani ze zmutowanym genem modowym. A na ostatnim nieśmiertelne oznakowanie wejścia do metra.

Dla miłośników kina francuskiego. Siedziba Komendy Głównej Policji, to na ulicy przed nią Gerard Depardieu dostaje zasłużony postrzał w filmie „36”. Poprzedni rok i nieszczęścia zamachów terrorystycznych sprawiły, że Paryż dosłownie naszpikowany jest policją. Wczoraj byłam świadkiem interwencji. Patrol policyjny, młodziutka dziewczyna i dwóch chłopaków, zatrzymał samochód. W środku czarni, młodzi mężczyźni. Wszystko rozgrywało się w błyskawicznym tempie. Zauważyłam tylko, jak po krzyku policjantki przechodnie momentalnie się rozpierzchli i już na ulicy byłam sama. Nie mam wypracowanego, jak Francuzi, odruchu ucieczkowego, bo nie przeżyłam tego, co oni. Ale poczułam się bardzo nieswojo i czym prędzej zmieniłam kierunek spaceru. Patrole w miejscach szczególnie często odwiedzanych przez turystów typu Luwr, katedra Notre Dame, są uzbrojone w długą broń. W metrze w krótką. W dużych sklepach przy wejściu obowiązkowo muszę dać do kontroli torebkę. Z podobnym nasyceniem policji na mkw. spotkałam się dotychczas tylko w Mexico City, ale tam spowodowane jest to jednym z najwyższych na świecie wskaźników przestępczości, tu ewidentnie zagrożeniem terrorystycznym.

Ogrody Tuileries, za Luwrem, w kierunku Muzeum d’Orsay. Mistrzostwo sztuki ogrodniczej, co roku inna kolorystyka. Przed dwoma laty były nasycone kolory – głównie żółcie i czerwienie, a w tym kolory ziemi z niebieskościami. Nie wiem, czy jest drugie takie miasto, w którym występowałyby w zasięgu krótkiego spaceru aż trzy wybitne muzea. Prócz wspomnianych, na tyłach Ogrodu Tuileries, jest jeszcze Oranżeria, w której spędziłam dzisiaj pół dnia, czemu sprzyjała nieciekawa pogoda. Wprawdzie to muzeum powstało specjalnie dla ośmiu płócien Claude’a Monet z cyklu „Nenufary”, ale ja je odwiedzam ze zgoła innego powodu. Zresztą wydaje mi się, że „Nenufary” w nowojorskim MoMA mają korzystniejsze warunki ekspozycyjne. Oranżeria jest kameralna, terroryści o niej nie wiedzą, więc nawet patrolu nie było.

Oto prawdziwa przyczyna mojej wizyty w Oranżerii. 5 nieprzeciętnej urody płócien autorstwa Marie Laurencin. Wiszą sobie w jednej z dolnych sal muzeum. Oczu od nich oderwać nie można, bo to piękno w najczystszej, nieskażonej postaci. Kolorystyka jak marzenie o poranku, wszystkie postaci o wyrazistych, nienaturalnie czarnych oczach. A Coco Chanel, ostatni portret, jakaś zamyślona, bez cech przebojowości. Nie wiem, który z nich podoba mi się najbardziej. Do dzisiaj sądziłam, że właśnie Coco, ale teraz chyba wybrałabym baletnice. Podobno malarka uwielbiała psy, dlatego występują one na każdym jej obrazie. Oczywiście w Oranżerii są prace również innych autorów, Cezanne’a, Renoir’a, Modiglianiego czy Utrilla. Ale Laurencin to wisienka na torcie.

Ciekawe, kto miał większą przyjemność. Oni malując, czy ja oglądając. Przedostatni to „Kobieta w białym kapeluszu” Pablo Picasso. Jabłuszka położył na stole Cezanne, a dziewczynkom przyglądał się Renoire.

Oranżerię zbudowano dla cyklu „Lilie”. Powiem za Januszem Gajosem, po spektaklu „Wacława dzieje”, odcinek 9. serialu „Czterdziestolatek” : „ładne było, tylko nuuudne”. Mam wrażenie, że gdyby Claude Monet ograniczył się do namalowania jednego, dwóch płócien z tej serii byłoby lepiej. a on ich nastrzelał, o ile dobrze pamiętam, w sumie 26, więc temat uległ naturalnemu zmęczeniu.

Słońce nad Paryżem właśnie wstaje i dzień zapowiada się piękny. A w planie… Oprócz porannego cappuccino, kolejnych spacerów i przyglądania się temu cudownemu miastu wyprawa na jego odległy kraniec, czego pieszo już nie dokonam, do muzeum, które najbardziej lubię. A tę kawę piłam wczoraj, na rue de Honore’ ramię w ramię z panem o prezencji księcia Raignera z Monako, jak on miał świetnie skrojony garnitur, a jaką szaloną pochetkę w kieszonce, który wpadł na lunch. Oczywiście cały czas mówił. Do kelnerek, gości, których pewnie dobrze znał, a w końcu do mnie, w czym zupełnie nie przeszkadzał mu brak zrozumienia w moich oczach.

Francja, jak wiadomo, winem, serami i perfumami stoi, a Paryż przy okazji jest stolicą światowej mody, choć z tym ostatnim nieśmiało polemizowałabym na rzecz Mediolanu. Na pierwszych dwóch zdjęciach witryna sklepu Roberto Cavalli, oczywiście Włoch, z codziennie zmienianą dekoracją, co zaobserwowałam regularnie obok niego przechodząc. Na drugim Tom Ford i rzeczy do noszenia od zaraz, proste, funkcjonalne. Cavalli, wiadomo, tylko wieczór w Opera Garnier. Rue de Honore’ w pobliżu Pace Vendome to prawdziwe zagłębie perfumiarskie, same niszowe marki, większość nawet nie sili się na sprzedaż poza Francją, bo i po co, skoro rodzimy rynek jest tak chłonny. Urocza starsza pani w pięknym, maciupeńkim sklepiczku Parfum de Marly najpierw dokładnie wypytałam mnie o adresata perfum, z wiekiem, wyglądem, temperamentem i zawodem włącznie, preferencje zapachowe, porę roku i dnia stosowania perfum, a wreszcie uruchomiła czarodziejską różdżkę i oszołomiła subtelnym i intrygującym zapachem. Tak było z perfumami na prezent. Natomiast mnie otaksowała wzrokiem i zaproponowała bardzo wyrafinowany zapach Safanad, od niechcenia rzucając, że pachnie nim Catrine Deneuv. Firma perfumiarska de Marly istnieje od 1743 r., a więc pamięta czasy Ludwików. W ofercie ma 4 rodzaje perfum damskich i 2 męskich. Pani wyjaśniła mi, że przenigdy w ofercie nie było zapachu unisex. Wnętrze sklepu jest równie piękne, stare sztukaterie, lustra, kontuar, co zapachy perfum, którymi się tutaj handluje. A ja chylę czoła przed przemiłą sprzedawczynią, która świetnie mnie oceniła. Wymądrzyłam się, kupiłam inne perfumy, niż przez nią zaproponowane i dzisiaj, z podkulonym ogonem, pobiegnę jednak je wymienić. Wizyty we francuskich perfumeriach to niespotykany rodzaj przyjemności. I jedna z dwóch przyczyn, dla których preferuję marki niszowe. Drugą jest bardzo małe prawdopodobieństwo spotkania na tej samej imprezie zapachowego sobowtóra.

Perełka muzealnictwa czyli Musee Marmottan Monet. Zgrabny mariaż muzeum rezydencjalnego, z piękną kolekcją płócien, i wystaw okazjonalnych, tym razem obrazów Holdera, Monet’a i Muncha, przedstawiających wodę i śnieg. W podziemiach imponująca kolekcja dzieł Claude’a Monet, ofiarowana przez jego syna, w której skład wchodzą 22 obrazy nenufarów. Pięknych! Przede wszystkim nie są to dzieła wielkoformatowe jak w Oranżerii, a poza tym, przynajmniej moim zdaniem, piękniejsze. To tutaj można podziwiać najbardziej kobiece z jego dzieł, czyli Bras de Seine a’ Giverny, z 1897 r.

Na piętrze muzeum mieści się sala z obrazami Berthe Morisot. I to dopiero jest jazda. Impresjonizm w najszlachetniejszym wydaniu. Chyba nikt w historii nie czuł kolorów jak ona. Te obrazy rzucają po prostu rzucają na kolana. Do Marmottan warto będzie się wybrać między 23.02. a 2.07. przyszłego roku, gdy wystawa okresowa będzie prezentować twórczość Camille’a Pissarra, pierwsza od 36. lat tak przeglądowa ekspozycja jego dzieł.

Taki wzruszający drobiażdżek z kolekcji porcelany w Muzeum Marmottan. I wiszący w nim portret mojej wnuczki Kaliny.

Zegar dla spóźnialskich. Oczywiście Marmottan. I na osłodę Napoleon Charles jako kupidynek.

Do Muzeum Marmottan prowadzi kasztanowa aleja. Drzewa, niestety, chorują jak w całej Europie. Na zdjęciach obyczajowych dowód, że w Paryżu co na pokazach mody, to na grzbiecie i na głowie, czyli pidżamowy garnitur Gucci, chusta Hermes i torebka Chanel, a na kolejnym fryzura w stylu proponowanym m. in. przez Miu Miu i J.P. Gaultier.

W piątkowe popołudnie, gdy jakimś nadzwyczajnym zrządzeniem losu Paryżanom uda się nie zasnąć w gigantycznych korkach, wykonać woltyżerkę na skrzyżowaniach przejeżdżając je niezależnie od koloru świateł, udrożnić w obie strony drogi jednokierunkowe i boskim cudem zaparkować samochód na miejscu o 5 cm dłuższym niż pojazd, zaczyna się weekend. Kiermasze jedzenia organic konkurują ze straganami uginającymi się od jedzenia absolutnie niezdrowego, za to czystego rasowo typu tłucholec na trzy palce /foie gras, pasztety, paszteciki, kiełbasy/, uliczna orkiestra dęta zagłusza kwartet smyczkowy, kuglarze żonglują, tancerze tańczą, a wszyscy i obserwująca ich gawiedź w rezultacie i tak lądują w jednej z miliona otwartych do rana knajpek, by napić się narodowej świętości czyli wina, przegryzając je jednym z 360 zarejestrowanych w oficjalnym spisie Ministerstwa Agrokultury serów. Vive la France!

Cmentarz Pere Lachaise i grób Chopina. Z dużą przykrością muszę stwierdzić, że zapuszczony, zaniedbany. Przed nim w plastikowych doniczkach jakieś smętne kwiaty. Może p. Gliński, podobno minister od kultury, miast czyścić stołki dyrektorskie w polskich teatrach powinien przyjechać tu z wiaderkiem i szczotką. Było mi przykro patrząc na brudny pomnik, chwasty dookoła mogiły. Wszak to jedno z bardzo nielicznych rozpoznawalnych polskich nazwisk. Dzisiaj w Paryżu zimno i pochmurno. W moim rankingu 4K podróż dostaje 23 punkty /4 kuchnia, 5 klimat, 5 komunikacja, 9 kultura/.

Czym się różni krzesło od krzesła elektrycznego, węgiel kamienny od kamienia węgielnego ? Tym samym czym te dwie panie. Pierwsza to przypadkowo sfotografowana przeze mnie Francuzka, obciążona genem paryskiego szyku, druga zaś – polska cele/brrrrr/ytka. sądzę, że tej drugiej nic już nie jest w stanie pomóc…, bo śmiech też zasadniczo różni się od rechotu.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x