Europa. Francja. Normandia. Klify i kwiaty 31.07.–08.08.2017

Pierwszy przystanek w Normandii i od razu cudowne wrażenia. Wieś nazywa się Gerberoy i zasłużenie bryluje na liście najpiękniejszych we Francji (polecam świetną stronę „Les Plus Beaux Villages de France”, której twórcy za rękę poprowadzą do miejsc, o jakich nie śniło się nawet filozofom). Wąskie, stare uliczki toną w kwiatach róż i hortensji. Warto zajrzeć do piętnastowiecznej Kolegiaty św. Piotra, w której znajdują się trzy renesansowe arrasy, miejscowej produkcji, i co najważniejsze zjeść obiad w Le Vieux Logis, niepozornej restauracyjce, oferującej w ramach menu dnia (za 34 eu) wycieczkę do kulinarnego nieba.

Restauracyjka Le Vieux Logis od kilkunastu lat wymieniana jest w Przewodniku Michelin i choć nadal nie ma gwiazdki serwuje dania na najwyższym poziomie. Jako aperitif kir rose, na wstępie sałatka z wędzonej piersi kaczki na ciepło, chrupiąca grzanka z foie gras, zielona sałata z pomarańczami i orzeszkami pinii i likierowy Muscat do przepicia, potem danie główne czyli noga kaczki (idealny kompromis między kruchością i miękkością mięsa) z sosem pieprzowym i bearneńskim, z opiekanymi ziemniakami i sałatą lub barbecue z wołowiną i dodatkami, potem jeszcze tylko puszysty kozi ser z ziołami i na deser krem czekoladowy z sosem pistacjowym. Genialne!

Kolegiata św. Piotra od strony ogrodu Henri Le Sidaner. Do dzisiaj nawet nie wiedziałam o istnieniu takiego impresjonisty, bliskiego przyjaciela Rodina. Dom malarza nadal zamieszkują jego krewni, więc się go nie zwiedza. Ale można zobaczyć piękny ogród, podzielony kolorystycznie na kilka części.

Uliczka w Gerberoy i nieustający konkurs kwiatowy. Dominują hortensje, flagowy kwiat Normandii, choć nie brak też rozmaitych odmian róż i malw.

Coś dla „Panienki z okienka”. Tymi oldmobilami przyjechali, o własnych siłach, Anglicy.

Lyons La Forêt już w XII w. było siedzibą króla Anglii i księcia Normandii Henryka I, z ówczesnego zamku pozostał jedynie fragment murów, na trzecim zdjęciu. Król w tym miasteczku dokonał zresztą swego żywota, umierając na wielce prozaiczną niestrawność po zjedzeniu minoga z tutejszego królewskiego stawu. Miał tu też przystań Maurice Ravel, ostatnie zdjęcie przedstawia jego studio nagrań, zamknięte teraz na głucho.

W południowej części Normandii też trwa konkurs na najpiękniej ukwiecony dom. Wody mineralnej już nie zamówię, jest dwa razy droższa od wina.

Długa historia opactwa benedyktynów Mont-Sant-Michel sięga 708 r., kiedy to do granitowej skały Mont-Tombe przyklejono pierwszy budynek – sanktuarium Archanioła. W X w. powstało miasteczko, które stopniowo rozbudowywane w dół, w wieku XIV sięgnęło stóp skały. Wały obronne i umocnienia opactwa oparły się wszystkim atakom Anglików, pozostały niezdobyte nawet w trakcie wojny stuletniej. W XIX w. mieściło się tutaj więzienie, z którego nie odnotowano ani jednej skutecznej próby ucieczki. Teraz Mont-Sant-Michel jest na drugim miejscu pod względem liczby Francuzów odwiedzających rodzime atrakcje turystyczne, czego boleśnie dzisiaj doświadczyłam wspinając się w tłumie na wzgórze.

Miejsce słynie również z gigantycznych ruchów wody w Atlantyku. Dzisiaj akurat można było podziwiać odpływ. Kościół opactwa wzniesiono na początku tysięcznego roku, na szczycie skały o wys. 80 m n.p.m., na tarasie o dł. 80 m i wsparto go na potężnych kryptach. Prócz niego zwiedza się również pomieszczenia klasztorne. Piramidalny kształt wyspy wymusił lokalizację budynków wokół granitowej skały, co sprawiło, że Mont-Saint -Michel został zbudowany na planie nieporównywalnym z żadnym innym zabytkiem.

Jadąc wzdłuż wybrzeża, na południe od Mont-Saint-Michel stopniowo zmienia się krajobraz i klimat, jest coraz cieplej. W odległości ok. 40 km od opactwa zaczyna się raj ostrygowy. W każdym miasteczku są bary i restauracje serwujące te skorupiaki, i małże. Właśnie teraz jest najlepszy czas, więc towar jest nieprzyzwoicie świeży. W Cancal są małe stoiska położone wzdłuż plaży, oferujące 12 ostryg za 7 eu. Radość jedzenia polega też na tym, że w muszlach tkwi jeszcze słona woda, więc wystarczy tylko parę kropli soku z cytryny i danie gotowe, a wszyscy spożywają je na plaży. Na ostatnim zdjęciu dowód dzisiejszej aktywności amatorów ostryg, góra pustych muszli.

Najwygodniejsza i bardzo rozpowszechniona w Normandii forma organizowania noclegu czyli „Chambres d’hôtes”, mój w ponadstuletnim budynku plebanii w Domfront. Właścicielami są Anglicy.

Le Presbytère w Domfront (2 rue de la Poste, 61700 Saint-Bomer-les-Forges), polecam nie tylko ze względu na urok miejsca i właścicieli – Toma i Antoinette (oboje emigranci z Jersey, artyści na emeryturze zakochani w Normandii), ale też niezakłócony niczym spokój. Idealna miejscówka dla cierpiących na bezsenność, śpię tu nieprzerwanie po 10 godzin. Jak oni to robią, że w łazience mam idealnie czystą wykładzinę dywanową w jaśniuteńkim kolorze? Dziewiętnastowieczny dom dawniej stanowił plebanię, ale dzięki postępującej laicyzacji Francji zmienił swe przeznaczenie na przytulną przystań dla wędrowców. Otacza go 8-hektarowy park, ze starannie utrzymaną częścią kwiatową.

Kwiaty Normandii to róże i hortensje. Podział na zwolenników jednych lub drugich jest bardzo widoczny. Tu akurat właścicielką ogrodu było przemiła starsza pani Hortensja, o włosach białych jak śnieg. Ileż ja jej sprawiłam radości, prosząc o możliwość zrobienia zdjęć!

St. Suliac, maleńka osada rybacka. Sądzę, że istnieje zmowa między miejscowymi restauratorami i gospodyniami domowymi. Te ostatnie bowiem nie bez przyczyny od rana gotują przy otwartych na oścież oknach i drzwiach. Zapachy na uliczkach są tak upojne, że nawet syty, po chwili spaceru, musi wylądować w oberży.

Dinard – typowy nadmorski kurort, czyli nic ciekawego. No, może prócz panoramy na St. Malo. To ostatnie – katastrofa, nawet miejsca parkingowego nie udało się znaleźć. Bo na wybrzeżu Normandii, jak każdym kurorcie na ziemi w szczycie sezonu wakacyjnego, wypoczywają nieprzebrane tłumy zmotoryzowanych wczasowiczów.

Do Granville sprowadziła mnie przemożna ochota odwiedzin w domu Christiana Diora. To podobno dzięki kolorom tej miejscowości projektant używał specyficznych odcieni różu i popieli w swych kolekcjach. Muzeum Diora, niestety, jest teraz nieczynne, gdyż trwają w nim prace remontowe, zaś sama miejscowość nie jest specjalnie ciekawa. Atlantyku nie podejrzewałam nawet o taki kolor wody.

Normandzkie Chełmno (wszystkie ulice przecinają się w obu miasteczkach pod kątem prostym) nazywa się Domfront i zostało w średniowieczu posadzone na wysokim wzgórzu. Miasteczko jest urokliwe i puste, więc przyjemność ze spaceru ogromna!

Katedra św. Juliana w Domfront powstała w XII w., reprezentuje styl neobizantyjski. Została niemalże całkowicie zniszczona w l. dwudziestych ubiegłego wieku, a teraz błyszczy świetnością dzięki grantom UE.

Bez mała każda normandzka wieś w centralnym punkcie ma kościół, obecnie zwykle mocno zapuszczony, gdyż Francja jest wybitnie laickim krajem. Sądzę, że wkrótce nadejdą dla tej krainy tłuste lata, gdyż zaczynają już się pojawiać agencje nieruchomości reklamujące się tym, że ich pracownicy znają język angielski, co jednoznacznie wskazuje na zainteresowanie tutejszymi nieruchomościami przez obcokrajowców. Ceny są bowiem bardzo przystępne (porównywalne z polskimi), a np. z brytyjskiej Jersey płynie się tutaj promem raptem godzinę.

O francuskiej kuchni powiedziano już wszystko, że wyrafinowana jak muzyka Mozarta, że jedna z najlepszych na świecie, że zaspokoi najbardziej wyrafinowane gusta. W pobliżu Domfront jest wiele wartych grzechu restauracji, wczorajsza „Oberża kopalniana” w Le Gué Plat (61450 La Ferrière aux Étangs) prowadzona przez małżeństwo Catherine i Hubert Nobis, przesiedleńców z Paryża, rzuciła mnie na kolana. Kolacja po prostu nie miała słabych punktów, a jedna z przystawek wprawiła mnie wręcz w osłupienie fantazją szefa kuchni. Nie dość, że składała się z różnych warstw pod względem smaku i konsystencji, to jeszcze im głębiej sięgałam w talerz, tym warstwy były chłodniejsze, po rybny sorbet na dnie. W charakterze dań głównych świetny turbot (z blanszowanym liściem szpinaku, białą fasolką) i wołowina z dyniowymi musem i marchewką oraz pierożkiem z cielęcym móżdżkiem i tajską bazylią. Na deser lody i beza z truskawkami, a potem jeszcze deserowe przekąski. Restauracja jak najbardziej zasłużenie szczyci się, nadaną jej w tym roku gwiazdką Michelin.

Dzisiejsza kolacja w Pont d’Ouilly. Restaurację „Pomme d’Ouilly”, mogącą obsłużyć jednorazowo maksymalnie 14 osób, prowadzą mama, w charakterze kelnerki, i syn – jako szef kuchni. Wyboru dań dokonuje się spośród 3. przystawek, 3. dań głównych i 3. deserów. Wszystkie świetne. Do tego wyborne wina. Pełnym zaskoczeniem jest również cena, gdyż trzyczęściowe menu kosztuje 25 eu, co biorąc pod uwagę, że przystawką była spora porcja foie gras, jest ceną wręcz nieprzyzwoicie niską. Stolik trzeba zarezerwować wcześniej, bo chętnych nie brakuje, co po dzisiejszej kolacji zupełnie mnie nie dziwi. Sukces normandzkich restauracji z pewnością opiera się na niebywałej jakości tutejszych produktów spożywczych. Region jest bowiem wybitnie rolniczy, z wiekowymi, utrwalonymi tradycjami w wytwarzaniu lokalnych specjałów.

Trouville – normandzkie St.Tropez, z bardzo szeroką plażą, na której pustki. Nieliczne grupki grają w boulle, ktoś czyta książki z plażowej wypożyczalni.

Popisy dekarskie w Trouville. Również aktualnie budowane apartamentowce nie ustępują fantazjom o jak najbardziej skomplikowanej konstrukcji dachu.

Obiad w Villerville nad Atlantykiem. Mała miejscowość o pięknym położeniu na nadmorskim wzgórzu. W restauracji zdążyłam dosłownie rzutem na taśmę z zamówieniem obiadu, który serwuje się tylko do 14. Tarty gruszkowej już dla mnie nie wystarczyło.

Villerville. W restauracji brak turystów, tylko tubylcy. Uwielbiam takie miejsca, zawsze wyobrażam sobie wtedy, czym też zajmują się goście, gdzie mieszkają, czym się pasjonują.

W trakcie jedzenia moją uwagę przykuły fotografie na ścianach przedstawiające dwóch gwiazdorów francuskiego kina Jeana Gabina i J.P.Belmondo. Okazało się, że właśnie w tej restauracji kręcono sceny do filmu „Małpa w zimie” z 1962r. Jedzenie, jak zwykle w Normandii – wyborne.

Klify Ètretat. W czasie batalii o Normandię stanowiły bardzo silny punkt niemieckiego oporu /19 bunkrów, zasieki na plaży i 200 min zainstalowanych na plaży/. Urokliwe miejsce z surową przyrodą, bo warunki pogodowe są tu ekstremalne. Wciąż wieje. A fragment klifu z malowniczą dziurą widziałam już kilka lat wcześniej na japońskiej Okinawie, na przylądku Manzamo. Wyglądał identycznie!

Honfleur miasto artystów. Galerii sztuki jest tu mnóstwo, przy czym ich poziom jest bardzo zróżnicowany. Niestety, mnóstwo zwiedzających.


Honfleur i zapomniana modystka. Bardzo żałuję, że kapelusze stały się absolutnie demode, bo mam do nich słabość i często zdarza mi się przywozić je z podróży, zwłaszcza panamy, Te po prostu uwielbiam, za kwintesencję szyku i funkcjonalności.

W Ètretat nie dosyć, że można zobaczyć imponujące wybrzeże klifowe, to jeszcze odświeżyć wspomnienia z dzieciństwa, gdy w naszej wyobraźni, jako król przestępczej działalności, brylował Arsin Lupin. Któż w l. 70-tych ubiegłego wieku nie oglądał z wypiekami twarzy serialu o włamywaczu-gentlemanie! W miasteczku znajduje się rodzinny dom Maurica Leblanca, autora powieści, która stała się kanwą scenariusza filmowego.

Francuzów uwielbiam, oczywiście, za fantazję i nieskrępowany szyk, czego przykładem jest pan na zdjęciu. Polak choćby się” nie wiem jak wytężał, nie da rady, taki to ciężar”. Zrobiłam szybkie podsumowanie statystyczne i wychodzi mi, co następuje : każdy przysiółek w Normandii liczący ponad 5 domów ma kościół ( i co z tego, że teraz pusty), ponad 10 – kościół i salon fryzjerski, ponad 15 – kościół, salon fryzjerski i co najmniej 2. restauracje, a ponad 15 – kościół, salon fryzjerski, co najmniej 5 restauracji i merostwo. Wniosek sam się ciśnie na usta : najważniejsza w życiu jest nienaganna fryzura przy obiedzie, zaś spowiedź i podatki mogą poczekać.

Sekwana Nadmorska i miejscowość Fècamp. Dzisiaj rano temp. zaledwie 15 stopni, bez ciepłej bielizny lepiej nie wychodzić, bo wieje, że włosy dredzieją.

Veules-les-Roses, tu już nikt nie kryje się z miłością do róż, frakcja hortensjowiczów w wyraźnej defensywie. Miasteczko upodobał sobie, jako miejsce wakacyjnego wypoczynku , Victor Hugo. Jego dom, niestety, doszczętnie spłonął w 1944 r. podczas batalii o Normandię.

I jak tu się oprzeć tarcie cytrynowej? A że godzina już prawie 11, więc do piekarni należy się udać odpowiednio ubraną, ufryzowaną i z nienagannym makijażem. Koleżanki wszak nie szczędzą słów pochwały. Nie powinnam jeść słodyczy, ta upiorna hipergligemia!, ale gdy widzę słodycze, to kwiczę!

Quiberville i wielka przyjemność z darów oceanu serwowanych z bardzo niepozornej budy. Jej właściciel bardzo rygorystycznie przestrzega godzin lunchu i nawet głodny klient nie jest w stanie tego zmienić, Miałam pecha, gdyż trafiłam właśnie na święty czas obiadu, więc na nic zdały się prośby, pan odjechał, uprzednio poinformowawszy, że wróci za godzinę. Tak się też stało, a czekać było warto, bo tak smacznego sashimi z łososia nie było mi dane jeść wcześniej.

Varengeville-sur-Mer i widoczek, który już zawsze będzie mi się kojarzył z krajobrazem Normandii, prócz oceanu, łanów zbóż i kukurydzy – stada krów pasących się na łąkach. A w osadzie rybackiej o tej nazwie, położony na samym brzegu klifu, kościółek St. Valery, o bardzo ciekawej, bo dwunawowej, konstrukcji i drewnianym, kolebkowym sklepieniu w jednej, oraz kolebkowo-żebrowym w drugiej nawie.

Pourville i polski akcent. Kanadyjczyk Jack Nissenthal, polski Żyd z pochodzenia, ekspert od radarów, dokonał tu w czasie II wojny światowej brawurowego zniszczenia najnowocześniejszego niemieckiego radaru (penetrującego angielskie wybrzeże). Akcja ta, o pseudonimie „Jubiler”, kosztowała życie 7. alianckich żołnierzy, spośród 10, osłaniających specjalistę.

Le Crotoy i wybrzeże z piaszczystą plażą, z bardzo sprzyjającymi warunkami dla kiteserfingowców. Wieje tak, że bez budki byłoby ciężko plażować.

Przylądek Blanc-nez i najkrótszy odcinek między Francją i Anglią.

Pora wyjawić przyczynę, która zainspirowała moją wycieczkę na północ Francji. Jest nią niesłabnąca radość, którą odczuwam oglądając film „Jeszcze dalej niż północ”. Wisienką na torcie są ostatnie dwa dni wyprawy, które spędzę w Bergues – czyli siedzibie filmowej poczty.

Bergues. Wszystko się zgadza. Z wieży rozlegają się dźwięki karylionu, restauracja i merostwo stoją, kanał też jest, a ser maroilles faktycznie ma bardzo ostry zapach i łagodnieje po zamoczeniu w kawie. Natomiast budynek poczty, na potrzeby filmu zaadaptowano zupełnie inny dom mieszkalny,mieści się w samym rynku.

Historia Bergues sięga początków XII w. Wybudowano wówczas opactwo benedyktynów, z którego obecnie pozostały ruiny i dobrze zachowana wieża kościelna. Do zakończenia I wojny światowej miasteczko należało do Belgii i dopiero Traktat Wersalski przypisał je Francji.

Zatrzymałam się w hotelu Tonnelier, mieszczącym się w dziewiętnastowiecznej kamienicy, położonej blisko rynku i naprzeciw miejskiego muzeum. Bergues jest ostatnim punktem tej wycieczki. Normandia mnie urzekła, czym specjalnie nie jestem zaskoczona, jako że frankofil ze mnie. Ma piękne i bardzo różnorodne wybrzeże, jeśli pominąć Mont Saint-Michel, Saint-Malo i Granville, czyli południowy odcinek, mało uczęszczane. Warto jednak eksplorować wgłąb, bo i tam czekają prawdziwe niespodzianki – piękne krajobrazy, zapomniane zamki, urokliwe wsie i miasteczka. Ludzie są przemili, otwarci, bardzo życzliwi i uprzejmi, kuchnia wyborna. Trzeba tylko pamiętać o cieplej odzieży, by nie drżeć z zimna na wietrze podczas wspinaczki na klify. Ogromną zaletą Normandii jest też swoboda w improwizowaniu trasy wycieczki, gdyż baza hotelowa jest tu doskonała, a miejsca w nich bez trudu dostępne, nawet podczas wakacji. W 4K Normandia ma 40 wielce zasłużonych punktów (każda kategoria, czyli klimat, kultura, komunikacja, kuchnia zasługuje na maksymalną dziesiątkę). Kierunek do wielokrotnego powtórzenia!

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x