Europa. Francja. Lyon. „Zaklęte rewiry” 29.01.-4.02.2023

Tegoroczne obserwacje życia kulinarnego Lyonu lekko mnie zasmuciły. W sprawdzonych od lat i dotychczas niezawodnych miejscach albo obniżyła się jakość serwowanych dań, albo godziny otwarcia ograniczają się tylko do wieczornych, choć dawniej można było w nich także zjeść obiad, za to wszędzie zwyżkują ceny. Pawdopodobnie nadal cieniem na stan lyońskiej gastronomii kładzie się pandemia i wywołana nią zmiana obyczajów. Francuzi, szczególnie starsze pokolenie, powrócili bowiem do zwyczaju jedzenia posiłków w domowym zaciszu, a do restauracji chodzą tylko raz dziennie – na kolację. Wieczorami w związku z tym miejscowe bouchon (niewielkie, kilkustolikowe restauracje specjalizujące się w daniach kuchni lyonnaise) pękają w szwach. Życie nie lubi próżni i na tej zmianie korzystają z pewnością właściciele sklepów spożywczych. Chociaż nie wiem, czy odważyłabym się ugotować coq au vin z ptaka, o którego świeżości zapewnia smętnie zwisająca główka. Natomiast wyroby garmażeryjne wzbudziły moje zainteresowanie (i zaufanie), chociaż cenę 16,90 € za 1 kg zwykłego purée ziemniaczanego uważam za mocno wyśrubowaną.

W karnawale Francuzi zajadają się faworkami, ale nie tak delikatnymi i kruchymi jak nasze, za to z pewnością równie kalorycznymi.

289 schodów i miasto widzi się z zupełnie innej perspektywy. Potem jeszcze kilkadziesiąt schodów w ruinach rzymskiego Odeonu i ze szczytu wzgórza Fourvière roztacza się rozległa panorama sięgająca po Alpy.

Wiosna powoli się rozkręca – kwitną już hiacynty, mimozy, a w kwiaciarniach anemony i tulipany.

Życie w starej części miasta, Vieux Lyon, położonej nad Saoną, toczy się dosyć ospale i nabiera tempa dopiero wieczorem, gdy otwierają się stylowe bouchon. W ciągu dnia sklepy z pamiątkami, piekarnie i kawiarnie są niemal puste. Nic więc dziwnego, że właściciel Galerie Atelier Damin (25 Rue Saint Georges) zwątpił w sens czekania na klientów i pojawia się tylko na ich telefoniczne wezwanie. Prace malarza Georges’a Damin, głównie subtelne pejzaże Lyonu, można kupić tylko w tym jednym miejscu. W Vieux Lyon działa wiele galerii sztuki wspólczesnej i dawnej. Można w nich znaleźć nie tylko obrazy, ale bardzo interesujące prace wykonywane przeróżnymi technikami, np. wspólczesną rzeźbę przedstawiającą baletnicę, wyraźnie inspirowaną dziełem Edgara Degas z Musée d’Orsay.

Hotel de Verdun (82 Rue de La Charité), prowadzony przez sympatyczne małżeństwo Jules’a i Isabelle, znam od lat i z przyjemnością obserwuję, jak bardzo zmienił się w tym czasie. Właściciele wykorzystali lockdown, by przeprowadzić gruntowny remont hotelowych pokoi i jadalni. NIezmienne natomiast są bardzo smaczne śniadania i uprzejmość właścicieli.

W drodze powrotnej do domu w końcu dotarłam do winnicy Vieil Armand w Alzacji (1 Rte de Cernay, 68360 Soultz-Wuenheim). Wiele lat temu dostałam w prezencie butelkę fantastycznego, likierowego muskata z tej winnicy i postanowiłam, że kiedyś ją odwiedzę. Na spełnienie tego zamiaru sporo wprawdzie czekałam, ale było warto. Wieś znajduje się na alzackim winnym szlaku (oprócz Vieil Armand tylko w tej osadzie zauważyłam jeszcze trzy inne winnice). Sprzedaż wina i ich degustacja odbywa się w ogromnym sklepie-magazynie. Ceny są bardzo rozsądne jak za tak świetne trunki. Muscata co prawda już się tutaj nie produkuje, ale nie ustępuje mu aromatem i smakiem Pinot Gris z najlepszego rocznika 2015.

Znalezienie noclegu w środku nocy i podczas 99. fali pandemii okazało się w Niemczech zadaniem karkołomnym, bo wiele hoteli jest na głucho zamkniętych. W maleńkim Forchtenbergu w regencji Stuttgart (Badenia-Wirtemberia) znalazłam w końcu miejsce w przytulnym pensjonacie Bei Oma Marie (Bahnhofstraße 25, 74670 Forchtenberg, Telefon+49 7947 366). Dzięki uprzejmości właściciela znalazło się również miejsce w oblężonej w piątkowy wieczór, jedynej czynnej wówczas w miasteczku, restauracji Bei Oma Marie prowadzonej przez jego syna. Tak dobrej zupy cebulowej z chrupiącą grzanką i zrumienionym serem nie jadłam nawet we Francji, do tego doskonałe pieczyste i wyborne różowe wina z lokalnej dzielnicy. Porcje były tak ogromne, że z powodzeniem wystarczyłyby dla dwóch-trzech osób. Śniadanie w pensjonacie również mogłoby obsłużyć więcej głodnych.

Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu uważałam, że polskie artykuły spożywcze, szczególnie mięsa i wędliny, nie mają sobie równych w Europie. NIestety, konkurencja teraz z nami w cuglach wygrywa. Również cenowo. Zrobiłam zakupy w Forchtenbergu (w małej, pachnącej masarni i pobliskiej piekarni), płacąc niewiele więcej za świetnej jakości żywność, o której u nas mogę już tylko pomarzyć. Niestety, także w tej dziedzinie odnotowujemy znaczące spadki.

Bardzo lubię NIemcy, i Austrię, gdyż wystarczy dosłownie kilka kilometrów zjechać z autostrady, by przez przypadek znaleźć się w jakimś urokliwym miasteczku czy malowniczej wsi. Tak stało się i tym razem, a trudy poszukiwania noclegu rano okazały się nad wyraz owocne. Forchtenberg jest przepięknie położony: na wzgórzach z winnicami, po dwóch stronach rzeki Kocher. Otaczają go świetnie zachowane średniowieczne mury obronne, które znalazły też bardzo praktyczne zastosowanie. Wykorzystano je bowiem do nadbudowy jako ściany normalnych, mieszkalnych budynków.

Wąziutkie, kręte uliczki, czyste, zadbane domy (kilka z pruskim murem), reprezentacyjna brama wjazdowa z datą „1604”, kameralny ni to rynek, ni to plac, mury obronne i górujący nad tym ewangelicki kościół św. Michała (Burgrain 10) – miasteczko wygląda jak z bajki. Jeśli jeszcze do tego dodać uśmiechniętych i życzliwych mieszkańców – sielanka zdaje się nie mieć końca.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x