Azja. Japonia. Od minimalizmu do perfekcjonizmu  2-10.07.2022

Dwa kraje od wielu lat powodują u mnie przyspieszone bicie serca i natychmiastową gotowość do wyjazdu: Włochy i Japonia. O ile pandemia tylko przez półtora roku uniemożliwiła mi włoskie peregrynacje, o tyle z Japonią musiałam rozstać się na trzy długie lata. Tegoroczną podróż do niej poprzedził spory niepokój o skuteczność wyjazdowych starań, bo wciąż obowiązują tam znaczne obostrzenia covidowe. Przede wszystkim praktycznie nie ma ruchu turystycznego (prawo wjazdu mają jedynie wycieczki organizowane przez nieliczne biura podróży znajdujące się na rządowej liście), więc w zasadzie pozostaje eskapada w interesach. Poza tym trzeba uzyskać wizę (dotychczas udzielaną wszystkim podróżnym na lotnisku, teraz wydawaną przez ambasadę w Warszawie) i wreszcie być zdrowym, co potwierdza wynik testu na specjalnym, japońskim formularzu. Szczęśliwie dla mnie okazało się, że cesarz nie ma nic przeciwko mojemu przyjazdowi i po 21. godzinach od trzaśnięcia drzwiami w domu w Krakowie znalazłam się na lotnisku Haneda w Tokio.

Joanna Bator, która spędziła w Japonii kilka lat porównała jej mieszkańców do ukwiałów – osadzonych w bliskim sąsiedztwie na wspólnym kawałku rafy, ale o swobodnie falujących odnogach unoszonych w wodzie. Zupełnie jak ludzie siedzący w metrze ściśle obok siebie i usilnie szukający swobody dla reszty tułowia, by nikogo przypadkiem nie dotknąć. Teraz, w trakcie kolejnej fali pandemii te starania o zachowanie dystansu wydają się bardzo przydatne. Japończycy bez jakiegokolwiek prawnego przymusu stosują obostrzenia sanitarne wymuszone przez covid. Obowiązkowo np. noszą maseczki, także na zewnątrz, w restauracjach przezroczyste ekrany oddzielają miejsca przy stołach, ograniczają do niezbędnego minimum przebywanie w publicznych miejscach.

Tokio – Ochanomizu i okolice
Dzielnica Tokio, do której mam wielki sentyment, gdyż właśnie tutaj zatrzymałam się 11 lat temu, gdy po raz pierwszy przyjechałam do Japonii praktycznie nie zmieniła się w tym czasie. Już przed laty ciasno zabudowana z trudem przyjmuje wznoszenie nowych budynków, więc powstają one zazwyczaj na miejscu zburzonych starych. W związku z tym nieliczne zabytkowe obiekty otacza już gąszcz wieżowców Nadal w tutejszym handlu dominują księgarnie, sklepy z instrumentami muzycznymi i sportowe, te ostatnie z przewagą nastawionych na sporty zimowe i wspinaczkowe. Wśród restauracji łatwiej znaleźć tu chińską, niż japońską. Zaskakujące są teraz kompletne pustki na zatłoczonych dawniej ulicach. Podobno to efekt pracy zdalnej, którą tokijczycy chętniej wybierają od stacjonarnej ze względu na oszczędność czasu i pieniędzy oraz profilaktykę pandemiczną.

Odważyłam się. Pojechałam rollercoasterem Thunder Dolphinem, co od dawna miałam w planach. Z maksymalnej wysokości 80. m widoczna jest spora część dzielnicy, ale przy prędkości 130 km na godzinę szybko zamknęłam oczy. Nogi po wyjściu z kolejki miękkie, ale było warto zainwestować ok. 40 zł, za bilet. W parku rozrywki Tokyo Dome City (1Chome-3-61 Koraku, Bunkyo City) jest też koło młyńskie, wyrzutnia rakietowa, stroma rynna do jazdy pontonem.

Taki obrazek po raz ostatni widziałam za czasów nieboszczki komuny. Kolejka przed księgarnią. Na parę minut przed otwarciem o godz. 11 już stała. Japończycy mimo technicyzacji nadal czytają książki w tradycyjnym, papierowym wydaniu. Kupowałam prezent dla koleżanki w księgarni Books Tokyodo, której początki sięgają 1890r., na jednym z trzech pięter sklepu szczelnie wypełnionego przeróżnymi wydawnictwami. Przy kasie kolejne wspomnienie – rozpoczęcie roku szkolnego i oprawiania zeszytów i książek w zgrzebny, szary papier pakowy (ale robiłby teraz furorę w branży eko!), a to za sprawą sprzedawcy. Kilka szybkich ruchów i już podano mi książkę oprawioną w zielony, firmowy papier księgarni. O skali czytelnictwa wśród Japończyków niech świadczy tygodniowy (sic!) ranking książkowych bestselerów umieszczony na honorowym miejscu w witrynie księgarni.

Symbol Japonii – kimono – występuje również w nieco mniej bogatej wersji, ze spódnicą hakama. W zasadzie jest to fartuch z symetrycznymi zakładkami (3 od lewej, 3 od prawej strony, z szeroką kontrafałdą pośrodku), wiązany z tylu długimi wstęgami. Do hakamy nosi się sznurowane z przodu, wysokie trzewiki. Taki strój młode Japonki zakładają z okazji zakończenia szkoły. Natomiast starsze pokolenie płci obojga tradycyjnie ubiera się w yukaty również na co dzień, a do nich obowiązkowo klapki gata.

W męską yukatę można zaopatrzyć się baaardzo luksusowym sklepie przy bramie tori prowadzącej do świątyni Kanda Myojin, a jeśli nawet nie zamierza się dokonać tam żadnego zakupu, to warto spojrzeć na minimalistyczny wystrój tego niezwykłego sklepu i dzieła sztuki rękodzielniczej, które się tutaj sprzedaje. Piękne tkaniny, z których obstaluje się yukaty na miarę, klapki, również gata, pasy obi, luźne spodnie haori, skórzane torby.

Spacerując pieszo po Tokio wciąż napotyka się ciekawe miejsca. Przed upałem można np. schronić się w bardzo starym ogrodzie otaczającym świątynię konfucjańską Yushima Seido (1-4-25 Yushima, Bunkyo City). Starzona czerń i minimalizm architektury tworzą surowy styl tego miejsca.

Parę kroków dalej znajduje się Jinja Kanda Myojin, miejsce kultu szinto (2 Chome-16-2 Sotokanda Chiyoda City) i na jej terenie centrum kulturalne z przyjemną restauracją. Tu z kolei panuje zupełne rozpasanie form i kolorów, nie brak frymuśnej ornamentyki i odważnych połączeń barw, wśród których dominuje makowa czerwień. Mogę mówić o dużym szczęściu, gdyż w świątyni właśnie odbywała się ceremonia shinzenshiki, czyli ślub w obrządku szinto. To dosyć droga forma zawarcia małżeństwa, choćby ze względu na obowiązujące stroje. Panna młoda ubrana na biało, białą farbą zwykle pokrywa się także ciało i twarz, występuje w kilkuwarstwowym kimonie, z czepcem tsuno kakushi na głowie, pan młody w czarnym kimonie. Mężatkom nie wypada podczas uroczystości wystąpić w niczym innym jak tylko w kurotomesode – kimonie z jedwabnej, czarnej krepy bogato zdobionym poniżej talii, zaś niemężatkom w chyba najpiękniejszym z rodzajów kimona – furisode – zdobionym na całej powierzchni, z rękawami jak skrzydła motyla (100-107 cm długości).

Świątynie Kanda Myojin kilka przecznic dzieli od Parku Ueno. Właśnie zaczęły w nim kwitnąć hinduskie lotosy, szczelnie porastające staw Shinobazu. Park powstał na terenach okalających buddyjską świątynię Kaneiji, ufundowaną w 1625r. za czasów szogunatu Togukawa. Pamięci protoplasty rodu Ieasu Togukawy poświęcony jest tutejszy chram szinto – Tosho-gu z 1627 r., z bogato zdobioną bramą karamon. Do chramu prowadzi aleja z rozsianymi po obu jej stronach kamiennymi latarniami toro, po drodze zaś mija się pawilon temizu-ya ze zbiornikiem wody – chozubachi – gdzie dokonuje się oczyszczenia wodą.

Kawa w Ochanomizu dobrze smakuje w kawiarence Voici Cafe (Kanda Ogawamachi 3 Chome 26-2), bo pije się ją w ciekawych wnętrzach: niziutkie pomieszczenie, w barze dodatkowo obniżone masywnym belkowaniem, na osmalonych ścianach czarno-białe fotografie, na półce książki ze śladami intensywnego czytania. Można też wybrać mikroskopijny stolik na zewnątrz. Wśród przedpołudniowej klienteli niemal sami starsi ludzie.

Nazwa Ochanomizu oznacza herbacianą wodę (ocha – herbata, mizu – woda), co przedstawia mural na ścianie budynku przylegającego do hotelu Ochanomizu Shoryoukan, w którym mieszkam. Tokio choć liczy ponad 20 mln mieszkańców należy do najczystszych miast, jakie znam. Niewielki mural „ochanomizu” jest jedynym, jaki tu widziałam. A kawiarenka, którą reklamuje, Shaked Tea Café, to kolejne maleństwo z przyjemnym, domowym klimatem.

Chińska restauracja Nangoku Tei (Chiyoda: See 23) menu za 1999 yenów obejmuje wszystkie dania, które jest się w stanie zjeść w ciągu 100. minut. Konkurencja chyba tylko dla zawodników sumo. Mapo tofu, meduza z ogórkami, kilka rodzajów pierożków gyoza, makaron z grzybami shitake, marnowane grzyby mun – zamówione a’la carte jednak też mnie przerosły. A jeszcze na deser kuleczki goma dango z sezamem i słodką pastą z czerwonej fasoli – i śmiało można zapomnieć o teorii, że w Japonii nie sposób przytyć. Oczywiście, ale tylko pod warunkiem, że nie jada się u Chińczyka.

Kolejny sprawdzony przeze mnie adres kulinarny w dzielnicy Ochanomizu, w sąsiedztwie stacji kolejowej, to japońska restauracja Taimeshi (Kobai Dori Avenue, cecha charakterystyczna – absolutny brak promocji internetowej, bo i tak pęka w szwach od gości). Za niewiele ponad 30 zł można tu zafundować sobie zestaw „taimeshi – jesz, co chcesz”. Mój zestaw, poszłam jednak na łatwiznę i zamówiłam gotowca, za niecałe 40 zł obejmował gar ryżu z maciupeńkimi, suszonymi rybkami, pikantną ikrę , tartą rzepę, zupę miso z maleńkimi małżami wielkości łebka od szpilki, i bulion dashi (z suszonej ryby katsuobushi i wodorostów kombu), który zwykle służy do przygotowania zupy miso-shiru, tu występujący tylko z dodatkiem ryżu i surowego jaja. Siedzenie z bosymi stopami w kanale pod stołem, bo buty zostawia się przed wejściem, okrzyki kucharzy kończące przygotowanie poszczególnych zamówień – atmosfera nie do podrobienia! Od 16:00 zestawy obiadowe zastępują dania a’la carte – świeże i smaczne, za statek sashimi trzeba zapłacić niecałe 40 zł. Właśnie zaczął się sezon ostrygowy, ceny bardzo przystępne (ok. 2 zł za sztukę w rozmiarze XL).

Pizza K – Kanda (Chiyoda City Kanda Ogawamachi, 3 Chome-26-20) mieszcząca się w sąsiedztwie mojego hotelu, tym razem włoska restauracja, nie rzuciła mnie na kolana. I słusznie, bo włoską kuchnią należy się zachwycać w Italii, a nie w Tokio. Natomiast sąsiednie drzwi prowadzą do kulinarnego raju bez nazwy. Restaurację prowadzi Chinka z okolic Seczuanu i robi to w wyborny sposób. Pierożki gyoza, soba na zimno, zielone ogórki i słodkie kuleczki goma dango – smakują tu wyśmienicie, inne dania zresztą też..

Ochanomizu Hotel Shoryukan (Kanda Ogawamachi, 3 Chome-2 4-9, Chiyoda City) ma dogodne położenie, w pobliżu znajduje się stacja metra i kolei, świetną obsługę, pokoje w stylu japońskim i europejskim. Wieczorami działa tu klub jazzowy prowadzony przez sympatycznego melomana. Muzyka, wyłącznie z bogatej kolekcji płyt winylowych, płynie z 60-letnich kolumn JBL, które właściciel nabył przed 20. laty w opłakanym stanie i następnie własnoręcznie naprawił. Tego wieczoru, który zarezerwowałam sobie dla klubu jazzowego byłam w nim sama, więc właściciel wprost mnie zapytał, kogo chcę posłuchać. Zaczęliśmy niewinnie od Elli Fitzgerald, potem zachwycił mnie Miles Davis, którego trąbkę w „Kind of blues” i perkusję słyszałam wyraźnie z prawej, a fortepian z lewej strony sceny, podśpiewujący Glenn Gould grający Bacha – czysta przyjemność, na CD tego się nie wysłucha. Na zakończenie zaś miły Japończyk zaproponował coś, czym sam się pasjonuje – tradycyjną muzykę z Hokkaido, wykonywaną na shamisenie, nazwa w języku japońskim oznacza „struny trzech smaków”, bo istotnie jest to trzystrunowa gitara, tyle że z bardzo długim gryfem. Kolumny mają nadzwyczajną moc i barwę dźwięku, a chrzęściki i trzaskunie wydobywające się w tle winylowych nagrań dodawały tylko wdzięku niezwykłemu brzmieniu muzyki. Choćby dla takiego wieczoru warto zatrzymać się w tym hotelu. Poza tym w jego piwnicach mieści się onsen, a ciepła kąpiel po całym dniu zwiedzania to rzecz nie do przecenienia.

Kusatsu
2 godziny jazdy samochodem na północ od Tokio, w prefekturze Nagano, leży malutkie miasteczko Kusatsu, japoński Ciechocinek. Należy do nielicznych, w których gorące źródła znajdują się w samym centrum, a nie na obrzeżach. Kusatsu nie ma w związku z tym typowego rynku, a rozległe stanowisko 7. gorących źródeł nazwanych Yubatake o powierzchni 1112 mkw., z którego wypływa woda (z najcieplejszego źródło o temp. 95 stopni) pełni jego funkcję. Pokryto je drewnianymi rynnami schładzającymi wodę i otoczono spacerową ścieżką, a zwieńczono szerokim wodospadem. Gorącą wodę rozprowadza się do onsenów okolicznych domów.

Lecznicze działanie tutejszych wód mineralnych, zawierających duże ilości siarki, której zapach rozchodzi się po całym miasteczku, znane są od trzystu lat i wciąż przyciągają kuracjuszy. Dawniej kąpiele odbywały się w publicznej łaźni, której szary, dziewiętnastowieczny budynek przemianowano na centrum kultury i teraz odbywają się w nim kilka razy dziennie pokazy Yumomi – regionalnego tańca i śpiewu. Gorącej wody ze źródeł nie wolno zmieszać z chłodną, bo traci w ten sposób cenne mikroelementy. Dawniej schładzanie odbywało się poprzez wyrzucanie w górę ukropu za pomocą długich desek. Pozostałości tego obyczaju prezentuje teraz pokaz Yumomi. Widzowie oglądają go zaopatrzeni w ręczniki, bo woda w trakcie przedstawienia chlapie również na publiczność.

Yumotokan – ryokan w Kusatsu Onsen – z fantastyczną restauracją ze ścianą okien wychodzących na Yubatake zapewnia niezapomniane wrażenia. Przy posiłkach oprócz szumu wodospadu wyraźnie słuchać uliczny szmer i stukot kroków wybijanych drewnianymi klapkami geta. Zatrzymując się w ryokanie, można spodziewać się fantastycznych doświadczeń obyczajowych: kąpieli w onsenie, z zachowaniem oczywiście wodnej etykiety, tradycyjnych posiłków, noclegu na futongu, nieziemsko uprzejmego serwisu. Każdy gość na czas pobytu dostaje yukatę, więc nawet strój nawiązuje do tradycji. Kolacje i śniadania jada się niespiesznie, a dań jest wiele, więc posiłek, któremu obowiązkowo towarzyszą dyskusje, trwa bardzo długo. W menu próżno szukać nieskomplikowanych smaków, każdy ryokan tym się chlubi, że gotuje co szefowi kuchni przyjdzie danego dnia do głowy. A przychodzą przeróżne fantazje.

W ryokanie Yumotokan do kolacji podano słodkie wino śliwkowe. Wśród wielu dań, doliczyłam się 13. plus deser, dominowały wegetariańskie, ale pojawiła się też wołowina i kaczka.

Śniadanie, na szczęście, jada się znacznie skromniejsze, choć i tak kilkudaniowe.

Prefektura Nagano – Nakano i Obuse
Droga z Kusatsu w kierunku Obuse prowadzi przez góry, osiągając w najwyższym miejscu (Mt Yokote 2307 m n.p.m.). Temperatura w tym miejscu, z 30 stopni w Kusatsu, spadła do zaledwie 14. Zimą notuje się tutaj obfite opady śniegu, a miejscowe resorty narciarskie uważane są za jedne z najlepszych w kraju. Problemem jest jednak możliwość odcięcia od świata i powrotu do domu wraz z roztopami, bo dróg się raczej nie odśnieża, a zamyka jeśli warunki pogodowe są trudne.

Po drodze mija się wiele naturalnych onsenów, o czym informują drogowskazy. Zmienia się roślinność, ogromne wrażenie robią kwitnące na żółto górskie łąki (to dzikie lilie), a w niższych partiach na niebiesko (dzikie hortensje), lasy brzozowe i cedrowe.

Górskie serpentyny na wys. 2000 m n.p.m. prowadzą do Parku Narodowego Joshin-Etsu Kogen, a w nim do onsenu Jikogudani, który upodobały sobie japońskie makaki. Największe wrażenie robią ich zimowe kąpiele w gorących źródłach, gdy futro małp pokrywa śnieg. Teraz onsen spełnia głównie rolę wodopoju. W stadzie zakończył się okres rozrodu, a samice z niemowlakami grzecznie zajmują się sprawami wychowawczymi. Małpy tego gatunku są długowieczne, żyją średnio 30 lat. Samiec Alfa przewodzi stadu tylko dwa lata, po czym grzecznie rezygnuje z funkcji. Stado w Joshin-Etsu Kogen jest jedynym żyjącym w warunkach śnieżnych zim, więc musiało wykształcić mechanizmy obronne przed hipotermią.

Nakano
Prefektura Nagano kulinarnie znana jest z trzech powodów: upraw winorośli, brzoskwiń i makaronu gryczanego soba. Tutejsze brzoskwinie są tak delikatne i soczyste, że do transportu owija się każdy owoc w specjalną piankę, więc ze względu na wysoką cenę nie są towarem eksportowym (w Tokio jedna brzoskwinia kosztuje ok. 5 zł). Winną latorośl (winogrona zarówno do produkcji wina jak i bezpośredniego spożycia) uprawia się tu w inny sposób, niż w Europie, bo krzewy prowadzi się na rozległych konstrukcjach ok. 2 m równolegle nad ziemią. Z zielonego dachu liści zwisają dorodne grona o bardzo dużych owocach. Japońscy winiarze produkują niewielkie ilości wina, więc podobnie jak szwajcarscy nie podbiją pewnie światowego rynku. Natomiast dziwi mnie, że dotychczas nie udała się ta sztuka gryczanemu makaronowi soba. Podaje się go zarówno na zimno (wtedy np. z warzywami w tempurze) jak i ciepło (wtedy w zupie) Mój wczorajszy w restauracji Regional Dining (1282-8 Hirokayashida, Nakano) podano w klarownym wywarze z warzyw i wieprzowiny, z grzybami, liściem kikuny w tempurze i płatkami nori. Do tego szklisty ryż z posiekanymi grzybami – wszystko świetnie smakowało, a daniom z udziałem makaronu soba wieszczę sukces na miarę ramenu.

Obuse
Fuji-san wyłaniająca się ze spienionych morskich fal lub w czerwonej poświacie zachodzącego słońca – wszyscy znają te rysunki. Ich autorem jest Katsushika Hokusai (1760-1849), mieszkający pewien czas na zaproszenie Takai Kozana, kupca i zamożnego farmera, w małym miasteczku Obuse, w którym znajduje się poświęcone mu muzeum, otwarte w 1976r. Hokusai 30 razy w ciągu swego długiego życia zmieniał imię (zmarł mając prawie dziewięćdziesiąt lat), w tym czasie wykonał ok. 30 tys. prac o przeróżnej tematyce: martwe natury, pejzaże, portrety aktorów teatru kabuki, smoki, sceny rodzajowe. Artysta tworzył głównie barwne drzeworyty w stylu ukiyo-e, ale w muzeum prezentowane są także oszczędniejsze w formie i kolorystyce jego ilustracje do książek. Obok muzeum, w małej. stylowej kawiarni można napić się świetnej mrożonej kawy i zjeść lody matcha,

Obuse to stare miasteczko, niektóre chodniki są tu wciąż wykonane z drewnianych kołków, a zabudowa ma tradycyjny charakter – z niewielkim patio wewnątrz, w którym oprócz roślin obowiązkowo musi płynąć woda. Bardzo lubię takie miejsca, bo każde z nich ma duszę, wymyka się sztampie. Najlepszym sposobem zwiedzania prowincjonalnej Japonii jest wypożyczenie samochodu. Wprawdzie obowiązuje lewostronny ruch, co początkowo bywa kłopotliwe, ale kierowcy jeżdżą tu bardzo spokojnie i uważnie, więc nie ma się czego obawiać. Za przejazd na czerwonym świetle w nagrodę zdaje się egzamin, a kierowcy po 75. roku życia obowiązkowo przystępują do testu i egzaminu praktycznego co 5 lat. Komunikacja publiczna działa jak dobrze naoliwiony mechanizm, ale samochód daje jednak więcej możliwości i swobody w zwiedzaniu. A japońska prowincja to jest „cóś takie… ważne dla narodu…że to się w pale nie mieści” (jak mawiał klasyk, czyli Janusz Gajos, tyle że o kulturze).

Moi japońscy przyjaciele przyjechali specjalnie z Osaki, by poświęcić mi cały tydzień, organizując wycieczkę na prowincję, troszcząc się każdego dnia o mój dobry czas w Japonii, w hotelu nie policzono, mimo wcześniejszej bezzwrotnej rezerwacji, należności za noc, którą spędzałam poza Tokio, młody człowiek z własnej inicjatywy pomógł w rozpracowaniu podróży z lotniska do miasta, a potem odszukał mnie jeszcze w pociągu, by upewnić się, że wysiądę na odpowiedniej stacji. Tacy są Japończycy. Nie powinno więc dziwić, że noszą maseczki w upalne dni, bo jak mi wytłumaczono, tego wymaga wspólne dobro. Może ich prospołeczne zachowania są wynikiem wyznawania filozofii wabi-sabi? Termin powstał z połączenia dwóch słów: wabi – oznaczającego pokorę i prostotę, ale też osobę rezygnującą z dóbr materialnych, żyjącą skromnie oraz sabi – równoznacznego z akceptacją przemijania, respektem przed upływającym czasem. Pod pojęciem wabi-sabi kryje się więc pokora związana z naturalnym przemijaniem, ale też zachwyt nad życiem i naturą, dostrzeganie piękna w prostocie, kierowanie się w międzyludzkich kontaktach poświęceniem i kompromisami. Filozofią tą Japończycy kierują się np. podczas ceremonii herbaty, czyli spotkań przy piciu napoju, którym towarzyszą długie dyskusje uczestniczących w niej osób czy aranżacji wnętrz, w której obowiązują wyłącznie naturalne kolory ziemi: matowe zielenie, beże, biele, szarości, ecru, ograniczenie do niezbędnego minimum ilości sprzętów i ich nieskomplikowane formy. Bliska tej filozofii jest technika kintsukuroi – ratowania stłuczonej ceramiki, której ocalałe fragmenty łączy się laką (żywicą sumaka lakowego) i ozdabia pęknięcia sproszkowanym złotem lub innym metalem szlachetnym, Uszkodzona czarka otrzymuje w ten sposób nowe, może nawet piękniejsze życie. Wystarczy odrzucić konsumpcjonizm, dostrzec urok niedoskonałości, pogodzić się, że 20 lat miało się kiedyś tam… i życie w minimalistycznym wydaniu staje się perfekcyjną receptą na szczęście. Symbol przemijania – płynąca woda towarzyszy Japończykom od narodzin do śmierci. I niech tak pozostanie.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x