Azja. Japonia. Tokio. Kimono i Smartfon 18–22.06.2019

W Asakusa, historycznej dzielnicy Tokio, rokrocznie 30 mln turystów odwiedza Sensōji -kompleks świątynny poświęcony bogini Kannon. Jeśli chce się uniknąć tłumu turystów, najlepiej zwiedzać go już po zmierzchu, do 23 jest oświetlony. W ciągu dnia natomiast miejsce to gwarantuje obecność Chinek ubranych w wypożyczone za ok. 100 zł yukaty (stroje z wypożyczalni są barwne, często w bardzo kontrastowych kolorach, zaś noszone na co dzień przez Japonki są stonowane, zwykle w różnych odcieniach popieli lub spokojnej zieleni).

Główna droga do świątyni Sensõji to Nakamise dori, z licznymi sklepikami i stoiskami z lokalnymi słodyczami, i oczywiście tłumem turystów.Do świątyni Sensõji prowadzą, od strony rzeki Sumida, Brama Pioruna, z ogromnym, czerwonym lampionem, oraz brama Hōzo-mon, na której wiszą ogromne, słomiane sandały, każdy o wadze 2800 kg i długości 4,5m, wyplatało je 800 osób z miasta Murayama w darze dla bogini Kannon.

SUMIDA – OD WIEŻY DO ORIGAMI

Charakterystyczny dla dzielnicy Sumida biurowiec browaru Asahi, ze złotą pianką nad kuflem, zaprojektował Francuz Philippe Starck. Konia z rzędem temu, kto domyśli się zamysłu projektanta. Tokijczycy stosują uproszczenie i nazywają budynek „złotą kupą”. W tle widoczna wieża telewizyjna i widokowa Skytree, która z wysokością 634 m zajmuje 2. miejsce, po dubajskim Burj Khalifa, wśród najwyższych budowli na świecie. Wokół wieży mieści się kompleks Tokio Skytree Town, z m.in. trzystoma sklepami i restauracjami, akwarium Sumida, planetarium. Wybrałam jednak spokojniejszy cel spaceru w tej dzielnicy, czyli origami, a ponieważ muzeum tego na wskroś japońskiego rodzaju sztuki znajduje się dosyć daleko – przy lotnisku Haneda – udałam się do prowadzonego przez tokijskie Stowarzyszenie Origami sklepu z materiałami dla artystów. Organizowane są tam również warsztaty, mile widziani są obcokrajowcy, i chociaż nikt z obsługi nie mówi choćby słowa po angielsku, kolejny raz w Japonii przekonałam się, że najważniejsza jest chęć porozumienia.

WODA I PERŁY, ŁEZ NIE ZNALEZIONO

Nad rzeką Sumida, która ma zaledwie 23,5 km długości i tylko 4 dopływy, choć prezentuje się całkiem okazale, rozciąga się spokojna dzielnica o tej samej nazwie, nad którą góruje wieża telewizyjna Skytree. Z nabrzeża rzeki odpływają statki wycieczkowe i łodzie w kierunku sztucznej wyspy Odaiba. Tokio formalnie nie jest miastem, lecz prefekturą metropolitalną, największą zresztą na świecie, zamieszkałą przez ponad 38,3 mln ludzi. Ale dzięki nadmorskiemu położeniu, przepływającym rzekom, licznym ogrodom, jak choćby położonemu w samym centrum, i okalającemu Pałac Cesarski, ogrodowi o powierzchni 341 ha,zbliżonej do nowojorskiego Central Parku, a przede wszystkim dzięki ciszy, nie sprawia przytłaczającego, wielkomiejskiego wrażenia /ta ostatnia jest zresztą niewątpliwą zasługą elektrycznych samochodów/. Najruchliwszą dzielnicą Tokio jest chyba Ginza, centrum handlowe miasta. Wszystkie liczące się światowe i japońskie marki modowe mają tutaj ogromne sklepy. W Ginza położony jest także sklep firmy Mikimoto, od nazwiska założyciela – Kōkichi Mikimoto, naukowca, który jako pierwszy w 1893r. wyhodował perły morskie. Salon zajmuje kilka pięter, polecam 3. pod nazwą „High Jewellery” ze sztuką jubilerską na najwyższym poziomie i cenami przyprawiającymi o ból głowy /pierścionek 20 tys. , naszyjnik z pereł ponad 2 mln eur/.

Moim faworytem jest ażurowy budynek, z salonem Nissana , w którym prezentowane są prototypowe modele samochodów tej marki, równie piękny w dzień jak w nocy.

METREM I NA ROWERZE

Tokio ma świetną komunikację publiczną. 23 dzielnice łączy 13 linii metra, kolej naziemna i linie autobusowe. Poruszanie się po mieście jest bardzo łatwe i niedrogie. Każda dzielnica ma zupełnie inny charakter i dostarcza innych doznań, a wszystkie łączy czystość, brak ulicznego zgiełku, zieleń, i oczywiście wszechobecna uprzejmość mieszkańców, którzy nadal kochają rowery.

PAŁECZKI I MISECZKI

O japońskiej kuchni można by pisać w nieskończoność. Przy okazji mojego 7. pobytu w tym kraju mam takie oto spostrzeżenie. Im mniejsze i bardziej zróżnicowane miseczki i talerzyki, w których serwowane jest jedzenie, tym bardziej wykwintny posiłek. W barach, w których np. podaje się ramen, udon czy soba porcja w misce jest ogromna, często wystarczyłaby dla dwóch osób, ale tam otrzymuje się jedno danie, natomiast w renomowanych restauracjach sukces tkwi w różnorodności maleńkich dawek jedzenia, pięknie podanego w starannie dobranej zastawie. Potęga zaś tej kuchni niezmiennie polega na tym, że bez znaczenia, czy je się w dworcowym barze, czy modnej restauracji w Ginza, zawsze jada się po prostu smacznie. W tym roku mieszkam w dzielnicy Asakusa, gdzie odkryłam dwa godne polecenia miejsca. Pierwsze to Ramen Yoroiya, specjalizujący się w klasycznym shoyu ramen. Shoyu to rodzaj tare /słonej esencji, którą kucharz wlewa na dno miski, przyrządzonej ze zredukowanego sosu sojowego z sekretnymi dodatkami, osobistą tajemnicą każdego kucharza/. Bulion jest tu klarowny /a więc assari- delikatniejszy i mniej tłusty od cięższego, mętnego i bardzo tłustego kotteri/, o głębokim smaku, wręcz lekko słodkim, z pewnością powstawał wiele godzin przed wskoczeniem do miski. Z przypraw wyraźnie wyczuwalny był dla mnie kardamon. A na deser świetne pierożki gyoza, wszystko za niecałe 30 zł.

W skład ramen, uszlachetnionego przez Japończyków wynalazku z Chin, wchodzi bulion, makaron i przeróżne dodatki. W wersji podstawowej potrawa budzi skojarzenie z naszym niedzielnym rosołem z makaronem. Smak jej jest jednak znacznie bogatszy, a fantazja kucharza w dodatkach decyduje o końcowym efekcie i cenie /nawet jajko – ajitsuke, o ściętym białku i kremowym żółtku – broń boże nie twardym, wyceniane jest oddzielnie i np. z podwójnym żółtkiem w rameniarni Yoroiya kosztuje 100 jenów czyli 3,3zł/. Moje kolejne kulinarne odkrycie, czyli restauracja Musubi, po japońsku „łączenie”, podobnie jak Ramen Yoroiya znajduje się w Taitō-Asakusa, w pobliżu świątyni Sensōji. Restaurację prowadzi Japonka pochodząca z Nowego Jorku, stąd nazwa. Jedzenie jest tu po prostu wyborne, najlepsza smażona ryba amberjack, czyli seriola, i surowy łosoś z Hokkaido w kwaskowym sosie, ryby zdetronizowały nawet wołowinę wagyu, która jak zwykle delikatnością zbliżała się do sufletu.

Do kolacji właścicielka poleciła letnią sake, w sensie pory roku, a nie, na szczęście!, temperatury trunku, ale chyba jednak wolałabym do tej kolacji lżejsze wino. Miejsce poleciła nam zaprzyjaźniona Japonka i okazało się być strzałem w dziesiątkę. Natomiast przestrzegam przed rekomendacjami TripAdvisor, które akurat w Japonii czasem średnio się sprawdzają i zamiast wychwalanego pod niebiosa miejsca trafia się w przeciętne. Zaliczyłam taką wpadkę z okonomyaki, ale cóż – prawdziwe placki są tylko w Osaka i próżno ich szukać w Tokio, to trochę tak, jak oczekiwać że świeżą rybę zje się w Krakowie. Samo miejsce było bardzo klimatyczne – siedzenie na podłodze, stół z rozgrzaną blachą do samoobsługi, wiatrak w charakterze klimatyzacji,więc w sumie warto było je zobaczyć.

Świetnym ułatwieniem w zwiedzaniu Tokio jest strona Truly Tokio; tu rekomendacje, również kulinarne, doskonale się sprawdzają.

LICZYĆ KAŻDY MOŻE

Japońskie liczydło soroban, podobno przy obliczeniach na bardzo dużych liczbach wprawny rachmistrz przy jego użyciu robi to szybciej niż na kalkulatorze, np. 1 mln wymaga przesunięcia tylko jednego koralika, a na kalkulatorze trzeba wcisnąć 7 cyfr, nadal jest powszechnie używane, choć kraj jest wysoce skomputeryzowany.

Soroban wykonuje się zwykle z wyjątkowo twardego drewna cyprysowego; liczy się nie tylko gładkość koralików, precyzja wykonania, rama musi ściśle przylegać do podłoża, a koraliki w pierwszych szeregach do ramy, ale nawet dźwięk towarzyszący ich przesuwaniu. Najdroższy jaki widziałam kosztuje 100 tys. jenów /ok. 3500 zł/, egzemplarze historyczne są bezcenne. A pani w sklepiku, w którym je kupowałam z prędkością światła policzyła należność, oczywiście na sorobanie. Ćwiczenia na tym liczydle wprowadzono do szkół, gdyż pomagają w rozwoju mózgu, szczególnie prawej półkuli. Metodyka nauczania w Japonii przynosi fantastyczne wyniki, gdyż przede wszystkim premiuje kreatywne myślenie, odrzucając stanowczo uczenie się na pamięć, nadal królujące w szkole polskiej, czerpiącej pełnymi garściami ze średniowiecznej metody bolońskiej. Dzięki temu japońskie czterolatki uczą się mnożyć liczby, posługując się odpowiednio ustawionymi patyczkami i licząc tylko ich punkty styczne.

ŻEBY BYŁO PIĘKNIE…

Japończycy, o czym można przekonać się na każdym kroku, są estetami zarówno w skali makro, wystarczy spojrzeć na architekturę, jak i mikro, co przejawia się dbałości o szczegóły np. w ogrodach, modzie czy jedzeniu. Każdy wolny kawałeczek ziemi natychmiast pokrywają rośliny, choćby w doniczkach, a wspólnej przestrzeni nie zaśmiecają billboardy. A witryny w sklepach…

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x