Azja. Japonia. Jedną nogą w gejzerach, drugą w śniegu
28.06–10.07.2016

Singapur to częsty przystanek przesiadkowy w podróżach na Daleki Wschód. Miasto jest niezwykle przyjazne, więc z przyjemnością zatrzymałam się w nim na trzy dni i tym razem. To czas wystarczający, by przypomnieć sobie jak w nim bezpiecznie i dobrze się żyje. Spędziłam piękny, upalny dzień w kopułach Ogrodu nad Zatoką, w którym ogrodnicza fantazja nie zna żadnych ograniczeń. W sąsiedztwie ogrodu i otaczającego go parku położony jest jeden z najbardziej luksusowych hoteli na świecie – Marina Bay Sands, z imponującym basenem typu infiniti na dachu. Można, za drobną opłatą, wyjechać na jego ostatnie piętro, by wypić drinka singapor sling i podziwiać panoramę miasta.

Hokkaido – z przyrodą jej do twarzy

Z Singapuru udałam się do Tokio, a potem wsiadłam do pociągu, który wcale nie był „bylejaki”, ale wygodny i czysty, a zawiózł mnie najnowszą linią shinkansen wprost do Sapporo, które nieodłącznie kojarzy mi się ze złotem olimpijskim Wojciecha Fortuny. Postanowiłam bowiem zobaczyć Hokkaido – drugą pod względem powierzchni wyspę archipelagu japońskiego. Po szybkim zwiedzaniu miasta, które prawdę mówiąc prócz pięknych widoków otaczających go gór i wybornej kuchni niewiele wiecej ma do zaoferowania, lokalnymi pociągami a na koniec autobusem przemieściłam się do największego parku narodowego Japonii – Daisetsuzan, zwanym „Dachem Hokkaido”, położonego w górzystej, środkowej części wyspy.

Takie cudeńka dla amatorów ładnych balkonów prosto z Sapporo. W sobotę odbywa się targ ogrodniczy, a przy okazji konkurs amatorów na najpiękniejszą kompozycję balkonową. Gardning jest jednym z wielu narodowych sportów Japonii, a uprawy ozdobnych roślin to niemal religia. Ilość sprzętu, który służy np. do formowania bonsai powala z nóg. Miałam wrażenie, że do każdej gałązki potrzebne są innego rodzaju nożyczki, szczypczyki, pęsetki.

Hokkaido słynie z pięknych, trudno dostępnych dolin i wąwozów, rozległych łąk, urwisk, wodospadów. Zatrzymałam się w w niewielkiej miejscowości Sounkyo, nad którą góruje szczyt Kuredako. Całe szczęście, że w centrum informacji turystycznej na wejściu zapytano mnie o trapery, bo wyprawa na Kuredako odbywała się w warunkach chwilami zimowych.

Jedna z wielu przyczyn mojej miłości do Japonii. Onsen- czyli publiczna łaźnia. Obserwacje zachowań Japonek podczas pobytu w onsenie – bezcenne. Bo jest to miejsce, pomijając aspekty higieniczne, ożywionego życia towarzyskiego prowadzonego w absolutnej ciszy. Przed wejściem do basenu Japonka spędza co najmniej pół godziny na myciu-szorowaniu całego ciała w specjalnie do tego przeznaczonym boksie. Potem należy dokonać wstępnej ablucji, kakeyu, za pomocą małego cebrzyka. Następnie dopiero można wejść do basenu z gorącą, mineralną wodą. Savoire vivre onsenowe nie przyjmuje występowania w ręczniku, dopuszcza jedynie mały ręczniczek na głowie, zanurzania włosów i tegoż ręczniczka w basenie, uznawane są takie zachowania za skrajnie niehigieniczne, niedopuszczalne są głośne rozmowy. Chlapnięcie wodą wywołuje u sprawczyni natychmiastowy uśmiech pełen prośby o wybaczenie nietaktu. Po wymoczeniu w basenie należy jeszcze tylko ponownie spłukać ciało wodą z cebrzyka i wstępnie osuszyć ciało ręczniczkiem zdjętym z głowy, by nie nachlapać ściekającą wodą w przebieralni, wielki grzech. Po wytarciu dużym ręcznikiem i założeniu youkaty Japonka przechodzi do stanowiska z toaletką, gdzie czeka na nią nieskończona ilość preparatów służących do pielęgnacji twarzy. Kolejne pół godziny i można pokazać się światu, a właściwie jego brzydszej połowie, bo onseny nie tolerują koedukacji. W onsenie hotelu Choyo w Sounkyo jestem jedyną gaijin, a korzystanie z łaźni ułatwiła mi zabawna, obrazkowa instrukcja obsługi, umieszczona przy wejściu do onsenu, humorystycznie piętnująca najczęstsze faux pas popełniane przez obcokrajowców.

A kolejna, to oczywiście kuchnia. Najlepsza na świecie, łącząca najbardziej wysublimowane smaki z kompletnie nieprzetworzonych produktów z estetyką stołu jako całością. Mawia się o dwóch najbardziej wpływowych kuchniach Dalekiego Wschodu, że o ile Chińczyk zapyta, co zjeść, dla Japończyka niezmiennie najważniejsze jest, jak zjeść. Zawsze, gdy siadam na tatami do posiłku przypominam sobie krasnoludki i pytanie, kto jadł z mojej miseczki, kto pił z mojego kubeczka. Bo jedzenie serwuje się tutaj w maleńkich miseczkach, o przeróżnych kształtach, więc posiłek wygląda trochę jak dla krasnoludków właśnie. Zwyczajowo do kolacji zasiada się przed lub po zażyciu kąpieli w onsenie, nikogo nie dziwi więc strój biesiadników, czyli youkata, i obowiązkowo kapcie na nogach. Do każdego posiłku podawana jest zupa miso, bez niej nie ma życia. A jedzenie im szybciej trafi na stół od wyłonienia z morza, tym lepiej. W tej konkurencji Japończycy znaleźli tylko jednego poważnego adwersarza, Koreańczyków. I tak trwa od wieków walka pomiędzy japońską „tańczącą krewetką” a koreańską ośmiorniczką sanakci /obie zjada się jeszcze żywe/. Trudno mi powiedzieć, jako żem gaijin, co lepiej smakuje, bo zasadniczy smak i tak zabija skutecznie dodatek wasabi.

Wyprawa na Kuredako w warunkach chwilami zimowych. Pierwszy raz orientacyjny czas wędrówki podawany na szlaku zgadzał się niemal co do minuty. Kilka tygodni temu wejście na Trzy Korony, z Kaliną w nosidle, zabrało nam zaledwie 2/3 przewidywanego czasu. Ale Japończycy mają świetną kondyncję, ugruntowaną od pokoleń. Dzisiaj na szlaku średnia wieku turystów to jakieś 75 lat. Dzieci chodzą do szkoły, wakacje trwają zaledwie miesiąc, a sezon rozpocznie się w sierpniu. Chociaż nawet teraz wszystkie miejsca w hotelach są zajęte. Szkoda, że nie można rezerwować przez internet miejsc w lokalnych pensjonatach, ryokanach, co świetnie działa na pozostałych wyspach. Ale cóż, w Parku Narodowym Daisetsuzan niektóre publiczne drogi są zamykane o 13. , wtedy korzystają z nich niedźwiedzie, więc co tu marzyć o internetowej rezerwacji, szczególnie, że Japończycy i tak tutaj bez trudu docierają. Dzisiaj na poczcie miałam chyba bardzo głupią minę, gdy okazało się, że znaczek do Polski kosztuje 700 jenów /całe 2,80 pln/, a w ramach ocieplenia stosunków polsko – japońskich, w tejże cenie, uroczy urzędnik pocztowy wręczył mi jeszcze paczkę chusteczek higienicznych. I kto straszy, że Japonia to drogi kraj?

W którym jeszcze kraju można wystąpić w restauracji w gustownej pidżamce? Przed wejściem głównodowodzący rozmieszczeniem gości w sali jadalnej. Po lewej plansza obrazująca tę wojnę o Pacyfik. Sytuacja jest dynamiczna, chętnych wciąż przybywa… A na kolację nie dość , że świetne sashimi, w czterech wariacjach, to jeszcze wołowina, delikatna niemal jak wagyou / gdyby jakimś cudem trafiła na stół w restauracji Pimiento w Krakowie kolejka sięgałaby zapewne do Wawelu/. Jeszcze tylko onsen i plan dnia zrealizowany w 100. procentach.

Dzisiaj był dzień wodospadowy. Najpierw Momijidaki na rzece Akaishi. Szlak zapowiadał się niegroźnie, więc założyłam moje górskie sandały, które widziały już 7 parków narodowych USA. O ile początkowo droga była faktycznie banalna, w pewnym miejscu jednak czekało bardzo strome podejście i na tym odcinku sandałki wymiękły. Właścicielka o mały figiel też, zwłaszcza w drodze powrotnej. Dwa kolejne wodospady znajdują się ponad 3 km na wschód od Sounkyo. Prowadzi do nich asfaltowy chodnik wzdłuż wąwozu, więc dobrze się stało, że nie zmieniłam górskich sandałów na trapery, bo i pogoda była wyjątkowo piękna Wyższy z tych wodospadów, Gin Ga No Taki do złudzenia przypomina Salto Angel w Wenezueli, tyle że oczywiście jest niższy i huku spadającej wody nie zagłuszają żaby, Dzidziek, pamiętasz? Niestety, nie można przejść dalej tym samym szlakiem, do następnych wodospadów, bo drogę zamknięto z uwagi na niedźwiedzie.

Tokio – dla zapominalskich

Podróż z Sounkyo do Tokio, ponad 1000 km, w 10 godzin z 3. przesiadkami, wyłącznie środkami publicznego transportu. Łatwość podróżowania po tym kraju, w komfortowych warunkach, ze zsynchronizowanymi rozkładami jazdy wszystkiego, co się rusza, zawsze rzuca mnie tu na kolana. Szczególnie, że paszportu kolejowego nie trzeba już załatwiać w Londynie jak niegdyś, można w Polsce. A jest on wynalazkiem szalenie przydatnym. 7. dniowy paszport, za 1200 zeta, umożliwia przemieszczanie się wszystkimi dostępnymi pociągami po całym kraju. Jeśli ktoś nastawia się na zwiedzanie wielu miejsc jest rozwiązaniem najtańszym, poza tym nie trzeba każdorazowo kupować biletu. Koleje japońskie, firma zatrudniająca największą liczbę pracowników na świecie, jest zorganizowana lepiej niż mrowisko. A działa z podziwu godną, niezawodną precyzją i perfekcją. Wszystkie pociągi typu shinkansen, a jest ich mnóstwo, w ciągu roku mogą spóźnić się, w sumie, 30 sekund. Znając ich kodeks honorowy przekroczenie tego limitu powoduje rytualne sepuku dyrektora generalnego. Na dworcach wszystkie perony, wejścia, wyjścia, linie tranzytowe są świetnie opisane, a nad mniej rozgarniętymi podróżnymi natychmiast roztaczają opiekę troskliwe panie w czerwonych kapelusikach. Wypatrzyłam w tzw. limited express, którym jechaliśmy z Sapporo do Hakodate bardzo przydatną kieszonkę na bilet. Jeśli podróżny śpi, konduktor może, nie budząc go, skontrolować bilet. To taka mała rzecz, ale dająca pogląd, jak dalece firma dba o komfort jazdy. Linia kolejowa shinkansen łącząca Hokkaido z Honsiu została uruchomiona w marcu tego roku. Pociąg jest bardzo wygodny, mknie niczym strzała. Obowiązuje w nim zakaz korzystania z telefonów komórkowych, co uważam za rozwiązanie godne natychmiastowego przeszczepienia do pendolino, w którym czuję się jak na poczcie w czasach głębokiej komuny. O toalecie, oczywiście firmy Toto, nie wspomnę. Wszystko pachnie, pracownicy kolei się uśmiechają, pociągi mkną bez opóźnień. Brzmi jak bajka? Welcome to Japan!

Co Japończycy robią w piątkowy wieczór? Jedzą, chodzą do klubów karaoke, salonów Patchinko. W tym czasie dwoje Polaków zapomina o samolocie do domu. Pomyliłam daty i dopiero telefon z biura podróży, w którym kupuję bilety lotnicze uświadomił mi, że trzeba będzie kupić nowy. Ale wieczór w gronie przyjaciół był tego wart.

Asakusa. Dzielnica, w której położona jest najstarsza tokijska świątynia Sensoji, z początku VII w. Tokio niestety nie może pochwalić się zbyt wieloma zabytkami, co wyjaśniają zdjęcia w Muzeum Miasta. Amerykanie wypalili tu wszystko do gołej ziemi, gdyż stare budynki były w znakomitej większości drewniane. Po II wojnie światowej miasto wglądało tak, jak warszawskie getto. Jeśli chce się jednak zobaczyć reminiscencje z przeszłości, to właśnie Asakusa je serwuje. Ale absolutnie nie w weekend, bo wtedy trwa turystyczne oblężenie. Młode Japonki przychodzą tu na spacery w tradycyjnych youkatach, które wypożyczają na 3200 jenów /ok. 130 zł/. Prawdziwe kimono nie jest strojem, w którym występuje się na spacerze. Aby zobaczyć Japończyków ubranych w kimona trzeba albo być gościem na oficjalnym przyjęciu /wesele, stypa/, albo mieć niebywałe szczęście, by przypadkiem znaleźć się w świątyni podczas ślubu, czegoś w stylu naszego chrztu lub pogrzebu. Taka gratka udała mi się dotychczas tylko jeden raz, podczas „chrztu”. Oczywiście można sobie sprawić wielką przyjemność odwiedzając w Asakusa liczne, maciupeńkie pracownie krawieckie szyjące kimona lub pójść do wypożyczalni, gdzie za najmniej 10 tys. jenów /400 zł/ każda turystka może się przebrać. Tego ostatniego nie próbowałam, bo założenie kimona i zrobienie odpowiedniej fryzury trwa ok. 3 godzin. Ślubne kimono jest oczywiście białe, a od zwykłego różni się nie tylko kolorem ale i dodatkami. Panna młoda nie nosi do niego małej torebki z bambusowymi rączkami, za to na głowie ma biały czepiec. Na zdjęciu jest siostrzenica mojej przyjaciółki Sahiko. Oprócz ślubu i wesela w obrządku tradycyjnym
siostrzenica Sahiko miała je również w zachodnim stylu. Nie miałam odwagi zapytać o prezenty, czy też były podwójne. W Asakusa, prócz najstarszej świątyni, jest również najstarsza restauracja serwująca godjio. Są to małe węgorzyki, które jeszcze żywe, wkłada się do wrzącego wywaru z tofu. Próbując wydostać się z gara rybki zjadają gorący ser, dzięki czemu biesiadnik dostaje, podobno, coś nadzwyczajnie smacznego. Nie wiem, nie próbowałam. I boję się, czy mając świadomość receptury kiedyś się na to zdobędę.

W białym czepcu, zdjęcie powyżej, występuje piękna jak marzenie siostrzenica mojej japońskiej przyjaciółki Sachiko. Ślubne kimono jest w białym kolorze, natomiast noszone na co dzień wcale nie mieni się kolorami, lecz ma stonowane, grzeczne barwy. Spóźniona dwa dni wracam do domu. Nadal nie udało mi się zobaczyć przedstawienia w teatrze Kabuki ani spróbować ryby fugu. Może następnym razem…

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x