
17 paź Azja. Hongkong. początek schyłku.
17-29.10.2019
Bywam w Hongkongu regularnie od 15. lat, mam tu bliskich znajomych, więc nie jest mi obojętne, co się tutaj dzieje. A od mniej więcej 4. miesięcy, czyli od chwili, gdy zaczęły się uliczne protesty, nie dzieje się niestety dobrze. Organizm tego miasta jest niezwykle wrażliwy, gdyż jego życie uzależnione jest od Chin, skąd sprowadza się większość towarów, a nawet pitną wodę, gdyż w HK praktycznie niczego się nie produkuje. Nic więc dziwnego, że wejście na ścieżkę wojenną z najpotężniejszym obecnie mocarstwem świata mieszkańców metropolii napawa strachem. Do tego dochodzi czynnik mentalny – dla starszego pokolenia, które spędziło dotychczasowe życie w dobrobycie i po prostu nigdy nie widziało strajku, a często nawet o nim nie słyszało, wyjście młodzieży na ulice stanowi niewyobrażalną metodę walki. Sama organizacja protestów zaś dla mnie, przedstawicielki generacji stanu wojennego, przywodzi na myśl niewinne igraszki, z których rewolucja nie ma prawa się urodzić. Protesty odbywają się bowiem, z regularnością szwajcarskiego zegarka, tylko w soboty i niedziele (bo w pozostałe dni trzeba pracować, chodzić do szkoły), w coraz to innej dzielnicy, by nie utrudniać sobie nadmiernie koegzystencji, i zazwyczaj ograniczają się do pokojowych marszów, zaś ataki na policję, rabunki sklepów, na szczęście, mają charakter incydentalny. Sytuacja jest jednak na tyle nietypowa, że gospodarka Hongkongu odnotowuje od tygodni regularny spadek, zaczęła się fala bankructw, tylko w sektorze gastronomicznym splajtowało już 300 restauracji, i nic nie wskazuje, by protestujący chcieli odpuścić. A jeśli nawet, niesmak pozostanie… Mam nadzieję, że kryzys nie dotknie mojej ulubionej restauracji w Wan Chai – Qi Lu Jia Yan, która serwuje świetne dania kuchni kantońskiej: rybę w sosie słodko-kwaśnym, w takimż sosie krewetki, doskonałe pierożki, czy wędzonego pieczonego kurczaka. Trzymam również kciuki za ramenownię Raku Raku Ramen, też w dzielnicy Wan Chai, w której jadam świetną zupę i takież pierożki. Bo o losy mojego ulubionego sklepiku z najlepszymi na świecie kulkami mochi, przy Queen’s Rd. w dzielnicy Wan Chai, mogę być spokojna, gdyż nadal stoi przed nim długachna kolejka łasuchów. Mochi, co jest ewenementem, sprzedaje się tu bezpośrednio po przygotowaniu, w innych miejscach HK są wyłącznie mrożone. Tej delikatności ryżowego ciasta, z lekką ciągutką, mrożonka nigdy nie osiągnie. A w środku kulki świeże owoce, pasta z fasoli adzuki lub orzechy. Moje ulubione rodzaje to mango i orzechy, a że tych ostatnich akurat dzisiaj zabrakło, więc przygotowano je dla mnie na poczekaniu.



Po obiedzie i deserze, wybrałam się do Hong Kong Park, położonego nieopodal stacji metra Admiralty. To miejsce, w którym można odpocząć w zieleni od miejskiego zgiełku, zwiedzić muzeum herbaty, odwiedzić niewielką ptaszarnię. W sąsiedztwie Hong Kong Park ciekawostką jest hotel Shangri La, w którym z zewnętrznej, przeszklonej windy można podziwiać znajdujący się na 41. piętrze ogród w stylu chińskim.
Trudno byłoby teraz prorokować o przyszłości Hongkongu, ale pewne niepokojące zmiany już zaszły, na razie jeszcze np. na uszkodzonych automatach w metrze umieszcza się napisy informujące o tym, że zniszczeń dokonali chuligani podczas protestów, ale że gorszy pieniądz wypiera lepszy, obawiam się, że nawet jeśli strajki się szczęśliwie zakończą, rozlanego mleka nie uda się łatwo posprzątać. Zmieniają się obyczaje, zmienia dostatnie i uporządkowane społeczeństwo, w którym do niedawna np. służby mundurowe cieszyły się prawdziwą estymą, teraz zaś jawną niechęcią obywateli, zaś Chińczycy dotąd zazdrośnie patrzący na dobrobyt Hongkongu z pewnością nie zawahają się, by całkowicie go sobie podporządkować. Hongkong dotychczas chełpił się jednym z najniższych na świecie wskaźników przestępczości, praktycznie nie występowały tu problemy narkomanii, alkoholizmu, przemocy w rodzinie i niealimentacji. Mam serdecznego kolegę, komendanta policji, który przechodząc na emeryturę twierdził, że wybrał sobie najspokojniejsze zajęcie z możliwych. Teraz te ugruntowane wartości zaczynają ulegać niepokojącej zmianie, a że jest nią jednokierunkowa droga ku gorszemu, obawiam się, że za kilka lat nie poznam już tego miasta.
PS Przeczytałam ten wpis w ostatnim dniu roku następnego, 2020, wcześniej obejrzawszy rekomendowany przez Ewę Ewart dokument o policji w Hongkongu. Wnioski są zatrważające, bo istotnie, po całym roku, gdy wszystkie wizyty w tym mieście tylko przekładałam na kolejne, coraz odleglejsze terminy, pewnie go nie poznam. Ostoja zamożności, spokoju, porządku zaczyna się poważnie chwiać, policja ze sprzymierzeńca stała się wrogiem nr 1 mieszkańców, nadal grasują grupy chuliganów – prowokatorów z Chin kontynentalnych z upodobaniem niszczących nie tylko dobra materialne, ale też poczucie wspólnoty. PS W czerwcu 2021 r. reżim komunistyczny zamknął ostatnią niezależną gazetę wydawaną w Hongkongu – „Apple Daily”, co przypieczętowało koniec wolnego Hongkongu.
