Ameryka. Argentyna. Astor Piazzolla, tango, wino, stek
28.12.2019–1.01.2020

Boskie Buenos po 10. latach, gdy byłam tu po raz pierwszy, niewiele się zmieniło. Życie płynie leniwie, wszyscy mają czas, by porozmawiać z uśmiechem przy kawie, tango tańczą najlepiej na świecie i piją od samego rana świetne wina, najlepsze – Malbec z rejonu Mendozy.

Architektoniczny eklektyzm stolicy Argentyny sprawia, że w starej części miasta czuję się jak w Madrycie lub w Barcelonie, z uwagi na balkonowe wariacje, Paryżu lub Mediolanie, z uwagi na elegancję stylu, a nowa część mogłaby pochodzić z jakiejkolwiek metropolii na świecie. Miasto jest zwarte, wszystkie atrakcje są w zasięgu nóg piechura, a wszechobecna zieleń sprawia, że spacerowanie po nim sprawia niewymowną radość. W Buenos Aires jest wiele publicznych parków, a ogrodnicy często tworzą w nich tematyczne ogrody, np. w stylu japońskim, włoskim, angielskim.

Teatro Colón to jedna z największych scen operowych na świecie, ale ustępująca pola naszemu Teatrowi Wielkiemu Operze Narodowej w Warszawie zwycięzcy w tej kategorii. Występowali tu wszyscy słynni artyści, a Luciano Pavarotti podobno oniemiał z zachwytu na widok sceny. Teatr może gościć, na parterze i 6. piętrach, 2500 osób (miejsca siedzące) i kolejnych 500 (stojących), większa jest tylko nowojorska MET z 3800. miejscami dla widzów. Zaprojektowali go, oczywiście, Włosi, z największą starannością o każdy szczegół, poczynając od mozaiki na podłogach, poprzez witraże, freski, oświetlenie, aż po mosiężne numerki na wyściełanych bordowym welurem krzesłach. O biletach, bez rezerwacji na pół roku naprzód, można tylko pomarzyć, patrząc na pustą scenę podczas zwiedzania teatru z anglojęzycznym przewodnikiem, wstęp kosztuje ok. 50 zł. Żyrandol w kopule głównej sali teatralnej jest opuszczany raz do roku, dla wymiany żarówek. W kopule, wokół żyrandola, znajduje się dodatkowe miejsce dla 15. muzyków orkiestry, która tradycyjnie zajmuje tylko orkiestron. Dźwięk podczas przedstawień płynie więc zarówno z dołu jak i z góry, co przy doskonałej akustyce sali daje efekt zanurzenia słuchaczy w muzycznej kuli. Przy Teatro Colón La Scala wygląda jak młodsza siostra Kopciuszka.

W teatralnych salach nie brak stylowych mebli i pięknej porcelany, np. miśnieńskiej. Wnętrza są bardzo zadbane i sprawiają wrażenie ledwo co odrestaurowanych W Teatro Colon debiutował w Ameryce Artur Rubinstein, co było nie lada sztuką bez impresario i dobrej prasy. Ale udało się i koncertował tu z wielkim powodzeniem.

15 minut spaceru dzieli Teatro Colón od Cementerio de la Recoleta, z ciasnymi uliczkami gęsto zabudowanymi wielopoziomowymi grobowcami. W pobliżu bramy wejściowej znajduje się miejsce pochówku Evy „Evity” Perón, kontrowersyjnej żony prezydenta Juana Peróna, której słabość do luksusu w niczym nie przeszkadzała być wielbioną przez poddanych biednych jak myszy kościelne. Gdyby nie świadomość, że przebywa się w nekropolii, miejsce można by uznać za kolejne zminiaturyzowane miasto, jakich wiele na świecie.

W Buenos Aires próżno szukać barów vege, w lokalnej kuchni króluje bowiem mięso ze słynnymi argentyńskimi stekami na czele, o wadze minimum 250g w menu dla dzieci. Takiego też zamówiłam w mającej 200-letnią historię restauracji La Posada 1820. Pieczyste dzięki temu, że krowy oglądają tu niebo, jest rzeczywiście wyjątkowo smaczne – kruche, ale soczyste,

Nie mówiąc o potędze lokalnego wina, pochodzącego zazwyczaj z okolic Mendozy. W Buenos Aires, prócz odwiedzenia jednej z wielu stekowni, obowiązkowo trzeba zobaczyć pokaz tanga. Tutejsze restauracje i kawiarnie bardzo często oferują wieczorne show. Najtańsze, za 5 USD, znalazłam w kultowej kawiarni Cafe Tortoni, Av. de Mayo 825, gdzie kawę zwykła pić miejscowa bohema i intelektualiści, a także nasz Witold Gombrowicz. Mieści się ona w samym centrum miasta, nie sposób jej nie zauważyć, gdyż kolejka oczekujących na stolik jest zawsze bardzo długa. Ale to chwyt marketingowy, bo po wejściu do środka naliczyłam aż 18 wolnych stolików. Znalazłszy się w końcu w Cafe Tortoni wypada wypić kawę, której moc natychmiast postawiłaby na nogi królewnę Śnieżkę, i spróbować choć jednego deseru z obszernego menu.

Na pokaz tanga można wybrać się np. do Centro Cultural Borges, mieszczącego się na tyłach Galerias Pacifico, Av. Cordoba 550, przedstawienie trwa 2 godziny, a bierze w nim udział 14 artystów – muzyków i tancerzy, czemu towarzyszy muzyka autorstwa klasyków gatunku Astora Piazzolli i Carlosa Gardela. Poziom przedstawienia jest bardzo wysoki, do czego zobowiązuje sala koncertowa położona w prestiżowej dzielnicy, w której odbywa się pokaz. Jeśli zaś chce się zobaczyć tango w mniej wystylizowanej, naturalnej formie, obowiązkowo należy pojechać do portowej dzielnicy La Boca (usta), gdzie tańczy się je wprost na ulicy. Ludzie z całego świata właśnie tutaj przyjeżdżają, by uczyć się tego tańca u mistrzów, których nogi, od kolan w dół, potrafią poruszać się z szybkością samurajskiej katany, przy dźwiękach muzyki fortepianu, bandoneonu, skrzypiec i kontrabasu czyli klasycznego składu orkiestry grającej tango (bywają też składy trzyosobowe, ale bandoneon i kontrabas są obowiązkowe). Tak jak każdy z nas ma osobistego Chopina, będąc w Argentynie każdy odkrywa osobistego Piazzollę. Mojego odnalazłam podczas pierwszej podróży do Argentyny. I nawet nie w Buenos Aires, a w położonej w Prekordylierze Andów Mendozie. Trafiłam wówczas, zupełnie przez przypadek, do niewielkiego klubu tangueros, w którym grała czteroosobowa orkiestra, a w niej na bandoneonie wirtuoz – młody muzyk „z obłędem, co w oczach się nie mieści”. Tamten „Oblivion”, na przekór tytułowi, na zawsze zapamiętałam. Wiele razy słyszałam później ten temat w różnych wykonaniach, czekam na „Zapomnienie” podczas koncertów Hanny Banaszak, która perfekcyjnie wykonuje go śpiewem scatowym, ale mój osobisty Astor Piazzolla pozostał na zawsze w Mendozie. Tango to zresztą nie tylko narodowy taniec i muzyka Argentyny, choć równie silne są wskazania na jego pochodzenie z Urugwaju, w końcu i Buenos, i Montevideo są miastami portowymi, ale wręcz symbol wykorzystywany także jako inspiracja w architekturze, czego przykładem może być piękny, biały most odwzorowujący jedną z figur tanga argentyńskiego, tzw. colgadę wygiętą, znajdujący się w odrestaurowanej dzielnicy portowej Buenos Aires – Puerto Madero. Warte uwagi są również w tej dzielnicy restauracje, mieszczące się na parterze dawnych magazynów portowych z czerwonej cegły.

Argentyna zajmuje powierzchnię 2 mln 780 tys. km kw. i tę wielkość przestrzeni się czuje. Nawet nieba jest tu więcej, jest ono wyżej niż w Europie, a jego czystość i kolor mogą konkurować jedynie z tym, co wiele lat temu widziałam w RPA.

Z Buenos Aires przeniosłam się, w kierunku północno-zachodnim, w góry Sierra Chica, gdzie położone jest miasteczko La Falda, architekturą przypominające Szklarską Porębę, skąd wiodą liczne trasy trackingowe.

Moja wiodła na szczyt dla urologów, czyli Cerro Macho Uritorco, o wys. 1979 m n.p.m. Trasa wiedzie kamienistą, miejscami skalistą, ścieżką o bardzo silnej ekspozycji słonecznej przez cały dzień. Wędrówkę na szczyt najlepiej rozpocząć więc wczesnym rankiem, o czym nie wiedziałam, spędzając w piekielnym słońcu ponad 4 godziny, między 11 i 16. Trzeba wziąć z sobą zapas wody, 2-3l, bo po drodze nie ma schronisk. Ale warto, bo ze szczytu niebo wygląda jeszcze piękniej, a chmury zbliżają się na wyciągnięcie ręki.

Kolejnym przystankiem w podróży jest Córdoba, miasto nazywane „La Docta” (uczona), dzięki założonemu tu w 1613r. przez Towarzystwo Jezusowe uniwersytetowi, który nadal cieszy się dobrą renomą, szczególnie jego wydział medyczny. Starówka Córdoby to właśnie budynki uniwersytetu, 23 kościoły, w tym katedra z XVI w., i centralnie położony Plaza San Martín.

Córdobę założył 6 lipca 1573r. Jeronimo Luis de Cabrera, a wkrótce po nim pojawili się tu jezuici – założyciele tutejszego uniwersytetu. Miasto zawsze aspirowało do miana ośrodka akademickiego i tak jest również postrzegane obecnie. Nie jest może zbyt ciekawe turystycznie, bo oferta dotyczy głównie działalności religijnej kolonizatorów, która nieodmiennie kojarzy się z bezlitosnym trzebieniem autochtonicznej ludności, ale daje obraz kraju pogrążonego od dziesięcioleci w kryzysie ekonomicznym, który kiedyś był prawdziwą potęgą. Czasy świetności Argentyny przypadały na lata powojenne, gdy zaopatrywała ona zniszczoną Europę w żywność. Potem było już tylko gorzej – rządy „socjalisty” Juana Peron, z jednej strony przyniosły szansę na awans dla niższych warstw społecznych, z drugiej rozdawnictwo publicznych pieniędzy, bez konkretnych rozwiązań dających możliwość ich rozwoju, poparte kompletnym rozbestwieniem rządzących, musiało zakończyć się postępującą erozją państwa. Rządy junty wojskowej w l. 1976-1982 i 30 tys. ofiar wieńczą to dzieło zniszczenia, z którego Argentyna dotychczas się nie podniosła. A wielka to szkoda, bo kraj ma ogromny potencjał – fantastyczną przyrodę, przemiłych, uśmiechniętych i życzliwych mieszkańców i niebo, niebo, niebo…


Jeden z 23. kościołów Córdoby – Iglesia de Los Capuchinos – warto zobaczyć zwłaszcza nocą, gdy iluminacje czynią z niego bajkowy obiekt. Uwagę zwracają przeróżne sploty na kolumnach przy wejściu do świątyni i imponujący fronton. Do złudzenia przypomina krakowską szopkę bożonarodzeniową.

Z jedzeniem w Córdobie ogólnie szału nie ma, a w pierwszym dniu roku była wręcz rozpacz, bo niemal wszystkie restauracje są wówczas na głucho zamknięte. Dobre empanadas (pieczone pierożki z przeróżnym farszem – szynka i ser, kukurydza, szpinak) podawane są w La Vieja Esquinas. Ale znalazłam też miejsce wyjątkowo godne polecenia, chociaż to hotelowa restauracja, czyli Sibaris. Podawane tu mięso pochodzi oczywiście z hodowli w warunkach naturalnych, a jego smak, nawet jeśli porównać z innymi miejscami w Argentynie, jest fantastyczny. Chociaż restauracja należy bez wątpienia do kulinarnych wyżyn, ceny są bardzo przystępne, za kolację: przystawkę – grzyby w sosie, 350g grillowanej jagnięciny z warzywami, fondant au chocolat i 1/2 butelki świetnego malbeca zapłaciłam 100 zł. Steki wołowe podawane w tej restauracji są zaiste słusznej wagi: 450 lub 650g, za ten ostatni trzeba zapłacić ok. 70 zł, ale to już wybitnie męska przygoda. Obsługa kelnerska również jest tu na najwyższym poziomie – dyskretna, ale opiekuńcza, wyprzedzająca życzenia klienta, ale w żadnym razie nie jowialna czy natarczywa.

Gdybym była wiedziała tego sylwestrowego wieczoru 2019 roku, co nastąpi za chwilę… Do Argentyny z pewnością jeszcze wrócę, gdyż na razie zwiedziłam podczas dwóch podróży niewielką jej część, zaś Tierra del Fuego i Patagonia z imponującymi, turkusowymi lodowcami wciąż na mnie czekają. Kraj jest bardzo atrakcyjny przyrodniczo, oferuje wyśmienitą kuchnię, bardzo ciekawe zabytki, a jego mieszkańcy są życzliwi i gościnni, więc powtórka niejako sama pcha się w ręce.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
Wszystkie komentarze
0
Would love your thoughts, please comment.x